Amalia Rodrigues
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Tekst polski: David Mourao-Ferreira, Mateus „Caco Velho” Nunes
Świtem tu na piasku
zbudziła mnie trwoga
że w dnia pełnym blasku
już ci się nie spodobam
ale twe spojrzenie
przegnało mój strach
a słońca promienie
gładziły mi twarz
ale twe spojrzenie
przegnało mój strach
a słońca promienie
gładziły mi twarz
potem się ukazał maszt pośród skał
twoja czarna łódź tańczyła na grzbietach fal
a twa dłoń machała, żagiel też poszedł w tany…
Gadają baby z wioski, żeś przepadł na amen…
Szalone! Szalone…
Że nie straciłam cię
wiem dobrze, ukochany mój
bo wszystko wokół szepcze:
Jesteś, jesteś blisko tu…
Że nie straciłam cię
wiem dobrze, ukochany mój
bo wszystko wokół szepcze:
Jesteś, jesteś blisko tu…
W wietrze, co nawiewa
w drzwi i w okna piasek
w wodzie, która śpiewa
w ogniu, co dogasa
w łoża mego przystani
na rozstajach dróg
w sercu mym, kochany
jesteś, jesteś blisko tu
w łoża mego przystani
na rozstajach dróg
w sercu mym, kochany
jesteś, jesteś blisko tu
Gadają, że to nie maszt, a krzyż pośród skał
że twą czarną łódź porwały ramiona fal
że twa dłoń już nie macha, a żagiel porwany
gadają baby z wioski, żeś przepadł na amen…
Szalone! Szalone…
Że nie straciłam cię…
Bob Dylan
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dziesięć tysięcy mężczyzn ze szczytu patrzy w krąg
dziesięć tysięcy mężczyzn ze szczytu patrzy w krąg
niektórzy zstępują, niektórych czeka zgon
Dziesięć tysięcy mężczyzn, elegancki strój
dziesięć tysięcy mężczyzn, elegancki strój
rankiem bębnią, wieczorem zapukają do twych wrót
Dziesięć tysięcy mężczyzn, niepokój wre
dziesięć tysięcy mężczyzn, niepokój wre
nie robią niczego, co by nie budziło wstrętu w matce twej
Dziesięć tysięcy mężczyzn szuka złota żył
dziesięć tysięcy mężczyzn szuka złota żył
każdy gładko wygolony, każdy jak marnotrawny syn
Hejże! Kto mógłby twym kochankiem być?
Hejże! Kto mógłby twym kochankiem być?
Pozwól, że łeb mu utnę, a się przekonasz w mig
Dziesięć tysięcy kobiet, w białych szatach są
dziesięć tysięcy kobiet, w białych szatach są
stoją u mego okna, mówiąc: „Obyś dobrą miał noc”
Dziesięć tysięcy mężczyzn, których zmitrężył los
dziesięć tysięcy mężczyzn, których zmitrężył los
każdy właśnie wyszedł z kicia, każdy ma siedem żon
Dziesięć tysięcy kobiet porządkuje mój dom
dziesięć tysięcy kobiet porządkuje mój dom
rozlewa mi maślankę, miotłą sprząta ją
Ach, kochana, dziękuję za herbaty łyk
kochana, dziękuję za herbaty łyk
bardzo jest mi miło, a to sprawiłaś właśnie ty
115. SEN BOBA DYLANA (Bob Dylan 115th Dream)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Z pokładu statku Mayflower ujrzałem jakiś ląd
kapitana Araba wzywam, załogę przeszedł prąd
kapitan biegnie, woła: „Robimy zwrot na wiatr!
Wieloryb precz! Silniki stop! Do szotów! Bezan staw!”
„Jest bezan klar! – tak chłopcy odkrzyknęli wraz
jak zwykle, gdy na morzu twardej służby płynie czas
„Nazwę go Ameryką” – schodząc na brzeg, rzekłem tak
wziąłem oddech i upadłem, trudno było stać
kapitan wpisał w dziennik, co zdarzyło się w tym dniu
i rzekł: „Weźcie paciorki, to kupimy tutaj grunt”
wtem nadbiegł jakiś gliniarz, wariacki wydał wrzask
za harpunów posiadanie do kicia wsadził nas
Nie pytajcie nawet, jak udało mi się zwiać
ruszyłem po ratunek, jakaś krowa dała znak
żebym poszedł do slumsów, gdzie niejeden mieszka głąb
a ludzie pikietują: „Głąbom atomowym stop!”
ja w tłum demonstrantów już się wmieszałem, gdy
wtem poczułem, że od pięciu dni nie jadłem nic
Do restauracji idę, choć jak brudny jestem świr
więc mówię: „Piszę książki, temat ich to savoir-vivre”
kelnerka był przystojny, błękitny nosił płaszcz
zamawiam: „Chcę filet mignon, nim chwile miną, rób raz-dwa”
lecz w kuchni wybuchł pożar, wokół błysk i huk
musiałem nogi za pas brać, po drodze gubiąc but
Nie, żebym był nachalny, lecz załoga w mamrze tkwi
i kapitan Arab, wchodzę więc przez banku drzwi
„Pod zastaw chcę wykupić ich” – mówię, ściągam gacie w dół
oni mnie za fraki i wyrzucają mnie na bruk
Francuzka pewna mnie do domu wzięła, ale tam jej gach
ponownie mnie wywalił, okulary przy tym skradł
Wtem widzę duży gmach, nad wejściem flagę Stanów ma
więc gadam: „Przyjaciołom mym pomóżcie, błagam was!”
urzędas grozi: „Kości ci połamię, szoruj won!”
więc ja: „Jezusa też pognali”, ten mówi mi: „Ty to nie On
mamunię czaruj, a nie mnie, tyłek w troki, sio!”
– poszedłem więc po gliny, by aresztowały go
Do taksówki wpadłem, przez drzwi drugie dałem nura znów
co widząc, jeden Anglik krzyknął: „Noc po ciężkim dniu!”
skok przez budkę z hot dogami i przez rydwan, który stał
przed wejściem z napisem CZŁOWIEK CZŁOWIEKOWI BRAT
żeglarskim obyczajem wtoczyłem się tam, lecz
to był pogrzebowy dom, ktoś spytał mnie: „A kim pan jest?”
Powtarzam, że niewinnych druhów za kratami mam
a on: „Zdzwońmy się, jak umrą” i mi wizytówkę dał
dłoń mu uścisnąłem, idę, lecz za drzwiami wtem
od kręgli kula wprost na jezdnię powaliła mnie
telefon zadźwięczał, więc, na ludzki licząc głos
złapałem za słuchawkę i czyjś but mnie kopnął w nos
Już potąd zaczynałem mieć tych starań próżnych dość
by dla Araba i kompanów pomoc zdobyć skądś
więc zerwałem kwiatek, by wywróżyć sobie już
czy mam wyrwać ich zza kratek, czy do portu prosto pójść
jak w dziecinnej wyliczance płatki jąłem rwać
został jeden płatek, rym do statek, zadecydował traf
Wróciłem, patrzę: bilet parkingowy szpeci maszt
już darłem go, gdy podpłynęła tam przybrzeżna straż
spytali mnie, kto jestem zacz, ja im na to: „Korsarz Kidd”
ślepo uwierzyli i o pracę zagadali w mig
mówię im, że mnie zatrudnia Papież Tarabuckich Ziem
więc puścili mnie, choć oczko im latało w tę i w tę
O Arabie doszły słuchy, że na kocią łapę żył
z kaszalotem, który żoną naczelnika paki był
lecz najzabawniejsze, że gdy statkiem opuszczałem port
widzę: trzy żaglowce płyną, więc kapitana pytam wprost:
„Kim jesteś? Czemu nie dowodzisz krążownikiem dróg?”
on na to: „Jestem Kolumb”, a ja: „No to trzymam kciuk!”
ADAM DAŁ IMIONA ZWIERZĘTOM (Man Gave Names to All the Animals)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Adam dał imiona zwierzętom
u progu czasu, u progu czasu
Adam dał imiona zwierzętom
u progu czasu, gdy powstał świat
Zobaczył zwierza w puszczy pośród skał
co stąpał zwinnie, wielką grzywę miał
a kiedy ryknął, w żyłach stygła krew
„O, ten niech się zowie lew”
Adam dał imiona zwierzętom…
Zobaczył zwierza, co gnał pośród pól
nie równał się z nim wiatr, nie imał się go ból
kopyta to jedyna była jego broń
„O, ten niech się zowie koń”
Adam dał imiona zwierzętom…
Zobaczył zwierza, co się na łące pasł
majestatycznie stał jak potężny głaz
miał rogi i potrafił dobyć groźny ryk
„O, ten niech się zowie byk”
Adam dał imiona zwierzętom…
Zobaczył zwierza, co po błoniu biegł
spoglądał mądrze i wydawał głośny szczek
i ciągle węszył, z potrzebą albo bez
„O, ten niech się zowie pies”
Adam dał imiona zwierzętom…
Zobaczył zwierza, co w błocie sobie żył
ogonek kręty miał, ryjem ziemię rył
i chrząkał, jakby zjadł palący pieprz
„O, ten niech się zowie wieprz”
Adam dał imiona zwierzętom…
Zobaczył zwierza bez łap i bez piór
bez szmeru pełzł ten łuskowaty twór
co niby znikał, a był gdzieś obok wciąż…
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Była późna noc, gdy władca i pan
stanął u pałacu wrót, stanął u swych bram
uderzył zaraz sługa w złowieszczy ton:
„Panie, żona twa przed brzaskiem opuściła dom”
„Coś mi chcesz obwieścić, to nie zwlekaj już
do sedna zmierzaj, nie klucz tam i tu”
„Wódz wielkiego klanu, stary Henry Lee
lasem przybył, razem odjechali skoro świt”
Pan tak, jak stał, na swe łoże padł
za włos się chwycił i w głos wyklinał żar
nad dalszym swym losem zasępił się
wiedział, że nie zdzierży czekać tak kolejny dzień
„Gnaj po mój krawat, gnaj po mój płaszcz
i najlichszych parobków, jakich znasz
osiodłaj mi rączą, bułaną klacz
i na mym odjezdnym zmów Ojcze nasz”
Całą noc jechali, jechali cały dzień
na trakcie szerokim długi kładł się już cień
on upadał na duchu i mamił go wzrok
lecz dalej mknął, choć służba opuściła go
Gdy dotarł na miejsce, zbierała się mgła
serce rozsadzały mu gniew i żal
czoło paliło, oddech się rwał
nie pamiętał, czy kiedykolwiek w życiu spał
Porzucił hełm swój, porzucił i miecz
wiary się zaparł, odrzucił Boga precz
podczołgał się, uchem przywarł do drzwi:
„Kres położę temu, jakkolwiek los zdarzy mi”
Wyciągnął nóż i odciął prąd
wzrok w płomienie wbił widoczne stąd
a potem w ciemności ich dwoje zoczył, lecz
jednym się zdawali, spleceni jak sieć
Złotego łańcucha uczepił się
w żyłach czuł gorączkę, w sercu cierń
z trudem chwytał powietrze, spływały dłonie krwią
z włosów mu kapał zimny pot
Brzęk ich kieliszków wśród nocnej ciszy drżał
jedna istota z dwojga ciał
„Przeczucie mam, że jest tu nieproszony gość”
„On muchy nie skrzywdzi, zlekceważ go”
Zza kotary wysunął się władca i pan
kopnął drzwi, stanął przed nimi sam
nie ujrzeli, lecz usłyszeli go
starożytne oblicze jego skrywał mrok
Ona ze zdumienia nie mogła złapać tchu
dyszała pogardą, z jej oczu zionął mróz:
„A więc jednak przybyłeś tu
rozum ci odjęło” – tak rzekła mu
„Dawaj, stawaj, zakryj twarz
albo, chciwa dziewko, skutki zważ:
będziesz cierpieć katusze gorsze niźli ja
szaty na siebie zarzuć raz i dwa”
„Myślisz, żem święta, bezrozumny kpie?
Nie będę wyrzekań twych słuchać, o nie
twoich bałamuctw oto kres jest tuż
więc paś swe oko, lecz zamilknij już”
„Przychyliłbym ci niebo pełne planet i gwiazd
lecz ty byś nim wzgardziła i tak
głowę możesz unieść, ale serce skłoń
inaczej pochłonie cię wieczności toń”
„Błagam, porzuć myśl o najsroższej z kar
on jest mi droższy niż królewski skarb”
„Ukochana, twe oko omamiła ćma
to bezwolna małpa, wątły umysł ma”
„Zbyt długo już rozkazywałeś mi
o mym losie ja decyduję od dziś”
On fuknął i huknął: „Czy nie widzisz, że
jeżeli chcesz zbiec, musisz przejść obok mnie”
„Nie chcę już żyć we władzy twych żądz
za kogo mnie masz, za kukiełkę swą?
Byłam igraszką, tyś sprawił to sam
lecz się ocknęłam i swój rozum mam”
„Nie mogę już słuchać tych oszczerczych słów
zadbam o to, że staniesz u piekielnych wrót
ustąp lub żałować będziesz, żeć
w kołysce blada nie dopadła śmierć”
Raptem błysk i raptem huk
ucho pierwszy pocisk rozszarpał mu
druga kula niechybnie osiągnęła cel
on jak toporem ścięta sosna legł
Po podłodze pełznie, ku łożu się wzniósł
bucha krwi struga ze strudzonych ust
głowa mu opada, nie uczyni już nic
w oczach gaśnie jak cmentarny znicz
„Mego męża-ś zastrzelił, czy nie nasłał czart?”
„Jakiegoż to męża? Czy to ma być żart?
To był człek swarliwy, to był grzeszny człek
i oto w pohańbieniu odszedł dzięki mnie”
„Słuchaj – wściekle dysząc, rzekła mu –
dla ciebie pan zaświatów też szykuje grób
to mnie zawdzięczasz żywot, czas dopełnił się już” –
tu uniosła szatę z krzesła, w dłoń chwyciła nóż
Oblały go poty, stężała mu twarz
dłonie przeszły lodem, zmętniał oczu blask:
„O niewiasto mordercza, najzdradliwsza z żon
przyjmę ten cios, zadany dłonią twą”
„Jednako gorąca płynie w nas krew
lecz ciało twe i umysł moim czynią wbrew
mąż to człek poczciwy, każda żona to wie” –
i przeszyła jego serce w jedną chwilę, może dwie
Już nogi mu mdleją, sięgnąć chce drzwi
ale los się dokonał – opada bez sił
tylko szepnąć zdołał: „Jesteś winna temu, że
kresu dobiegły chwały mojej dnie”
Ucałowała go, dotknęła jego warg
on chce coś jeszcze rzec, ale sił mu brak
„Dla mnie-ś umarł, ja dla ciebie umrę też” –
tu ostrze uniosła, wbiła je we własną pierś
Troje kochanków, jeden krwawy stos
w jednym grobie śnią wiekuisty los
żałobne ognie w ciemności lśnią
przez miasta i wsie wieści smutne ślą
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Chodzisz po wodzie i wyrzucasz chleb
a bałwan, co żelazny ma łeb
ślepiami świeci
statki w oddali spowija mgła
węże w garściach miałeś, gdy przyszedłeś na świat
cyklon wiry kręcił
wolność blisko jest, za rogiem tuż
kto prawdę odrzuca, nie ma dlań ratunku już
Tańczy arlekin do słowiczych nut
leci ptak w księżycowy chłód
o, arlekin tańczy znów
Słońce zachodzi szybko i zapada mrok
ty wstajesz, lecz nie mówisz „żegnajcie” do
nikogo
głupiec leci, gdzie anioł zbliżyć lęka się
obaj czują strach przed nieuchronnym złem
u ciebie nie znać trwogi
zrzucasz kolejną skórę jak wąż
kata w sobie samym w cień usuwasz wciąż
Tańczy arlekin do słowiczych nut
leci ptak w księżycowy chłód
o, arlekin tańczy znów
Umiesz stąpać po chmurach, jesteś mężem z gór
każdy umiesz zmanipulować tłum
snami żonglujesz
do Sodomy i Gomory wkraczasz, no i cóż
nikt przecież z siostrą twą ślubu tu
wziąć nie spróbuje
modlisz się za męczennika i niewiastę, którą toczy grzech
ze środka płomieni bezimienny bogacz w oczy patrzy twe
Tańczy arlekin do słowiczych nut
leci ptak w księżycowy chłód
o, arlekin tańczy znów
Trzecia i piąta z Mojżeszowych ksiąg
prawo dżungli i dobór naturalny to
twoje wademekum
na białym rumaku o zmierzchu gnasz
Michał Anioł mógłby twą postać i twarz
wykuć w kamieniu
przed nagonką wśród pól kryjesz się
pod gołym śpisz niebem, policzki liże ci pies
Tańczy arlekin do słowiczych nut
leci ptak w księżycowy chłód
o, arlekin tańczy znów
Strażnik za chorymi i chromymi chodzi w ślad
Nauczyciel tak samo, choć cel inny ma
któż pierwszy będzie?
armatki wodne, łzawiący gaz
koktajle Mołotowa i kamieni grad
kryją się wszędzie
fałszywi sędziowie wpadają we własną sieć
to kwestia czasu, aż noc zastąpi dzień
Tańczy arlekin do słowiczych nut
leci ptak w księżycowy chłód
o, arlekin tańczy znów
Nad światem śliska wisi masa chmur
dziś niewiasta powiła księcia i mu strój
dała szkarłatny
on ma proroków w kieszeni, w ogień wsunął miecz
sieroty zbiera z ulicy i do stóp rzuca je
dziewce płatnej
o arlekinie, znasz dobrze jego plan
o arlekinie, nie możesz biernie stać
Tańczy arlekin do słowiczych nut
leci ptak w księżycowy chłód
o, arlekin tańczy znów
AUTOSTRADA A2 NA NOWO (Highway 61 Revisited)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
„Zabij dla mnie syna” – Bóg do Abrahama rzekł
Abi na to: „Ej, Stary, chyba wkręcasz mnie”
Bóg na to: „Nic”, Abi na to: „Że jak?”
Bóg na to: „Rób, co chcesz, Abi, lecz i tak
pamiętaj, wióry lecą tam, gdzie rąbią drwa”
Abi na to: „Dobra, gdzie ofiara ta się odbyć ma?”
Bóg na to: „Na autostradzie A2”
Nikiforowi z nosa ciekła krew
opieka społeczna też miała go gdzieś
więc spytał Zegarmistrza Światła: „Gdzie mam iść?”
Zeggie na to: „Tylko jedno miejsce przyszło mi na myśl”
Niki mówi: „Mów, człowiek czasu mało ma”
poczciwy Zeggie wycelował swój Kbk
i rzekł: „Suń prosto na autostradę A2”
Do Króla Ludwiczka ozwał się Mackie Kciuk:
„Czerwonych, czarnych, żółtych sznurowadeł mam w bród
i z tysiąc telefonów, co milczą jak grób
wiesz może, gdzie bym szpeje tego pozbyć się mógł?”
na to Król: „Ja pomyślę, a ty zanuć tra-la-la”
po czym rzekł: „Wiem, gdzie bez trudu to zrobić się da
wywal wszystko na autostradzie A2”
Za to piąta córka w Wieczór Króli Trzech
pierwszemu ojcu mówi: „Sprawy mają się źle
zbyt blade mam oblicze” – rzecz mu słowa te
na to on: „Obróć się do światła, bardzo proszę cię”
i dodaje: „Tak jest, powiadomię drugą matkę, że to trwa”
lecz druga matka na siódmym synu gna
pędząc na oślep autostradą A2.
Hazardzista błędny nudził się jak mops
postanowił świat rzucić na wojenny stos
znalazł agenta, któremu aż odjęło głos
wreszcie bąknął: „W tym nie robiłem jeszcze, ale nos
podpowiada mi, że to zorganizować się da
wystarczy amfiteatr i światło dnia
i niech to się dzieje na autostradzie A2”
BALLADA O CIENIASIE (Ballad of a Thin Man)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wchodzisz pan do pokoju, zadbałeś, by notes wziąć
widzisz nagą postać, pytasz: „Co to za gość?”
i choć się starasz, jesteś ogłupiały dość
co powiesz, gdy do domu wrócisz stąd?
Bo coś tu jest grane, a pan nie wiesz, co to jest
prawda, panie Wąs?
Łeb podnosisz pan, pytasz: „Jaki to ma sens?”
ktoś pokazuje cię palcem, mówiąc: „O, to ten”
ty pytasz: „Co ja?”, a ktoś inny: „Ale co ma sens?”
wołasz: „Boże, sam tu jestem, co za los!”
Ale coś jest grane i pan nie wiesz, co to jest
prawda, panie Wąs?
Na występ cudaka z biletem w dłoni gnasz
ledwie się pan odezwiesz, jesteś z nim twarzą w twarz
on mówi: „Jesteś świrem i jak się z tym masz?”
odpowiadasz: „Wykluczone”, gdy on daje ci dżoint
i coś tu jest grane, lecz pan nie wiesz, co to jest
prawda, panie Wąs?
Masz pan mnóstwo cynków
od znajomych troglodytów
bo na nich liczysz
gdy młodzi krzyczą, że nie masz racji
szacunek umarł, mimo to
wyraźnie mówią ci, że chcą
żebyś dał pan dużą kasę
na zwolnioną z podatku dobroczynną fundację
Akademicy cię lubią za twój wygląd i bon ton
z mecenasami omawiasz przekręty, powódź i trąd
ostatniego z wielkich pisarzy znasz na pamięć każdy tom
oczytany jesteś pan jak mało kto
Ale coś tu jest grane, a pan nie wiesz, co to jest
prawda, panie Wąs?
Połykacz mieczy klęka, robi krzyża znak
stuka obcasami, a widząc, żeś pan zbladł
bez ostrzeżenia pyta: „No i jak?”
i dodaje: „Zwracam gardło, oddaję, com wziął”
I pan wiesz, że coś tu jest grane, lecz pan nie wiesz, co to jest
prawda, panie Wąs?
Jednooki karzeł wrzeszczy słowo „JUŻ”
pan pytasz: „Dlaczego?”, on na to mówi: „Cóż”
pan pytasz: „O co chodzi”, on krzyczy: „Weź się rusz,
ty krowo, dawaj mleka albo won”
A pan wiesz, że coś tu jest grane, lecz pan nie wiesz, co to jest
prawda, panie Wąs?
Wchodzisz pan do pokoju niczym wielbłąd i marszczysz brwi
do kieszeni oczy odkładasz, a nos na ziemię koło drzwi
ustawa by się przydała, co by zabroniła ci
bez słuchawek samopas chodzić wciąż
bo coś tu jest grane i pan nie wiesz, co to jest
prawda, panie Wąs?
BALLADA O HOLLISIE BROWNIE (Ballad of Hollis Brown)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
W Dakocie na przedmieściu
żył sobie Hollis Brown
w Dakocie na przedmieściu
żył sobie Hollis Brown
żonę miał, pięcioro dzieci
lichy dom z dziurawych ścian
By na chleb zarobić
próżno pukasz wzdłuż i wszerz
by na chleb zarobić
próżno pukasz wzdłuż i wszerz
dzieci z głodu zapomniały
co to radość, co to śmiech
Miła twa ma w oczach lęk
i za rękaw szarpie cię
miła twa ma w oczach lęk
i za rękaw szarpie cię
a ty nie znasz odpowiedzi
skąd wyroki losu złe
Szczury zjadły twoją mąkę
a twą klacz zatruta krew
szczury zjadły twoją mąkę
a twą klacz zatruta krew
czy ktokolwiek o tym wie
i czy ktokolwiek pomóc chce?
Do Boga wznosisz modły
żeby ktoś ci podał dłoń
do Boga wznosisz modły
żeby ktoś ci podał dłoń
zamiast dłoni widzisz biedę
która w każdy wpełza kąt
Jakże głośno dzieci płaczą
w głowie dudnią ci ich łzy
jakże głośno dzieci płaczą
w głowie dudnią ci ich łzy
jakże gorzko żona krzyczy
nie masz gdzie się przed tym skryć
Pole całkiem ci sczerniało
studnia wyschła ci na wiór
pole całkiem ci sczerniało
studnia wyschła ci na wiór
grosz ostatni idziesz wydać
na tych siedem ostrych kul
Z głębi prerii poza miastem
gdzieś kojota słychać głos
z głębi prerii poza miastem
gdzieś kojota słychać głos
a ty w strzelbę, co na ścianie wisi
wbijasz pusty wzrok
Krew ci tłucze się po głowie
a twe nogi ciągle drżą
krew ci tłucze się po głowie
a twe nogi ciągle drżą
ty wzrok wbijasz w strzelbę
którą ściska twoja dłoń
Siedem wiatrów głucho wieje
wśród dziurawych ścian
siedem wiatrów głucho wieje
wśród dziurawych ścian
siedem strzałów niesie echo
niby pomruk morskich fal
Siedem kruków cicho leci
w siedmiu ciałach siedem kul
siedem kruków cicho leci
w siedmiu ciałach siedem kul
a w miasteczku Bóg powołał
siedem nowych istnień już
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy nocą szedłem dziś ogrodem tajemnicy
z winorośli zwisał skaleczony kwiat
wedle chłodnych wód fontanny krystalicznej
czyjś cios znienacka z tyłu na mnie spadł
Bez słowa od nowa
idę przez ten pełen smutku świat
ból wwierca się w serce
czy ktokolwiek cierpienie takie zna?
Modlitwa ponoć leczy, matko, więc się za mnie pomódl
tak często w ludzkich sercach mieszka zło
staram się kochać bliźnich, potrzebującym pomóc
lecz wszystko wokół stacza się na dno
Bez słowa od nowa
most za sobą spalę, nim dojdziesz doń tuż, tuż
ból wwierca się w serce
gdy przegrasz, na litość nie licz już
Brak mi sił, od płaczu spuchły oczy
łzy mi płyną do wyschniętych ust
jeśli wrogów mych zaskoczę w środku nocy
to ich zaszlachtuję podczas snu
Bez słowa od nowa
idę światem błędnym, co tajemnic tyle ma
ból wwierca się w serce
idę miastem, które smaga siedem plag
Szerokim światem rządzą spekulacje
światem, co ma ponoć kuli kształt
ludzie nie pozwolą ci na kontemplację
nawet ból twój zdepczą, gdybyś w drodze padł
Bez słowa od nowa
w tym podłym mieście łykam podły łój
ból wwierca się w serce
docenisz kiedyś, że jestem blisko tu
Człowiek cierpi w głos, jeśli jest przytomny
majątkiem, władzą tłamszą go co dzień
ja do cna wykorzystam czas mi doliczony
śmierć ojca pomszczę i wycofam się
Bez słowa od nowa
podaj laskę, bo mi trudno iść
ból wwierca się w serce
uwolnij od siebie mą zmęczoną myśl
Ukochani, wierni towarzysze
język łapią w lot, przyznają rację mi
lecz ołtarzy nie ma, hymnów nie usłyszę
mej wiary nie wyznaje dzisiaj nikt
Bez słowa od nowa
idę pustym szlakiem, oślepł koń
ból wwierca się w serce
zostawiłem tę dziewczynę przeszłym dniom
Kręgi wciąż wirują, w niebie jasno
zaszczyty sypią się i brawa grzmią
ogień się dopalił, ale światło nie zagasło
chyba mogę liczyć na pomocną Bożą dłoń?
Bez słowa od nowa
idę niosąc tarczę po kimś, kto już padł
ból wwierca się w serce
zostawiam niepewny, udręczony ślad
Nie ma końca tu cierpienie
z każdego zakamarka płyną łzy
ja nie roję sobie lęków nad potrzebę
ja nie gram, nie udaję, uwierz mi
Bez słowa od nowa
idę wciąż od tamtego dnia
ból wwierca się w serce
idę, aż odpłynę w siną dal
Gdy szedłem dziś ogrodem tajemnicy
przez upalny gąszcz, w ten upalny dzień
spotkałem panią – czy mnie pani słyszy?
W krąg pusto, ogrodnik odszedł precz
Bez słowa od nowa
idę ciągle, zaraz skręca szlak
ból wwierca się w serce
już koniec świata, mnie coś dalej gna
BLIND WILLIE McTELL (Blind Willie McTell)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Widzę na nadprożu dany znak: „Zdejmij klątwę z naszych ziem
od Miasta Karnawału aż po Jeruzalem”
przez kraj bogobojny jadę, dawnych rzezi słyszę zgiełk
mów, kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Gdy zwijali obóz, puszczyk rozpoczynał śpiew
za publiczność całą gwiazdy miał nad kępami nagich drzew
hebanowe tancereczki mamią blaskiem barwnych szkieł
lecz kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Widzę pożar na plantacjach, słyszę bicza suchy strzał
widzę duchy po ładowniach statków, czuję woń upojnych malw
słyszę skargę dawnych plemion, słyszę dzwon cmentarza pośród mgieł
kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Kobieta nad rzeką stoi, młodzieniec piękny stoi z nią
odziany jest niczym panicz, bimbru flaszkę ściska jego dłoń
narasta bunt skutych łańcuchami, śpiew z więziennych płynie cel
mów, kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Pan Bóg jest w swych Niebiosach, my mieć chcemy to co On
lecz skazitelne ziarno, przemoc, głód – główny wciąż nadają ton
z okien Świętego Jakuba na dwór patrzę przez firanki biel
kto umie tak wyśpiewać ból, jak Blind Willie McTell?
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Okropnie jest tak błądzić
i spaść na dziwaczny brzeg
okropnie jest tak błądzić
i spaść na błotnisty brzeg
zwłaszcza o trzeciej po południu
gdy na termometrze minus sześć
Obrazka sobie nie powieszę
gołej ramy nie chcę też
obrazka sobie nie powieszę
i gołej ramy nie chcę też
biorą mnie za małego gnojka
ja starym banitą czuję się
Czemu nie siedzę gdzieś w Australii
nie włażę na najwyższy szczyt?
Czemu nie siedzę gdzieś w Australii
nie włażę na najwyższy szczyt?
W zasadzie nie mam po co być tam
zawsze inaczej byłoby
Mam zawsze ciemne okulary
na szczęście mam też czarny ząb
mam zawsze ciemne okulary
na szczęście dźwigam czarny ząb
nie pytaj o nic mnie, bo mogę
prawdę ci wypalić w nos
Mam pannę w Jackson, w Mississippi
nie powiem, jak nazywa się
mam pannę w Jackson, w Mississippi
nie powiem, jak nazywa się
ma ciemną skórę, ale ja
kocham ją i ona o tym wie
BLUES O POLNEJ DRODZE (Dirt Road Blues)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Pójdę tą polną drogą
może na wóz ktoś weźmie mnie
pójdę tą polną drogą
może na wóz ktoś weźmie mnie
skoro mi kobieta znikła z oczu
chyba ukryję się gdzieś precz
W krąg deptałem po pokoju
w nadziei, że jednak wróci tu
dreptałem po pokoju
w nadziei, że jednak wróci tu
w jednoizbowej chatce
modliłem się o zbawienia cud
Pójdę tą polną drogą
aż mi popłyną krwawe łzy
pójdę tą polną drogą
aż mi popłyną krwawe łzy
aż światło zgaśnie, aż kajdany
opadną, wolność dając mi
Patrzyłem na barwy ponad głową
na własny spoglądałem cień
patrzyłem w barwy nad głową
na własny spoglądałem cień
szukałem słońca miłości
błąkając się przez grad i deszcz
Pójdę tą polną drogą
aż stanę ze słońcem twarzą w twarz
pójdę tą drogą
stanę ze słońcem twarzą w twarz
zbuduję mocną zaporę
od wszystkich się odgrodzę tak
BLUES Z O.K. CORRAL (Tombstone Blues)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Słodkie maleństwa już w łóżeczkach są
rajcy miejscy zadekretować chcą
by wstał z wiecznego snu Ojca Założyciela koń
ale miasto niech się nie poczuwa
Duch złodziejki koni wręcza świętej Izebel
dowcip swój, a potem perukę łysą rwie
i znów dzierga, by założył ją Handlowej Izby szef
którym jest sam Kuba Rozpruwacz
Mama na robocie, bose stopy ma
tata na bocznicy, kiszka marsza gra
mnie dopada w kuchni blues z O.K. Corral
Panna młoda w szale przy automatach do gry
jęczy głośno: „Już nie mam gdzie się kryć”
i wzywa lekarza, który radzi jej, by
story zaciągnęła, nie wpuszczała chłopców
Szaman wchodzi człapiąc, nagle pręży krok
mówi pannie młodej: „Upnij włosy w kok
przełknij dumę i ucisz ten szloch
to nie jad, nie umrzesz, uwierz mi jak ojcu”
Mama na robocie, bose stopy ma
tata na bocznicy, bombę kleci sam
mnie dopada w kuchni blues z O.K. Corral
Jan Chrzciciel na męki złodzieja wydał i
Wodzowi Naczelnemu usłużnie otwarł drzwi
błaga go: „Herosie, pokaż szybko mi
gdzie mógłbym odchorować maskaradę?”
Wódz Naczelny goni muchę, odpowiada tak:
„Dla tych, co lamentują, litości mi brak”
opuszcza sztangę, mówi: „Na niebie widać znak
słońce nie świeci dziś przykładem”.
Mama na robocie, bose stopy ma
tata na bocznicy, kiszka marsza gra
mnie dopada w kuchni blues z O.K. Corral
Filistyński król, chcąc ocalić roty swe
kładzie żuchwy na ich grobach i głaszcze je
niewolników tuczy i do dżungli ich śle
a szczurołapów wszystkich więzi
Cygan w dżungli bierze napalm, pali wszystko do cna
z wiernym niewolnikiem Pedrem włóczy się tam i sam
przyjaciół zdobyć, wuja sobie zjednać zamiar ma
więc kolekcję rzadkich znaczków zwędził
Mama na robocie, bose stopy ma
tata na bocznicy, bombę kleci sam
mnie dopada w matni blues z O.K. Corral
Geometria niewinności sprawia, że
Galileusz książkę do matmy ciska precz
ta trafia w Dalilę, która płacze, lecz
jej łzy radosne są, a nie rozpaczliwe
Oby kaznodzieja Bill dożył wyśnionych chwil
oby w ogniu pożogi w kajdanach się wił
Cecil B. DeMille by zrobił o tym wielki film
jak Bill umiera długo i szczęśliwie
Mama na robocie, bose stopy ma
tata na bocznicy, kiszka marsza gra
mnie dopada w kuchni blues z O.K. Corral
Gdzie Ma Rainey i Beethoven mieli biwak lata wstecz
dziś orkiestry dęte ćwiczą gamy, oczywista rzecz
Bank Centralny starcom wciska i studentom też
atlasy duszy, chce bajońskich zadatków
A ja chciałbym, droga pani, by ten mój śpiew
przerwał obłęd, oddzielił ziarna od plew
był ci ulgą, balsamem i uwolnił cię
od tych zbędnych, bezsensownych faktów
Mama na robocie, bose stopy ma
tata na bocznicy, bombę kleci sam
mnie dopada w mieście blues z O.K. Corral
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Bóg wie, żeś nieładna
Bóg wie, że tak jest
Bóg wie, że nie zdoła nikt zastąpić nigdy cię
Bóg wie, że to zbrodnia
Bóg wie, że to bój
Bóg wie, że teraz nie woda spłynie, lecz ognistej szarańczy rój
Bóg nie mówi „zdrada”
Bóg nie mówi „to źle”
to miało minąć, lecz prawda
jest taka, że wciąż trzyma się
Bóg wie, to rzecz krucha
Bóg wie wszystko już
Bóg wie, że to może pęknąć z hukiem, jakby do struny przytknąć nóż
Bóg wie, że to dręczy
Bóg widzi to ze wszystkich stron
masz milion powodów, by jęczeć
leczy ty trzymasz pion i jasny ton
Bóg wie, że gdy to ujrzysz
Bóg wie – będziesz łkać jak bóbr
Bóg wie, co kryje twe serce, i zdradzi ci to podczas snu
Bóg wie, że jest rzeka
Bóg wie, jak w ruch puścić ją
Bóg wie, że niczego z sobą nie weźmiesz, gdy ruszysz stąd
Bóg wie, że jest szansa
Bóg wie, że jest cel
Bóg wie, że ponad ciemność w najgorszej sytuacji wzniesiesz się
Bóg wie, że jest niebo
Bóg wie, że nie widać go
Bóg wie, że choćby przy kaganku, lecz dotrzemy tam długa drogą poprzez mrok
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Posępny księżyc bladnął, snuł pieśń śród nocnych zórz
o statku, co poszedł na dno, a z nim tysiące dusz
Czternasty dzień był kwietnia, przed dziobem statku zaś
atlantyckie fale i przyszłość niczym baśń
Na czarnym niebie gwiazdy, ocean niby stół
on ku godzinie prawdy przez mroki naprzód pruł
Elektrycznych blask latarni wyzwanie rzucał mgłom
na damy i kawalerów już Pana czekał dom
Swój migot spod balustrad kandelabry słały w dół
na podium, gdzie orkiestra brzmiała pełnią rzewnych nut
Wachtowy spał spokojnie, choć w dole wciąż trwał bal
śnił, że Titanic tonie, opada w czeluść fal
Leo wziął szkicownik, natchnieniem tknięty wtem
i z oczami zamkniętymi jął rysować scenę tę
Kupidyn go ugodził, szepcząc: „Szczęście miej!”
Leo zerknął na sąsiadkę i na łono opadł jej
Lecz wyrwał go z idylli złowrogi, nagły huk
wewnętrzny głos rzekł: „Czmychaj, jeśli ci miły Bóg!”
Przegnawszy sen, ku rufie postanowił przejść
i ujrzał, że na rufie już wody jest po pierś
Kominy pion straciły, dudnił tupot nóg
żywioł się rozpętał, ofiary pierwsze zwlókł
Przez pokład fale biegły, strwożony pierzchał szczur
w zaświatach apel poległych anielski czytał chór
Już półmrok w korytarzach, chaos u obu burt
pierwsze martwe ciała unosił wartki nurt
Kotły wybuchały, nie dało się włączyć śrub
pękł statek, choć niemały, i w toni zapadał się grób
Pasażerami miotało w tę, nazad, w dół, pod dach
ich stęki, kwęki, jęki przepełniał dziki strach
Zasłona się rozdarła, gdy przestała północ bić
choć w trwodze wyły gardła, cud żaden nie mógł przyjść
Wachtowy spał spokojnie, choć w krąg narastał chłód
śnił, że Titanic tonie, już fal nie pruje dziób
Wellington się zbudził, gdy koję zmiotło w bok
ów najmężniejszy z ludzi podjął marsz przez mrok
Gdy brnął tak, wszędzie deptał i gniótł okruchy szkła
w dwa zbrojny pistolety – czy większą szansę miał?
Po jego towarzyszach wyraźnie przepadł ślad
sam czekał więc, by czoło stawić, gdy los da znak
Korytarz był wąziutki, pełen płaczu, sprzętów, zwłok
panował zgiełk nieludzki, tragedia – co krok
Próżno dzwonki alarmowe zły zaklinały los
bliscy objęci kurczowo drżeli w straszną noc
W lodowatą otchłań matki z dziećmi wraz
skakały, lecz je zmiotła fala, grzebiąc gorzki płacz
Bogacz nazwiskiem Astor dłoń podał żonie swej
pojęcia wszak mieć nie mógł, że w ostatni ruszył rejs
Jonasz, Hiob i Kain rozdali kart po pięć
żaden z nich nie przeżył, by opisać podróż tę
Brat powstał przeciw bratu, już się ścielił trup
piekielny walc wszechświatów ciała śmierci kładł do stóp
Zatrzeszczał głośno łańcuch, szalupy poszły w dół
lecz niemało było zdrajców, co łamali karki w pół
Na pomoc biskup skoczył, lecz tonęli, błądząc wpław
ku niebu uniósł oczy, rzekł: „Nieszczęsne dusze zbaw”.
Davey, alfons młody, wolne swym dziewczętom dał
patrzył, jak wzbierają wody, jak odchodzi jego świat
Goguś Jim pływać nie umiał, lecz oddał miejsce swe
gdy w gęstym ujrzał tłumie kalekiego dziecka łzę
A potem dostrzegł gwiazdę, co ze Wschodu słała blask
śmierć zbierała żniwo, Jim ze spokojem gasł
Nitować chciano włazy, lecz próżny był to trud
i wśród złotych poręczy zagościł bezmiar wód
Leo rzekł do Cleo: „Boję się, że wpadnę w szał!”
lecz już dawno stracił zmysły, jeśli je w ogóle miał
By innym oszczędzić bólu, chciał zablokować drzwi
z otwartej rany na ręce płynęła struga krwi
Płatek za płatkiem spadał z kwiatów, cicho mrąc
zły czar wielkiego Maga czynił krzywdy moc
Wodzirej sączył brandy wśród draperii fałd
nie ratował się w te pędy, na miejscu dzielnie trwał
Setki bezimiennych – na morzu pierwszy raz
i pierwszy raz poza domem – swój przeklinało czas
Wachtowy spał spokojnie, choć nie miało nadejść dziś
śnił, że Titanic tonie, i chciał na alarm bić
U steru klęczał kapitan i nie mógł złapać tchu
bo pod nim i nad nim zgrzytał potężny statek-cud
Popatrzył jeszcze na kompas pośród gorzkich łez
w dół igła wskazywała – zrozumiał, że to kres
Wyszeptał więc modlitwę i wspomniał życia bieg
sięgnął po Apokalipsę i czytał, tłumiąc lęk
Kostucha skończyła dzieło: piękni, brzydcy, dobrzy, źli
bogaci, biedni, średni – tysiąc sześćset na dnie śpi
A w Nowym Jorku trwoga, chcą pojąć wyrok zły
lecz zamysłów Boga nie pojmie nigdy nikt
Po telegrafu drutach złowieszcza przyszła wieść
miłość nagle uschła, zionęła mrozem śmierć
Wachtowy spał spokojnie, ufając przyszłym dniom
śnił, że Titanic tonie, opada już na dno
BUTY Z HISZPAŃSKIEJ SKÓRY (Boots of Spanish Leather)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mój chłopcze kochany, odpływam już stąd
skoro świt odpływam daleko
powiedz, co ci przysłać tutaj na ten długi czas
kiedy będziesz na mnie czekał
Ach, kochanie, nie przysyłaj mi nic
bo niczego nie będzie mi trzeba
marzę tylko o tym, byś wróciła do mnie znów
przez samotny ten ocean
A może, najdroższy, coś byś jednak chciał
choćby upominek drobny
czy to pamiątkę z madryckich gór
czy też klejnot z Barcelony?
Kochanie, choćbym miał milion z nieba gwiazd
lub diamenty z dna oceanu
za twój jeden pocałunek wszystko oddałbym już dziś
bo tego chcę i tego pragnę
Lecz przecież mnie nie będzie przez wiele, wiele dni
i dlatego tylko pytam o to
czy przysłać ci coś, co by ci przypomniało mnie
i osłodzić ci tęsknotę
Ależ jak możesz pytać o to wciąż
twe słowa serce mi ranią
tego samego, czego chcę od ciebie dziś
jutro także będę pragnął
Pewnego dnia dostałem od niej list
napisała do mnie hen, zza morza
„Nie wiem jeszcze, kiedy do ciebie wrócę znów
bo na razie bardzo mi tu dobrze”
Skoro tak myślisz, nie poradzę nic
niechaj wędruje twoje serce
bo wiem, że już nie dajesz go mnie
lecz suchej hiszpańskiej mesecie
Więc strzeż się, kochanie, gromów i burz
strzeż się wichrów ponurych
i już wiem, co od ciebie dostać chcę:
hiszpańskie buty z hiszpańskiej skóry
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Rozmyślałem o ciągu snów
w których nie udaje się nic
gdzie wszystko po cichu liże rany
a nim zgaśnie na amen, ledwie się tli
nie myślałem o niczym konkretnym
o żadnym takim koszmarze, że aż braknie słów
o niczym mądrym czy pamiętnym
rozmyślałem ot, o ciągu snów
Myślałem o ciągu snów
w których moment i czas na oślep mkną
i nie ma wyjścia w którąkolwiek stronę
chyba że tam, gdzie nie sięga wzrok
nie tworzyłem schematów szalonych
nie liczyłem, że coś wyjaśni się znów
nie szukałem związków utajonych
rozmyślałem ot, o ciągu snów
snów, gdzie parasol się układa
w drogę, na którą cisnął cię los
i niedobra jest trzymana właśnie karta
chyba że nie z tego świata ciągniesz ją
Myślałem o ciągu snów
z których wypadł cały środek i dno
w których się wyłaniasz z ciemności
by wkroczyć w pytań mrok
nie wpadałem w żadną kabałę
wszystko dało się pojąć bez zbędnych mów
bańka od niczego nie pękała
rozmyślałem ot, o ciągu snów
W jednym śnie byłem świadkiem zbrodni
w innym powierzchnię skuł mróz
w jednym biegłem, w kolejnym się wspinałem
a grunt usuwał mi się spod nóg
nie czekałem niczyjej pomocy
pokonałem najdłuższą z dróg
silne emocje trzymałem na wodzy
rozmyślałem ot, o ciągu snów
snów, gdzie parasol się układa
w drogę, na którą cisnął cię los
i niedobra jest trzymana właśnie karta
chyba że nie z tego świata ciągniesz ją
Myślałem o ciągu snów
w których moment i czas się wloką jak żółw
raptem wrota stają otworem
a ty z workiem samotnie przekraczasz próg
nie tworzyłem schematów szalonych
nie liczyłem, że coś wyjaśni się znów
nie szukałem związków utajonych
rozmyślałem ot, o ciągu snów
W jednym śnie liczby płonęły
w innym powierzchnię skuł mróz
w jednym biegłem, w kolejnym się wspinałem
a grunt usuwał mi się spod nóg
nie czekałem niczyjej pomocy
pokonałem najdłuższą z dróg
silne emocje trzymałem na wodzy
rozmyślałem ot, o ciągu snów
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Panowie dyskutują
blask księżyca spowił rzeki brzeg
popijają, spacerując
to czas, bym stąd wyśliznął się
ja żyję w innej sferze
gdzie śmierć i życie już na pamięć znam
gdzie ziemię wiążą sznury pereł
twe ciemne oczy to mój świat
Kogut pieje gdzieś daleko
kolejny żołnierz modli się
czyjeś dziecko zaginęło
matka szuka go przez całe dnie
ja słyszę bębnów dziki rytm
umarli zaczynają marsz
co żyje, pierzcha, widząc ich
twe ciemne oczy to mój świat
Radzą mi, bym był dyskretny
cokolwiek miałoby się dziać
radzą, bym skosztował zemsty
pewnie cenią tak jej smak
nie obchodzi mnie ich gra
wolę płomień, wolę żar
czy któryś z nich o piękno dba?
Twe ciemne oczy to mój świat
Francuzka już jest w raju
pijak w dal ją będzie autem wiózł
upadłym bogom szkła i stali
wysoką cenę płaci głód
tak prędko mija dzień po dniu
gdy strzała mknie, namiętność trwa
choć milion twarzy u mych stóp
twe ciemne oczy to mój świat
COŚ PŁONIE, SKARBIE (Something’s Burning, Baby)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Coś płonie, skarbie, coś kryje się w tym
coś tu jest grane, skarbie, we włosach masz dym
czy mnie nadal lubisz, skarbie – daj, proszę, znak
czy twa miłość do mnie ślepnie, czy jest właśnie tak?
Od dawna już unikasz głównych ulic i tras
chcę prawdy skrytej w teczce twej, a teczki brak
co tu się dzieje, skarbie, co na myśli masz
dlaczego z oczu gdzieś znika ci blask?
Chyba do tego miejsca posiadłem klucz
a może w twoich snach i planach nie ma mnie już?
To ewidentne jest, że doszło do zmian
coś wywołuje, skarbie, twój dziwny stan
Coś płonie, skarbie, uwierz, gdy mówię ci
na twój trop nie wpadły nawet gończe londyńskie psy
ktoś rzuca cień, skarbie, ty siniejesz więc
kto to, skarbie, powiedz, i kim dla ciebie jest?
To skraj drogi, skarbie, dalej – pastwiska po kres
gdzie filantropią przykryć chcą niejeden ciężki grzech
a ty – gdzie mieszkasz, skarbie, mów, gdzie wstaje dzień?
Dlaczego wbijasz swe spojrzenie dziś w nocy cień?
Mówi mi to nocy cień, nocy cień, nocy cień, gdy wspominam cię
mówi mi to nowy dzień, nowy dzień, nowy dzień, więc na pewno tak jest
nie można samym chlebem żyć, on nie nakarmi nas
nie można głazu ruszyć, gdy ręce spętane masz
Od czegoś trzeba zacząć, skarbie, więc pomóż mi
nie niknij w dali, skarbie, niczym parowozu gwizd
odpowiedz, skarbie, przelotnie choć spójrz
cóż ci się stało, gdzie jest minus, gdzie plus?
Mówi mi to mocny wiatr, mocny wiatr, mocny wiatr, grunt znika spod nóg
mówi mi to drogi kurz, gdy wysiadam już na podmiejski bruk
na ostatnim wirażu dopadł mnie meksykański blues
nie chcę ci zadawać ran, twe pragnienia znam, mogłabyś mieć lepszy gust
Coś płonie, skarbie, coś goreje w krąg
ktoś błądzi i imiona wywołuje wciąż
zadzwoń, skarbie, gdy gotowa będziesz znów
ja wierzę w niemożliwe, na wiatr nie rzucam słów
CÓRKA PRZYMIERZA (Covenant Woman)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Córka Przymierza zawarła z Panem pakt
nagroda wielka czeka ją tam, gdzie lepszy świat
córko Przymierza, jutrznio nowego dnia
ufam ci, wiem, że mogę u boku twego trwać
Ja chcę cię przekonać, że pragnę tak
być bliżej niż ktokolwiek z nas
chcę ci podziękować jeszcze raz
że do nieba modlitwy pomogłaś mi wznieść
więc wdzięczny ci jestem i będę aż po czasu kres
Dopadło mnie nieszczęście, stałem się jak pusty dzban
cierpliwie jednak czekam, aż na powrót mnie napełni Pan
On jest prawdą, On jest życiem, wiem, że uczyni to
pokochał mnie, skoro ciebie uczynił przewodniczką mą
Ja chcę cię przekonać, że pragnę tak
być bliżej niż ktokolwiek z nas
chcę ci podziękować jeszcze raz
że do nieba modlitwy pomogłaś mi wznieść
więc wdzięczny ci jestem i będę aż po czasu kres
Córko Przymierza, istoto tak krucha jak ja
przed światem najbardziej skryte moje tajemnice znasz
jesteśmy tu na ziemi przejazdem tylko, dobrze wiesz
ja będę zawsze przy tobie, bom przymierze zawarł też
Ja chcę cię przekonać, że pragnę tak
być bliżej niż ktokolwiek z nas
chcę ci podziękować jeszcze raz
że do nieba modlitwy pomogłaś mi wznieść
więc wdzięczny ci jestem i będę aż po czasu kres
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Tim Drummond
Tekst polski: Filip Łobodziński
Diabeł wzrok mi odjął
mój świat był niczym grób
łono opuszczałem
niby zimny trup
to dotknięcie Jego łaski
to zbawienie z Jego rąk
to natchnienie Jego Słowem
to wyrwanie z wiecznych mąk
To był cud
krwi Baranka to dar
cud
krwi Baranka to dar
cud
cud
tak jest dobrze
tak jest dobrze
tak dobrze
dobrze
Panie, dzięki Ci
o mój Panie, dzięki Ci
dzięki Ci
W Jego prawdzie mogę stanąć
w Jego mocy mogę trwać
w Jego blasku mogę widzieć
w Jego sercu miłość znać
On odkupił moje grzechy
z mroku zła wydobył mnie
z ognia, którym płonie pustka
z mrozu, którym skuwa gniew
To był cud…
Nikt nawet nie spojrzał
kroku nie uczynił nikt
gdy spadałem w ciemną czeluść
aż On dłoń Swą podał mi
nie czyn mój to sprawił
ale ufność w Jego plan
a tak długo żyłem w więzach
a tak długom w miejscu stał
To był cud…
CZAS MIJA Z WOLNA (Time Passes Slowly)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Czas mija z wolna tu w górach wysoko
chodzimy na spacer, siadamy nad wodą
łowimy sobie ryby – i tak przez całe dnie
czas mija z wolna, gdy się błąkasz we śnie
Miałem raz ukochaną, była to cud dziewczyna
wzdychaliśmy do gwiazd, spacerując po dolinie
w domu nas witała matka jej i stosy ciast
czas mija z wolna, gdy za miłością gnasz
Nie ma po co jechać do miasta po gazetę
nie ma po co ruszać się stąd
nie ma po co jechać w tę, nie ma po co jechać we wtę
nie ma po co jechać gdzie bądź
Czas mija z wolna tu w słońca promieniach
my w prawdę wierzymy, snujemy marzenia
jak róża, co rozsiewa swą woń w letni dzień
czas mija z wolna i rozpływa się
CZASY NADCHODZĄ NOWE (The Times They Are a-Changin’)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Słuchajcie mnie wy, jakikolwiek wasz los
oto fala nadciąga, zaleje ten ląd
więc zrozumcie, to koniec, potop zmiecie was stąd
jeśli chcecie ocalić głowy
Lepiej uczcie się pływać, bo pójdziecie na dno
oto czasy nadchodzą nowe
Słuchajcie, prorocy z gazet i biur
nie będzie pożytku już z waszych piór
rzućcie je, taka szansa nie powtórzy się znów
nie szafujcie już swoim słowem
kto dziś przegrał, jutro odniesie triumf
oto czasy nadchodzą nowe
Słuchajcie, posłowie, uciszcie swój chór
i nie tarasujcie już drzwi ani dróg
bo kto stoi w miejscu, ten poczuje ból
wszystko jest do bitwy gotowe
i polecą wam szyby, i się skruszy wasz mur
oto czasy nadchodzą nowe
Słuchajcie, rodzice, przemija wasz czas
dajcie porwać się albo jesteście bez szans
synowie i córki nie słuchają już was
świat nie myśli już jednakowo
potępiacie to, czego nie pojmiecie i tak
oto czasy nadchodzą nowe
Już znak został dany, już nowy ma sens
wzwyż pofrunie ten, co dziś leży jak śmieć
z tyłu zostanie ten, co dziś szybko mknie
bo dawny ład staje na głowie
będzie ostatnim ten, co dziś pierwszy jest
oto czasy nadchodzą nowe
CZEKAM U PROGU (Standing in the Doorway)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
W noce upalne błądzę jak duch
szafa cicho gra
wczoraj życie pędziło co tchu
dziś tak się dłuży czas
dokąd mam skierować krok?
Co mam spalić – list czy most?
Mignęłaś mi – mógłbym cię objąć lub zabić
ty nie dbasz i tak, mówisz: „Cóż…”
kazałaś mi czekać u progu we łzach
nie mam do czego wracać już
Przyćmione tu światło, nie widać nic
mdłości mam, pęka mi łeb
gwiazdy błyszczą na krwawo dziś
napełnia mnie smutkiem ten śmiech
w rękach cygańską mam gitarę
w ustach – tanie cygaro
nie zniknął duch twojej dawnej miłości
zostanie ze mną jeszcze wiele dni
kazałaś mi czekać u progu we łzach
księżyc towarzyszy mi
Dopadną mnie może, a może nie
nie tej nocy i nie tu
mógłbym coś rzec, lecz powstrzymam się
łaską niebawem obdarzy mnie Bóg
do świtu daleko, pociąg gna
w żyłach zmrożoną wodę mam
złamałbym chyba wszelkie reguły
przyjmując cię znów
kazałaś mi czekać u progu we łzach
bym jak głupiec cierpiał ból
Gdy zgasną ostatnie promyki dnia
Buddy, ucichnie twój rytm
w oddali kościelny bije dzwon
lecz komu – kto powie mi?
Nie wygram, choćbym starał się
serce nie sługa, dobrze wiem
tą jedyną byłaś – pojąłem wczoraj
gdym z nieznajomą przetańczył noc
kazałaś mi czekać u progu we łzach
w krainie, gdzie rządzi słońca mrok
Gdy głodny, jeść będę, spragniony – pić
żyć wedle zasady tak – tak, nie – nie
nawet gdy czaszka mi wyjrzy spod twarzy
na pewno przygarnie ktoś mnie
lada muśnięcie, lada gest
to przecież ważna rzecz
tłumaczenia niczego już nie załatwią
nie warto marnować słów
kazałaś mi czekać u progu we łzach
na głowie mam dziś chandry zwój
CZWARTY RAZ Z RZĘDU (4th Time Around)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy rzekła mi: „Masz
w ustach kłamstwa” – ja jej
odparłem, że traci słuch
więc załatwiła mi twarz
oczy zgniotła na klej
i mówi: „Leżysz bez dwóch”
na mnie była już pora, więc wstałem
ona mi na to: „Stój
każdy za to, co dostał od kogoś
coś dać musi mu”
Ja puknąłem w jej dzwon
czysty złapałem ton
bąknąłem, że dziwne to
a ona upięła włos
puder dała na nos
i pyta: „A skąd ten pąs?”
jąłem grzebać w kieszeniach, aż znalazłem
tam, gdzie najgłębsze dno
ostatni listek gumy, więc dwornie
wręczyłem jej go
Za frak wzięła mnie
i pognała precz
na uliczny bruk
nagle stwierdziłem, że
nie mam koszuli, więc
znów przekraczam jej próg
poszła przynieść, ja czekając przy wejściu
wbiłem zdumiony wzrok
w twoje zdjęcie na wózku, co stało
tam oparte o
jej jamajski rum
więc widząc ją znów
proszę: „Daj mi choć łyk”
na to ona: „Skończ no ten szum”
ja jej: „Nie chwytam twych słów
wypluj tę gumę w mig”
ta wrzasnęła, twarz nabiegła jej krwią
w końcu padła na wznak
więc przykryłem ją, chcąc zbadać, co
w dolnej szufladzie ma
A potem wypchałem swój but
i przyniosłem tu
złożyć ci go do stóp
a ty wpuściłaś mnie i
kochałaś jak nikt
bez jednego tchu
może to potrwa i z rok
podziwiam twój krok
więc podziwiaj i mój
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ten spacer po linie bez przerwy trwa
choć tak się trudzimy, piętrzy się czas
policzone dni twoje i moje też
jesteśmy w matni, wyjścia nie ma, dobrze wiesz
Miasto to dżungla, gdzie każdy w coś gra
z tej karuzeli uciec bym chciał
wyrosłem na wsi, miasto daje mi chleb
od kiedy w świat ruszyłem, los nie pieści mnie
Nie miałem i nie mam dla ciebie nic
dla siebie też nie – od wielu dni
na niebie pożoga, ból spływa z chmur
zwijaj kram, spotkamy się tam czy tu
Mój dar wymowy i lotna myśl
nie opiszą cię tak, jak chciałabyś
jedno w życiu zrobiłem źle
za długo w dusznym kraju byłem o jeden dzień
Diabeł czai się w zaułku, w kurniku lis
mów sobie, co chcesz, nie zaskoczysz mnie dziś
nad słowami Julii zamyśliłem się
o pościeli Julii ponownie śnię
Brodzę pośród liści spadających z drzew
jak przezroczysty intruz czuję się
nie odkręcimy już tylu spraw
wiem, że żałujesz, żałuję i ja
Jedni ci pomogą, inni mają cię gdzieś
ja jeszcze wczoraj znałem cię, a dziś już nie
by zając czymś głowę, przydałby mi się kop
będę się wpatrywał w ciebie, aż stracę wzrok
By dotrzeć do ciebie, przebyłem ten szlak
za Gwiazdą Południa brnąłem, przez rzekę wpław
jedno w życiu zrobiłem źle
za długo w dusznym kraju byłem o jeden dzień
Mój statek się rozpadł, pogrąża się w mig
w truciźnie z nim toną przeszłe i przyszłe dni
lecz serce mam wolne, ochoty w nim moc
dla współtowarzyszy rejsu ciepłych uczuć mam dość
Każdy gna dokądś lub taki ma plan
bo każdy czuje, że musi gnać
lecz ty się mnie trzymaj, na dobre czy złe
coraz się ciekawiej robi, więc trzymaj się mnie
W ubraniu mi ciasno, bo przemokło do cna
choć ciaśniej w kącie, gdzie namalowałem się sam
fortuna już czeka, sprzyjać mi chce
więc dłoń mi daj, obiecaj, że nie opuścisz mnie
Bezkresna ta pustka i zimna jak głaz
możesz wrócić, lecz nie zdołasz wrócić na start
jedno w życiu zrobiłem źle
za długo w dusznym kraju byłem o jeden dzień
DUŻA JESTEŚ JUŻ (You’re a Big Girl Now)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gadaliśmy krótko – i miło, to fakt
straciłem głowę – zupełnie jak w snach
i znów deszcz pada w krąg
a ty znalazłaś suchy ląd
udało ci się, cóż
duża jesteś już
Ptak usiadł na płocie, daleko we mgle
za darmo śpiewa wszystkim, a więc także mnie
i ja też jak ten ptak
dla ciebie śpiewam tak
ale łzy mój szarpią śpiew
czy mnie słyszysz – kto to wie
Czas to odrzutowiec – każda chwila mija w mig
nasze wspólne jutro to już wczoraj – co za wstyd
ja dorosnę, tylko patrz
to przez twoją wszystko twarz
tak bywa, sama wiesz
ty się zmienisz też
Miłość jest prosta – gadają ludzie tak
poznaję dziś ten frazes, ty znasz go już od lat
wiem, gdzie cię szukać mam
z innym sam na sam
wysoka cena, cóż
przecież duża jesteś już
Pogoda się zmienia zawsze z dnia na dzień
lecz po co tak w pół drogi zmieniać życia sens
nie wytrzymam dłużej z tym
korkociąg w sercu mym
ten pulsujący ból
odkąd ciebie nie ma tu
DZIEWCZĘ ZNAD RIO GRANDE (Brownsville Girl)
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Sam Shepard
Tekst polski: Filip Łobodziński
Pamiętam, widziałem kiedyś taki film
facet jechał przez pustynię, grał go Gregory Peck
jakiś młodziak go śmiertelnie ranił, był głodny sławy, a nie miał nic
ludzie w mieście chcieli za to go powiesić, tak ich wściekł
Szeryf zrobił z niego krwawą miazgę
lecz umierający w słońcu jeździec zdążył szepnąć, zanim skonał już:
„Puśćcie go, niech opowiada, że pokonał mnie uczciwie
i niech całe życie bliski oddech śmierci czuje obok tuż”
Wracają te sceny, widzę je raz po raz
walą mnie przez łeb jak wirujący łańcuch u więźniarskich nóg
nie do wiary, że od tylu lat nie widuję ciebie ani ty mnie
lecz wspomnienia mi turkoczą w głowie niczym kolejowy stuk
W koturnach przyjechałaś na spotkanie, ten dzień wciąż pamiętam
twój zdezelowany ford pustynią malowaną pruł
nim za kierownicą siadłem i poczułem, że to maszyna świetna
nie umiałem pojąć, czemu chciałaś się spotkać ze mną właśnie tu
Ku granicy gnaliśmy przez mrok, aż się zbliżył ranek
w twą jedwabistą skórę się wtuliłem, gdy stanęliśmy, by przespać się
już w Meksyku lekarza poszłaś szukać i przepadłaś gdzieś na amen
chciałem znaleźć cię, ale bałem się, że w zaułku mi odstrzelą łeb
Teraz jadę z nią na północ, szczyty Gór Skalistych złoci słońca wschód
ona to nie ty, lecz przynajmniej jest tu blisko, a jej dusza mrocznym rytmem gra
nie chcę już wspominać czasu, gdy twym całym światem byłem, w głowie obłęd
a i ona wie, że lepiej siedzieć cicho, bo inaczej nawet wóz nam wpadnie w szał
Dziewczę znad Rio Grande, oczy masz tak ładne
uśmiech twój pragnę widzieć w najsmutniejszy dzień
dziewczę znad Rio Grande, kiedyś cię wykradnę
dziewczę znad Rio Grande, ciebie jednej w życiu chcę
Przemknęliśmy przez północ stanu i stanęliśmy na noc w Amarillo
tam gdzie mieszkał wagabunda Henry Porter, w nędznej szopie na przedmieściu żył
ruda właśnie rozwieszała pranie, gdy w tumanie pyłu zajechaliśmy przed drzwi
mówi: „Henry musiał gdzieś pojechać, ale wróci chyba już za kilka chwil”
Zaczęła skarżyć się na ciężki los, „Chyba wrócę tam, skąd jestem, żeby zacząć znów”
ale wciąż zmieniała temat, gdy ją zapewniałem, że zapłacimy, że pieniądze mam
„Witamy w kraju zombie – powtarzała, widać było, że ma ciężki dół –
tu nawet na pchlim targu bez łapówek nie ma szans”
„A dokąd tak jedziecie?” – słyszę jej zrezygnowany głos
„Jedziemy, aż odpadną koła, aż się lakier z samochodu złuszczy i odpadnie precz
aż sprężyny wyjdą z siedzeń, kierownica w pył się zmieni, aż ostatni jadowity umrze wąż”
Z uśmiechem bladym ruda na to: „Do niektórych głów wiedza widać ma zakazany wstęp”
Ale z tym filmem jeszcze, spokoju jedna rzecz mi nie chce dać
pamiętam, że był tam Gregory Peck i inni ludzie, pamiętam ich każdy krok
nie pamiętam za to, jakim cudem w nim się wziąłem i jaką rolę miałem grać
ale czułem wciąż na sobie ich wszechobecny wzrok
Dziewczę znad Rio Grande, oczy masz tak ładne…
Szukali gościa z włosem zaczesanym a la James Dean czy Elvis
przechodziłem przez ulicę, kiedy strzelanina wywiązała się
nie wiedziałem, czy się chować, czy uciekać, więc uciekłem
ktoś krzyknął: „Za kościołem go dorwiemy, nie ucieknie nam, o nie”
Gazeta dała moje zdjęcie z podpisem: „On nie ma alibi”
ty va banque zagrałaś i zaświadczyłaś, że z tobą ten spędziłem czas
po czym rozpłakałaś się przed śledczym potokami rzewnych łez
widziałem wiele filmów, wierz mi, to była koncertowa gra
Całe życie staram się nie grzeszyć, ale ciągle coś za tę cienką linię mnie popycha
mógłbym ująć to oryginalnie, gdyby tylko mi podeszła odpowiednia myśl
nie najgorzej się dziś czuję, lecz bywało lepiej, mogłoby i teraz być
gdybyś tylko mogła znaleźć się tu obok dziś
Moknę w tej kolejce po bilet na film, w którym gra Gregory Peck
nie ten, o którym wcześniej już mówiłem, to jakiś nowy film
nie wiem, o czym jest, ale chodzę na wszystko, w czym on gra
więc stoję w tej kolejce, nawet deszcz nie przeszkadza mi
Dziewczę znad Rio Grande, oczy masz tak ładne…
Zabawne, jak często nasze plany biorą zupełnie inny obrót
taki Henry Porter, wiadomo na pewno tylko tyle, że się nie nazywał Henry Porter
ty miałaś w sobie coś, na co absolutnie nie zasłużył sobie ten świat
ja swe zalety posiałem gdzieś w starym Nowym Orleanie w dzielnicy French Quarter
Rodzinę, która cierpi, łączy więź silniejsza niż rodzinę, co żyje bez trosk
nie mam żalu, niech mówię o mnie, co tam chcą, gdy mnie nie będzie już (serio?)
mawiałaś: „Ludzie robią to, co im pasuje, a nie to, w co wierzą, potem miękną jak ten wosk”
na co ja odpowiadałem, „Póki mamy dach nad głową, nie opuszczaj mnie, pozostań tu”
Pamiętam, widziałem kiedyś taki film, chyba ze dwa razy oglądałem go
kim byłem, nie wiem, ani co szykował dla mnie świat
pamiętam tylko, że grał w nim Gregory Peck, że miał rewolwer i że ktoś w plecy strzelił mu
to było dawno temu, zanim gwiazdy strącił z nieba czas
Dziewczę znad Rio Grande, oczy masz tak ładne…
DZIEWCZYNA Z PÓŁNOCY (Girl from the North Country)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy wybierzesz się na północ na targ
gdzie mroźny wicher dmie, rzekę skuwa lód
miłości mojej sprzed wielu lat
rzeknij, proszę, kilka dobrych słów
Gdy śnieżyca przywita cię tam zła
gdy chłodnym traktem będzie koń cię niósł
proszę, sprawdź, czy okrycie ciepłe ma
by nie dosięgnął jej wiatr ani mróz
I sprawdź też, czy ma włosy długie wciąż
czy płyną po jej piersi i złotem się skrzą
sprawdź też, czy ma włosy długie wciąż
właśnie taką zapamiętałem ją
Być może ona już nie pamięta mnie
może z jej serca wymazał mnie los
myślę o tym w jasne dnie
myślę o tym w każdą ciemną noc
Więc gdy wybierzesz się na północ na targ
gdzie mroźny wicher dmie, rzekę skuwa lód
miłości mojej sprzed wielu lat
rzeknij, proszę, kilka dobrych słów
DZIŚ BĘDĘ TWÓJ CAŁĄ NOC (I’ll Be Your Baby Tonight)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Zamknij drzwi, oczy zmruż
niech cię nic nie martwi już
dziś będę twój całą noc
Światło zgaś, cienie zgaś
niech cię już nie nęka strach
dziś będę twój całą noc
Zapomnijmy o tej sroce za oknem
już jej dawno nie ma
a księżyc z wysoka
puszcza do nas oko
on niech wędruje
nie pożałujesz
Rzuć buty w kąt, nie bój się
przynieś flaszkę albo dwie
dziś będę twój całą noc
DZIŚ JUŻ NIE (Things Have Changed)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Już nie ten człowiek i głowa nie ta
nikogo przede mną nie ma i niczego za
kobieta z szampanem siadła na kolanach mi
ma oczy zabójcy, skórę jak śnieg
ja wyfraczony patrzę w głąb szafirowych nieb
ostatni pociąg może weźmie mnie za parę chwil
leżę z głową na szafocie, kat się zbliża już
lada moment piekło może się rozpętać tu
świat powariował, czasy są złe
ja poza zasięgiem, zamknęli tu mnie
kiedyś się gryzłem, dziś już nie
To obce miasto kusi mnie, ale próżny trud
może raczej powinienem być w Hollywood
przez mgnienie zdało mi się, że dostrzegam ruch
głupiec tylko wierzy, że wykaże się tu czymś
ja wezmę lekcje tańca, zrobię z siebie drag queen
opanuję nowy krok, tu nie ma na skróty dróg
dużo wody, dużo śmieci pod mostem płynie w dal
panowie, nie wstawajcie, to przemijam tylko ja
świat powariował, czasy są złe
ja poza zasięgiem, zamknęli tu mnie
kiedyś się gryzłem, dziś już nie
Mam za sobą długi, kamienisty szlak
jeśli wierzyć Biblii, rozpadnie się świat
samego siebie chciałem porzucić i uciec stąd
niektóre sprawy na wiór spalą cię
ludzki umysł więcej nie da rady znieść
z blotkami o wygranej marzyć nie ma co
tak jakbym się zakochał w pierwszej, którą spotkam tu
wrzucił ją na taczki, spuścił ulicą w dół
świat powariował, czasy są złe
ja poza zasięgiem, zamknęli tu mnie
kiedyś się gryzłem, dziś już nie
Choć tego nie widać, łatwo ból zadaję
można sprawiać ból, pojęcia nie mając
pozostał sekundy wiecznością mogą się zdać
wzlecę pod niebo, zstąpię na dno
wszystkie prawdy w sumie dają wielkie kłamstwo i zło
ja kocham kobietę, której wcale nie chcę znać
do jeziora wskoczyli Panna Lucy i Pan Jinx
mnie do podobnego błędu nie skłoni nic
świat powariował, czasy są złe
ja poza zasięgiem, zamknęli tu mnie
kiedyś się gryzłem, dziś już nie
DZIŚ W NOCY BĘDĘ Z TOBĄ TU (Tonight I’ll Be Staying Here with You)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wyrzuć bilet mój za okno
wyrzuć także bagaż mój
wyrzuć troski me za drzwi
niepotrzebne już są mi
bo ja dziś w nocy będę z tobą tu
Gdybym wyjechał dzisiaj rano
to jakbym z pięknego uciekł snu
miłość twa ma wielką moc
czekam, aż zapadnie noc
właśnie dziś, kiedy będę z tobą tu
Nie dziwi niech, że miłowanie
spotyka przybysza z obcych stron
rzuciłaś swoje czary na mnie
wyjechać już nie potrafię stąd
Z dala lokomotywa gwiżdże
z dala dochodzi stukot kół
biednemu dajcie miejsce me
niech jedzie, dokąd chce
bo ja dziś w nocy będę z tobą tu
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ja w firmie u Ziuty robić nie chcę już
za nic w firmie u Ziuty robić nie chcę już
co rano się modlę o awarię albo deszcz
łeb pełen mam konceptów, jakich tylko sobie chcesz
ona żąda, bym na klęczkach ścierał kurz
za nic w firmie u Ziuty nie chcę robić już
Ja dla braciszka Ziuty robić nie chcę już
za nic dla braciszka Ziuty robić nie chcę już
głupkowato się uśmiechnie, grosz ci rzuci jak śmieć
„Co tam słychać?” – zapytuje, a odpowiedź ma gdzieś
grzywnę wlepia, kiedy trzaśniesz drzwiami mu
za nic dla braciszka Ziuty robić nie chcę już
Ja dla tatunia Ziuty robić nie chcę już
za nic dla tatunia Ziuty robić nie chcę już
ten cygara lubi gasić ci na czole – dla jaj
zamurował własne okna, bo w paranoję wpadł
pod sypialnią tkwi po zęby zbrojny stróż
za nic dla tatunia Ziuty robić nie chcę już
Ja dla mamuni Ziuty robić nie chcę już
za nic dla mamuni Ziuty robić nie chcę już
służbie truje wciąż o Bogu, o poszanowaniu praw
i że ma lat dwadzieścia siedem, choć ich ma sześćdziesiąt dwa
bez niej tatko nic nie zdziała ani rusz
za nic dla mamuni Ziuty robić nie chcę już
Ja w firmie u Ziuty robić nie chcę już
za nic w firmie u Ziuty robić nie chcę już
nie pozwolą ci być sobą, mówią, „Szczekaj, właź pod stół”
każą śpiewać do znudzenia, kiedy tyrasz jak ten wół
to specjaliści są od krochmalenia dusz
za nic w firmie u Ziuty robić nie chcę już
FRANKIE LEE I JUDASZ KSIĄDZ (The Ballad of Frankie Lee and Judas Priest)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Frankie Lee i Judasz Ksiądz to przyjaźni wzór
więc gdy Frankie Lee bez pieniędzy był raz, Judasz wyjął banknotów zwój
na stoliczku je położył i, mając w oczach błysk
rzekł: „Frankie, dolę bierz, moja strata to twój zysk”
Frankie Lee natychmiast siadł i palec w brodę wbił
lecz pod Judasza bacznym okiem poczuł w głowie nagły wir
„Mógłbyś nie gapić się tak na mnie – rzekł – to pewnie głupie, wiem
ale człowiek czasem chce być sam, a tak – skryć się nie ma gdzie”
Judasz mrugnął: „Dobra – rzekł – jak wolisz, będziesz sam
tylko szybko wybierz banknoty, które chcesz, nim przepadną ci do cna”
„Zaraz zacznę, możesz iść, na pewno znać ci dam”
Judasz w dal pokazał: „Patrz, oto Wieczność, będę tam”
„Wieczność? – spytał Frankie Lee – To jakiś obcy kraj?”
„Nie – odpowiedział Judasz – Wieczność, choć niektórzy zwą ją Raj”
„Ja nie nazwę tego nijak” – rzekł z ulgą Frankie Lee
„W porządku – odparł Judasz Ksiądz – nie każ długo czekać mi”
Cóż, Frankie Lee na powrót siadł, czuł podle się i źle
gdy oto nieznajomy stanął przed nim wtem:
„Czyś ty sierota Frankie Lee, co żyje, w hazard brnąc?
Jeśli tak, to tu zaraz wzywa cię jeden gość, ponoć się nazywa Ksiądz”
„O tak, to mój przyjaciel – tu Frankie zbladł jak trup –
znam go doskonale, wręcz dopiero co był tu”
„To ten – rzekł na to nieznajomy cichutki niczym mysz –
wiedz, że w gmachu pewnym utkwił i samotności znosi krzyż”
Frankie Lee wpadł w panikę, pognał więc co tchu
aż znalazł gmach, gdzie stał Judasz Ksiądz – serdeczny druh
„Co to za gmach?” – zapytał go, skrywając drżenie rąk
„To nie jest gmach – rzekł Judasz Ksiądz – to nie jest gmach, tylko dom”
Frankie Lee aż zatrząsł się, zapomniał, skąd się wziął
z oddali tylko słyszał kościelny wzniosły dzwon
i tak gapił się na gmach, co okien miał tuziny dwa
z każdego spoglądała zaś nań kobieca twarz
Do środka wskoczył Frankie Lee, w natchnieniu w górę mknąc
i pianę tocząc, zaczął odyseję nocną swą
szesnaście nocy i dni błądził, w siedemnastą wreszcie wpadł
w Judasza Księdza uścisk i tam z pragnienia zmarł
Nikt nie rzekł ani słowa, gdy go wynoszono, kpiąc
i tylko mały bliźni na spoczynek wieczny zaniósł go
a on, winę dobrze swą skrywając, samotnie cicho znikł
pod nosem tylko mruknął: „Objawione nie jest nic”
A morał z tej historii, morał z pieśni tej brzmi tak
że gdzie nie twoje miejsce, nie powinieneś tam się pchać
więc gdy bliźniego w biedzie spotkasz, pomocną dłoń mu daj
a gdy zobaczysz dom naprzeciw, nigdy nie bierz go za Raj
GDY JĄ SPOTKASZ, POWIEDZ CZEŚĆ (If You See Her, Say Hello)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy ją spotkasz, powiedz „cześć”
odeszła, choć powietrze ciągle drży
teraz mieszka w Maroku gdzieś
w każdym razie tak mówiono mi
powiedz jej, że u mnie jest OK
choć nie zawsze wszystko gra
pewnie myśli, że już nie pamiętam jej
nie mów więc, że nie jest tak
Rozwiała się niby piękny sen
cóż, zdarza się co dzień
lecz gdy myślę, jak znikła w wiosenną noc
to jeszcze w sercu czuję cierń
ale choć nie ma jej już tu
to we mnie żyje wciąż
chociaż dławi mnie ten ból
nie wygnam jej już stąd
Pocałuj ją – to mój ostatni dług –
gdy z nią będziesz sam na sam
pragnęła zawsze wolną być
wielki szacunek dla niej za to mam
I choć czuję gorycz, wspominając
jak nie została mimo moich próśb
szczęściu jej na drodze nie chcę stać
żalu do niej też nie czuję już
Ludzi wszędzie widzę tłum
dokądś pędzą dzień po dniu
i od rana słyszę imię jej
aż do chwili, kiedy kładę się do snu
i spokoju mi daje to
znieczulać muszę się
zbyt wrażliwy jestem wciąż
albo – zresztą, czy ja wiem…
Nadal przecież dzień i noc
wracam do tych chwil
każdą z nich na pamięć znam
minęły, chyba szkoda sił…
Gdyby była kiedyś znowu tu
mój adres pewnie zna
powiedz jej, niech odwiedzi mnie
jeśli znajdzie czas
GDY PRZYJDZIE ZNÓW (When He Returns)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Żelazną pięść
żelazny pręt
łatwo zgnieść by mógł
największa z gór
waży jak worek piór
gdy tak zechce Bóg
Niech patrzy, kto oczy ma
kto uszy – słucha niech
mnie tylko jeden On
umie w żyłach wstrzymać krew
Łez już kres
kres śmierci też
kres raniących słów
jak złodziej w nocy On
dobrem zwycięży zło
gdy przyjdzie znów
Prawdy grot
w głąb ducha grot
z trudem wciska się
On słyszy każdy głos
Swą objawia moc
gdzie i kiedy chce
Jak długo uprzedzeń mam
słuchać noc i dzień?
Jak długo ma upajać mnie
do nieprzytomności lęk?
Doczesne więzi i
dumę porzucam dziś
wkraczam w prawdy próg
bo nie zmilknie płacz
bo wojna będzie trwać
aż On przyjdzie znów
Odrzuć maskę już
insygnia władzy złóż
ziemia krwawi z ran
On o uczynkach twych wie
On zna myśli twe
nim pomyślisz je sam
Zaprzeczasz prawdzie wciąż
i pielęgnujesz fałsz
słabością gardzisz
którą sam w sobie masz
Wszelki ziemski plan
jaki człowiek ma
obojętny jest Mu
On ma własny plan
tron Swój wzniesie tam
gdy przyjdzie znów
GDY PRZYPŁYNIE OKRĘT NASZ (When the Ship Comes In)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
O, przyjdzie taki czas – gdy przestaną wiatry wiać
i ucichnie natychmiast wszelki powiew
cisza zapanuje w krąg – co poprzedza dziki sztorm
gdy przypłynie okręt nasz
będzie rozstąpienie mórz – i spełnienie wielkich wróżb
będzie brzegów falowanie i trzęsienie
i przypływu zagrzmi ton – i wichury ryknie dzwon
i nastanie rozwidnienie
Ryby w toni zdejmie śmiech – zawtórują stada mew
i co tylko żyje, zboczy z drogi
każda skała, każdy głaz – dumnie się wyprężą wraz
gdy przypłynie okręt nasz
tamta bałamutna pieśń – co ma okręt z kursu zwieść
do ich ust zawróci nieczytelna
a kajdany mórz – popękają wszerz i wzdłuż
i na wieki na dnie legną
A my przestawimy grot – a my zaśpiewamy w głos
okręt ku brzegowi będzie sunął
i na każdą padnie twarz – na pokładzie słońca blask
gdy przypłynie okręt nasz
Dla znużonych naszych stóp – złoty piasek właśnie tu
rozpostrze kobierzec najwspanialszy
a najmędrsi spośród nas – wszem przypomną jeszcze raz
że świat cały na nas patrzy
A gdy z głębokiego snu – raptem nasz się zbudzi wróg –
nie uwierzą, że to dzieje się na jawie
więc uszczypną mocno się – straszny ich napełni lęk
gdy przypłynie okręt nasz
będą błagać, łkać nam, że – naszą wolę spełnią, lecz
my im na to z burt: Dni wasze policzone
spotka ich Goliata los – fala wciągnie ich na dno
niczym wojska faraona
GDY RAZ WYSZEDŁEM RANO (As I Went Out One Morning)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy raz wyszedłem rano
przed Fundatora gmach
ujrzałem śliczną brankę
jak tonie tam we łzach
chwyciła mnie za ramię
gdy dłoń podałem jej
pojąłem więc natychmiast
że ból mi zadać chce
„Odejdźże w tej chwili” –
dobyłem z siebie głos
„O panie, lecz ja nie chcę!”
„O pani, musisz, zrozum to”
„O nieznajomy, błagam –
półgębkiem rzekła tak –
skrycie rękę ofiaruję ci
i uciekniemy wraz”
A oto i Fundator sam
zjawił się co tchu
krzykiem cudną tę istotę
do pracy zagnał znów
gdy już mnie puściła z objęć
on się ozwał słowem tym:
„Przepraszam, panie, za to – rzekł –
przepraszam za jej czyn”
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdyby nie ty
nie trafiłbym do żadnych drzwi
grunt pod nogami by się zapadł mi
wciąż bym łykał łzy
gdyby nie ty
Gdyby nie ty
oka nie zmrużyłbym przez całą noc
na ranek czekałbym i światła moc
niech złe przegna sny
nic nowego, wkoło ćmy
gdyby nie ty
Gdyby nie ty
trafiłby mnie grom
ulewa spadłaby
bez twej miłości
trafiłbym na złom
stracił dom, gdyby nie ty
to prawda, uwierz mi
Gdyby nie ty
trafiłby mnie grom
ulewa spadłaby
bez twej miłości
trafiłbym na złom
o, mój losie zły
gdyby nie ty
Gdyby nie ty
rok by się składał z samych zim
kos nie zaśpiewałby refrenem tym
ja bym błądził pośród mgły
nie inaczej byłoby
gdyby nie ty
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Richard Manuel
Tekst polski: Filip Łobodziński
Trzymaliśmy w ramionach cię
w Niepodległości Dniu
a dzisiaj ignorujesz nas
porzucasz samych tu
kochana córka przecież tak
nie zachowuje się
że niby wciąż o ojca dba, lecz
odpowiada zawsze „nie”
Gorzki gniew, gorzki żal
dlaczego to zawsze ja mam kraść?
Jesteśmy samotni, wracaj, życie gna
tak krótko trwa
Przejęci troską, ryliśmy
w piaskach plaży imię twe
choć ty wzruszałaś ramionami, sądząc
że to twój grajdoł jest
widzieliśmy, jak uczysz się
że mało kto intencje czyste ma
i samemu mi świtała myśl:
to dziecinada, działać czas
Gorzki gniew, gorzki żal
dlaczego to zawsze ja mam kraść?
Jesteśmy samotni, wracaj, życie gna
tak krótko trwa
Bezboleśnie tak otwarłaś się
na iluzji świat
i fałszywych nauk zbiór
w które nikt nie wierzył z nas
dziś serce pełne złota masz
jak bankowy sejf
powiedz, czy miłością można zwać
coś, co marne było, a jest złe?
Gorzki gniew, gorzki żal
dlaczego to zawsze ja mam kraść?
Jesteśmy samotni, wracaj, życie gna
tak krótko trwa
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gospodarzu
proszę, nie wyceniaj duszy mi
me brzemię jest ciężkie
nie panuję nad tym, co mi się śni
gdy parowiec da syreną znak
ja oddam ci wszystko, co chcesz
a czy dobrze przyjmiesz mój dar
to zależy, jak czuć będziesz się
Gospodarzu
proszę, wysłuchaj dziś mnie
o tak, cierpiałeś wiele
lecz nie ty jeden, jak wiesz
każdego czasem dopada znój
bo zbyt szybko zbyt dużo chce mieć
i potem otaczamy się tym
co łatwo ujrzeć, lecz dotknąć już nie
Gospodarzu
proszę, nie zbądź mnie byle czym
ja nie chcę iść gdzie indziej
ja nie chcę wadzić się z tobą dziś
każdy z nas ma jakiś dar
i nie możesz sobie zaprzeczać sam
jeśli przestaniesz lekceważyć mnie
przestanę lekceważyć cię i ja
GROM NA SZCZYCIE GÓRY (Thunder on the Mountain)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Grom na szycie góry, ogień na księżycu
w zaułku trwa zadyma, a świt już jest blisko
wreszcie zagram na puzonie, bo to jest właśnie ten dzień
odchodzi ostra jazda wszędzie, gdzie zaniesie mnie
W byle jakim miejscu na świat przyszła Alicia Keys
ja, mieszkaniec Południa, dumam o tym przez łzy
co by było, gdyby szczęście nie sprzyjało jej – pomyśleć strach
goniłem za nią wszędzie, przemierzyłem cały południowy kraj
Dusza rośnie, już wypełnia mnie po brzeg
wejrzyjcie w moje serce, a zrozumiecie mnie
chcecie mnie przepędzić, choć znalazłem się tu dzięki wam
na ścianie jest proroctwo, kto przeczyta, może zrozumie sam
Grom na szczycie góry niczym werbel warkocze
to źródło jest muzyki, więc tam się spać położę
nie trzeba przewodnika, wiem doskonale, jak tam dojść
służę wam, jak umiem, ale wiernie, dzień i noc
Władza się nie liczy, co chwila słychać strzał
nie poradzę nic, do miasta zbyt daleko mam
a słońce nadal świeci, północny wzmaga się wiatr
trzeba chyba sprawdzić, czy potrzebny gdzieś nie jestem tam
Uczyłem się ostatnio o sztuce kochania
pasuje mi to absolutnie bez gadania
jak tu znaleźć kobietę, która moje zdanie podzielałaby
niech się każdy zastanowi, czemu świat się zrobił taki zły
Grom na szczycie góry, ziemię przeszedł dreszcz
wstanę rano i wyruszę trudnym szlakiem precz
aż pewnego dnia do mego króla dotrę już
gdybym miłości twej się sprzeniewierzył, to jakbym wbił jej nóż
Skrzyknę sobie wojsko, samych skurczybyków
w sierocińcach będę szukał pośród twardych smyków
patronowi tego kraju złożyłem uroczysty ślub
z niejednego pieca jadłem, piłem mleko tysiąca krów
Alicia zjada ciasto, a ja zjadam schab
ona nie jest aniołem, nie jestem nim i ja
ale hańba na tych, co podstępem chciwość karmią swą
gdzieś wasze mam marzenia, zapamiętajcie sobie to
Grom na szczycie góry, świat w posadach drży
tornado zbliża się, czas chronić nasze łby
damule już się tłoczą, ze stolicy biorą nogi za pas
w powietrzu koszmar wisi, leć z powrotem samolotem na start
Nikogo prawie nie ma, ja też nie chcę być tu sam
nowy związek to nie dla mnie, ryzyk-fizyk to nie ja
zrobiłem, co mogłem, wybrałem miejsce i czas
wyznałem już, co trzeba, nie będę tego robić jeszcze raz
Może zbiję fortunę, ruszę do metropolii
zasieję i zbiorę, na co ziemia mi pozwoli
na półce leżą widły, a na stole leży młot
na Boga, żal mi ciebie, winę zwalaj na swój własny błąd
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Moje serce jest w Highlands – najpiękniejszej z ziem
kwitnie kapryfolium, gdzie dziczy leśnej czerń
dzwonki się płonią nad brzegiem czystej rzeki Dee
moje serce jest w Highlands, udam się tam, gdy zegar porę wskaże mi
Szyby w oknach drżały całą noc w moim śnie
wszystko wyglądało na to, czym właśnie jest
zbudziłem się rano, a tu o tym samym piszą wciąż
ten sam wyścig szczurów, w tej samej klatce ludzi gąszcz
Od nikogo nic nie chcę, nie wiem, cóż miałbym wziąć
i jak odróżnić od sztucznego naturalny blond
czuję, jakby mnie więził tajemnic pełen las
szkoda, że nikt nie przyjdzie, by cofnąć dla mnie czas
Moje serce jest w Highlands, dokądkolwiek gnam
gdy mnie wezwą do domu, będę właśnie tam
wśród kasztanów wiatr szepcze, wśród łagodnych łąk
moje serce jest w Highlands, za krokiem stawiam krok
Słucham Neila Younga już od kilku dni
robię głośniej, ktoś wrzeszczy, żebym ściszył ten ryk
kolejne sceny defilują przede mną jak film
a ja jakbym szybował – o co tu chodzi, czy ktoś zdradzi mi?
Szaleństwo od mej duszy z hukiem odbija się
czy jestem na fali? Z pewnością nie
gdybym był przytomny, mogłaby mnie zalać żółć
na co mi ona, skoro nawet do lombardu z nią nie mogę pójść
Moje serce jest w Highlands, bardzo być tam chcę
nad jeziorem Czarnego Łabędzia wstaje dzień
białe chmury jak rydwany, co kołyszą lekko się
moje serce jest w Highlands, to będzie mej podróży kres
Siedzę w Bostonie, przyjemny jakiś bar
nie wiem, co tu robię, ciszy nie mąci gwar
a może wiem, ale pewności nie mam i tak
podchodzi kelnerka, prócz niej jestem tu tylko ja
To chyba święto, skoro tak jest
ona z uwagą lustruje mnie
ma ładną buzię i parę długich, jasnych nóg
„No, czego chcę?” – pytam, ona na to: „Jaj na twardo, panie mój”
„Masz rację – powiadam – przynieś mi je w mig”
„Przyszedłeś w złą porę, z jaj nie mam nic”
a potem dodaje: „Jesteś artystą, narysuj mnie dziś!”
Ja jej na to: „Nie rysuję z pamięci, przykro mi”
„Ale przecież stoję tu przed tobą! Ślepy jesteś, czy co?”
„Wiem – ja na to – lecz zapomniałem szkicownika wziąć”
Podaje mi serwetkę i mówi: „Narysuj mnie tu”
„Dałbym radę, ale bez ołówka próżny trud”
Wyjmuje zza ucha ołówek i daje mi
„No, rysuj, nie śpiesz się, mam parę chwil”
Kreślę kilka linii i szkic wręczam jej
z oburzeniem patrzy, mnie serwetkę: „To nie przypomina mnie!”
„Ależ, piękna panienko, łudząco wręcz”
„Chyba żarty jakieś?” – ona, a ja: „Przykro mi, nie”
Na to ona: „Pewnie nie czytasz feministek? Ja cię znam”
„A skąd wiesz – pytam – i czy to znaczenie jakieś ma?”
„Bo mi nie wyglądasz”, a ja na to: „Otóż i błąd”
„No to którą czytałeś?”, a ja: „Erikę Jong”
Ona znika na chwilę, ja cichutko idę do drzwi
wtapiam się w tłum uliczny, który donikąd gna co sił
Moje serce jest w Highlands pośród koni i psów
z dala od miasta, w cieniu granicznych gór
tam, gdzie dźwięk cięciwy i strzały świst
moje serce jest w Highlands, tylko tam warto iść
Każdy dzień tu, gdzie mieszkam, jest taki sam
poczucie obcości coraz większe mam
na naukę za późno, muszę już tak żyć
pogubiłem się na skutek decyzji kilku złych
W parku tańczą i piją w blasku lamp i świec
przysięgom i troskom w ten sposób mówią: „Precz”
sami młodzi chłopcy i dziewczęta cud
w sekundę zamieniłbym się z nimi, gdybym tylko mógł
Na drugą stronę idę, boję się złego psa
monolog snuję do siebie sam
może mi potrzebny skórzany, długi trencz
ktoś mi wciska ulotkę, wyborczy cyrk zaczął się
Zaczyna padać na mnie słońca blask
już nie to słońce, co kiedyś, i już nie ten ja
nie ma o czym gadać, właśnie skończył się bal
dzięki nowym oczom wszystko odpływa mi w dal
Moje serce jest w Highlands w przedświtowej mgle
za siedmioma górami, daleko hen, hen
ale da się tam dostać, wystarczy wysilić myśl
od dawna duchem tam jestem, to wystarczy mi na dziś
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Jacques Levy
Tekst polski: Filip Łobodziński
Strzały się rozległy w barze w ciemną noc
z piętra wyżej schodzi Patty Valentine
patrzy – barman leży skąpany we krwi
krzyczy: „Boże, ktoś ich zabił, jakiś drań!”
Oto jest historia Hurricane’a
postawionego w stan oskarżenia
i skazanego, chociaż to nie on
wsadzili niewinnego, który lada moment już
mistrzem świata zostać mógł
Patty widzi na podłodze trójkę ciał
jeszcze się niejaki Bello kręci tam
podnosi szybko ręce, woła: „To nie ja
ja obrabiałem kasę, mogę słowo dać
tamci właśnie zwiali – pokazuje na drzwi –
lepiej dzwoń po gliny, ja widziałem ich”
Więc Patty dzwoni, cała drży
i wkrótce potem mrok wypełnia syren ryk
i kogutów błysk
W innej części miasta, w przyjacielskim gronie
Robin Hurricane Carter jedzie sobie spokojnie
pewniak w niedalekim meczu o tytuł mistrza
pojęcia nie ma, jaki syf właśnie doń się zbliża
nagle na pobocze każą zjechać mu
to samo tyle razy go spotkało już
w Paterson, New Jersey, tak już jest
kto czarny, niech się lepiej nie pałęta tu
i nie prowokuje psów
Alfred Bello miał wspólnika i chciał glinom dać cynk
robił mały bank, Arthur Dexter Bradley wraz z nim
zeznaje: „Dwóch widziałem, bokserów wagi średniej
wskoczyli w biały wóz, numery spoza New Jersey”
Patty kiwa głową, ale milczy jak grób
ktoś woła: „Ej, ten tutaj to jeszcze nie trup!”
więc na pogotowie wiozą go
i chociaż ledwie dycha, to wmawiają mu
że rozpozna tamtych dwóch
Czwarta nad ranem, patrol Rubina pcha
do szpitala, gdzie bój o życie świadka trwa
ten otwiera oko, z trudem rzęzi jak przez sen:
„Kogo mi tu prowadzicie? Przecież to nie ten!”
Oto jest historia Hurricane’a
postawionego w stan oskarżenia
i skazanego, chociaż to nie on
wsadzili niewinnego, który lada moment już
mistrzem świata zostać mógł
Minęło trochę czasu, w gettach zrobił się dym
Rubin w Argentynie znów wychodzi na ring
Arthur Dexter Bradley obrabia sklepy wciąż
policja szuka morderców, więc przyciska go:
„Pamiętasz tamte strzały w barze Lafayette?
Pamiętasz wóz, którym zwiali? Wysil łeb!
Nie pogrywaj sobie, synku, z nami tu
może to strzelał tamten czarnuch i w długą dał
jesteś biały, śmiało wal!”
Bradley mówi: „On czy nie on – sam nie wiem dziś”
gliny na to: „A na warunek chciałbyś wyjść?
W motelu weźmiesz pracę, my pogadamy z Bello
nie chcesz wracać tam, gdzie zrobią z ciebie cwela
coś pożytecznego wreszcie zrób
ten skurwiel nam tu zhardział, a tam przecież był trup
i to niejeden – może czas
posadzić gnoja w ulu raz za morderstwa trzy
no bo jaki z niego mistrz?”
Na deski gościa Rubin jednym ciosem słał
lecz kwitował krótko: „Taki mam fach
o czym tu gadać? Za to płacą mi
a jak już się wycofam, będę cicho sobie żył
gdzieś znajdę sobie raj
domek nad wodą i cienisty gaj
i będę jeździł konno tam” –
lecz zamiast tego wzięli go do kicia, bo
tam ludzi strąca się na dno
Cały jego proces to był szwindel i szajs
wyrok znany z góry, Rubin nie miał szans
dano mu za świadków lumpów zalanych w sztok
biała publika uznała, że to wandal i łotr
a dla czarnych stał się głupim asfaltem
co zajmuje się mordem i gwałtem
nie znaleźli broni, ale cóż
prokurator wiedział już, że Rubin winien jest
a biała ława zgadza się
Rubin Carter miał parodię, nie sąd
przysięgli jego winę znali wiadomo skąd
Bello oraz Bradley nakłamali na sali
a dziennikarze podawali ich łgarstwa dalej
kłamca i idiota nie od dziś dnia
życie człowieka w garści ma
widząc ten haniebny chwyt
można tylko poczuć wstyd, że jest taki kraj
gdzie się sprawiedliwością gra
Tak to przestępcy piją drinki w cieniu palm
każdy ma zegarek złoty i frak
a tymczasem Rubin gnije w celi dwa na trzy
na ziemi poznał piekło, choć niewinny był
oto jest historia Hurricane’a
i póki nie oczyszczą jego imienia
trzeba wciąż powtarzać ją
wsadzili niewinnego, który lada moment już
mistrzem świata zostać mógł
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ktoś mi zrobił koło pióra, medialny zaczął się cyrk
ktokolwiek to był, niechby wycięli to; pytanie – kiedy wytną i w ogóle czy
ponoć zabiłem kogoś nazwiskiem Gray, a jego żonę wziąłem do Włoch
spadek jej miał siedem cyfr, gdy sama zmarła, przejąłem go
że mam farta, któż poradzi?
Głupieją, kiedy widzą mnie, nie wiedzą, jak zachować się
we łbach mają pieśni, wielkie sny, karykatury faktów itepe
nie dalej jak wczoraj nawet ty pytasz mnie nagle, co, gdzie i jak
nie znasz mnie jednak ani trochę, choć mamy za sobą już tyle lat
słodka pani
Imbecylny wiatr
dmie, ledwie otworzysz wrota ust
dmie drogami aż na Dziki Wschód
imbecylny wiatr
dmie, ledwie ci w ustach błyśnie ząb
imbecyl z ciebie jest
cud, że jeszcze umiesz oddech wziąć
Wróżka mi napatoczyła się i rzekła: „Grom walnie, więc się strzeż”
spokoju zaznać nie mam jak od dawna tak, że nawet nie wiem, co to jest
samotny żołnierz na krzyżu trwa, z wagonu dym wydobywa się
nie sądziłaś, że do tego może dojść, On bitwy wszystkie przegrał, lecz
wygrał w końcu wojnę
Na poboczu ocknąłem się, śniąc na jawie o tym, jak się toczy świat
o kasztance do obłędu rojąc, oczy miałem pełne gwiazd
najbliżsi moi doznali krzywd, bo prawdę zasypujesz stertą kłamstw
kiedyś otoczy cię rój much w rowie, gdzie leżeć będziesz na
skrwawionym siodle
Imbecylny wiatr
dmie przez twój suto wystrojony grób
dmie przez twój pokój, zasłon widać ruch
imbecylny wiatr
dmie, ledwie ci w ustach błyśnie ząb
imbecyl z ciebie jest
cud, że jeszcze umiesz oddech wziąć
Ciążenie nas ściągnęło w dół, przeznaczenie rozdzieliło nas
udało ci się oswoić mego lwa, lecz w sercu pozostałem taki sam
na głowie stoi wszystko, bo koła swój zatrzymały bieg
co złe, jest dobre, co dobre – złe, gdy na szczyt dotrzesz, pojmiesz, że
już na dnie jesteś
Na ceremonii widać było, że oślepił cię twój własny brudny styl
twojej nie pamiętam twarzy, masz inne usta, nie widzę oczu twych
płonął gmach siódmego dnia, w oddali siedział beznamiętny ksiądz
przy katafalku pod cyprysami czekałem cię, a z wiosny w krąg
robiła się jesień
Imbecylny wiatr
dmie wokół czaszki mej przez pusty plac
dmie od szczytów gór po szczyty władz
imbecylny wiatr
dmie, ledwie ci w ustach błyśnie ząb
imbecyl z ciebie jest
cud, że jeszcze umiesz oddech wziąć
Przeczytanych przez ciebie ksiąg nie dosięgam, nie czuję cię nic a nic
żałuję, że nie jestem kimś innym, ilekroć pełznę koło twoich drzwi
arteriami, gościńcami, poprzez ekstatyczny trans
nękany twym wspomnieniem, tropiłem cię w świetle gwiazd
i twej rozszalałej chwały
Ostatni raz przechytrzyć dałem się, teraz wreszcie wolny jestem znów
na rozstaju naszych dróg buziaka dał mi ryczący stwór
nie dowiesz, ile mi kazałaś znieść, jaki mi sprawiłaś ból
ja tego o tobie nie dowiem się też, świętości twej i serca nie zaznam już
i z tym czuję się fatalnie
Imbecylny wiatr
dmie i szarpie za guziki nas
dmie przez nasze listy, mętne sensy zdań
imbecylny wiatr
dmie przez skrywający wszystko pył
imbecyle dwa z nas są
cud, że jeszcze z głodu nie pomarliśmy
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Jacques Levy
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wziąłem ślub z Izis w piąty dzień maja
ale jakoś nam w życiu nie składało się
ściąłem więc włosy i ruszyłem w dzikie kraje
tam, gdzie wiadomo, co dobre, a co złe
Wspiąłem się do miasta, gdzie rządziły blask i mrok
przez samo centrum granica ich szła
uwiązałem kucyka i skręciłem zaraz w bok
do pralni, bo ubranie miałem brudne do cna
Na rogu jakiś facet poprosił mnie o ogień
z miejsca mi wydał się dziwny wyraźnie
spytał: „Chcesz się załapać? Ja ci pomogę”
ja na to: „Nie mam forsy”, a on: „To nieważne”
Po zmroku ruszyliśmy na północ w kraj zimy
on mi dał słowo, koc dałem mu ja
pytam: „Dokąd?”, a on, że przed czwartym wrócimy
na to ja: „To najlepsza nowina od lat”
Marzyłem o turkusach, marzyłem o złocie
marzyłem o brylantach i o pięknych szatach
gdy brnęliśmy przez kanion, na piekielnym mrozie
marzyłem o Izis, co mnie miała za wariata
Powiedziała mi wtedy, że się jeszcze spotkamy
że się lepiej ułoży, gdy weźmiemy znów ślub
jeśli tylko postaram się z nią zaprzyjaźnić
snuła plany – chyba po sam grób
Dotarliśmy do piramid, które skuł lód
on rzekł: „Tu leży ciało, którego szukamy
gdy je wyciągnę, będę forsy miał w bród”
wtedy pojąłem, jakie miał plany
Wicher był straszny, sypał nam śniegiem w twarze
kopaliśmy przez noc i kopali przez świt
kiedy zmarł, bałem się, że się odeń zarażę
lecz czułem już, że mnie nie powstrzyma nic
Włamałem się do grobu, ale tam nic nie było
żadnych skarbów, niczego, facet wziął mnie na lep
może miał dobre chęci, na nich tez się skończyło
gdy się wtedy zgadzałem, chyba straciłem łeb
Podniosłem go z ziemi i wrzuciłem do grobu
zakryłem go płytą i, zmęczony już trochę
pomodliłem się krótko za dusze nas obu
i ruszyłem do Izis, by jej wyznać, że ją kocham
Stała tam pośród łąki, u jej stóp źródło biło
ledwie patrzyła z braku łóżka i snu
nadjechałem od wschodu, słońce w twarz mi świeciło
przekląłem ją w duchu, ale wciąż jechałem w przód
„Gdzieś był tyle czasu?” „Nigdzie specjalnie”
„Zmieniłeś się bardzo” „Zdarza się, wiesz”
„Nie było cię długo” „To chyba normalne”
„A teraz zostaniesz?” „Tak, jeśli tylko chcesz”
Izis, Izis, moje dziecko mistyczne
wszędzie pójdę za tobą, bo za tobą szaleję
do dziś w oczach mam twój uśmiech prześliczny
w tamten piąty dzień maja mżawka niosła mi nadzieję
JAK BŁĄDZĄCY ŁACH (Like a Rolling Stone)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dawno, dawno temu byłaś jak z wybiegu
datek ubogiemu, a ty wprost z Edenu
miałaś fart
ostrzegano cię: „To się skończy źle
znajdziesz się na dnie” – ty myślałaś, że
to taki żart
z ludzi, których zdeptał los
zawsze dotąd rechotałaś w głos
dziś ucichłaś, otóż to
dziś masz mniej zadarty nos
skoro nagle trzeba żebrać o kolejny każdy kęs
I jak to jest
no, jak to jest
gdy dom daleko masz
i przezroczystą twarz
jak błądzący łach?
Najlepsze szkoły za sobą masz, Samotna Zjawo
a przecież cię prawie
wyżymali tam
nie uczono cię, jak przetrwać na ulicy
a teraz pytasz: „Jak ja tu niby
sobie radę dam?”
Nie chciałaś z tym guru żadnych umów, skąd
grałaś twardziela, teraz miękniesz, bo
na alibi z jego strony liczyć nie ma co
kiedy napotykasz jego pusty wzrok
i robisz w jego stronę pojednawczy gest
Więc jak to jest
no, jak to jest
gdy w krąg pusto tak
gdy dom daleko masz
i przezroczystą twarz
jak błądzący łach?
Za trikiem trik pokazywali ci
magicy, ale ty w nosie miałaś ich
wściekli byli więc
nie pojęłaś, że tak nie robi się
zamiast ciebie jednak inni
wciąż bawili się
na konia ze stali twój poseł nieraz z tobą wsiadł
z syjamem na plecach – cieszył oko tak
aż tu nagle odkrywasz nieprzyjemny fakt
że ukradł ci wszystko, co tylko chciał
i w sumie oblał najważniejszy test
Więc jak to jest
no, jak to jest
gdy wokół pusto tak
gdy dom daleko masz
i przezroczystą twarz
jak błądzący łach?
Bogaci, młodzi, prężni piją zdrowie księżniczki
na wieży, bo wierzą, że to piękne i że
tak ma być
wymieniają się darami – ty pierścionek z brylantami
zdejmij z palca i czym prędzej
do lombardu idź
Napoleon w łachmanach tak rozbawiał cię
dziwnym językiem budził głośny śmiech
słyszysz, woła cię właśnie, już do niego pędź
skoro nic już nie masz, nic nie stracisz też
jesteś niewidzialna, więc to i twych tajemnic kres
I jak to jest
tak, jak to jest
gdy wokół pusto tak
gdy dom daleko masz
i przezroczystą twarz
jak błądzący łach?
JAK MAM TO ROZUMIEĆ (What Was It You Wanted)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Jak mam to rozumieć?
Wytłumacz, pewnie wiesz
o co w tym wszystkim chodzi
czego mi dowieść chcesz?
Jak mam to rozumieć?
Zdradź mi, jaki w tym sens
wrócę tu za minutę
więc proszę, zastanów się
Jak mam to rozumieć?
Jestem już, wyjaśnij to
możemy raz jeszcze zacząć
powrócić na dawny tor
mów, staję przed tobą
zamieniam się w słuch
jak mam to rozumieć
ten pocałunek twój?
Czy ktoś podpatrywał
gdym poczuł usta twe?
Ktoś, kogo nie dostrzegłem
ktoś, kto skrył się w cień?
Czy nie pojąłem twych pragnień
ani jaki masz plan?
Jak mam to rozumieć?
Czy odpowiedź dawno znam?
Cokolwiek mam zrozumieć
jakoś umknęło mi
więc proszę, przypomnij
w czym problem tkwi
czy igła wpadła w stóg siana?
Czy płynie ktoś pod prąd?
Czy zwleka pora zmiany?
Czy stąd się bierze błąd?
Jak mam to rozumieć?
Tracę wszelki ślad
czyś jest tą samą osobą
którą znam od lat?
Czy chodzi o coś ważnego?
A może nie?
Jak mam to rozumieć?
Mów, zapomniałem na śmierć
Cokolwiek mam zrozumieć
jaką postać to ma?
Czy ktoś ci powiedział
że ja ci to mogę dać?
Czy to wydarza się samo?
Dlaczego tak ma być?
Czy nazwać to umiesz?
Kim w ogóle jesteś ty?
Czy sceneria się zmienia?
Czy wszystko zmierza wstecz?
Czy mylnie to oceniam?
Czy grają naszą pieśń?
Gdzie są twoje początki?
Czy darmo chcesz mieć to?
Jak mam to rozumieć?
Czy usłyszę twój głos?
JAK TO KOBIETA (Just like a Woman)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dziś wieczór nikt nie skarży się
a jednak mnie otacza deszcz
wiadomo o niej tu
że ma nowych strojów w bród
ale wstążki się poodrywały już
od jej loków i diadem jej spadł
ona trwa jak to kobieta, o tak
i kocha jak to kobieta, o tak
i dba jak to kobieta
ale łka jak dziewczę, co ma dziewięć lat
Z Marią Joanną dobrze mi
chyba mnie w objęcia weźmie dziś
a jej – nie pochwali nikt
dopóki wierzy w mit
i nie przekona się, że uwielbia blichtr
tylko perły, eter i kwas
ona trwa jak to kobieta, o tak
i kocha jak to kobieta, o tak
i dba jak to kobieta
ale łka jak dziewczę, co ma dziewięć lat
Lało od pierwszego dnia
mnie z pragnienia trafiał szlag
więc zjawiłem się
klątwa bezlitosna twa
dręczy nocą i za dnia
czas wycofać się
przestać męczyć się
chyba jasne, że
po tamtym został kurz
chyba bądźmy przyjaciółmi już
gdy znów nas zetknie los
zataj, proszę, to
że kiedyś dawno znałaś tego, co
tak łaknął, a to był twój świat
ty grasz jak to kobieta, tak jest
i kochasz jak to kobieta, tak jest
i dbasz jak to kobieta
ale łkasz jak dziewczę, co ma dziewięć lat
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Błądzę
po martwym mieście sam
błądzę
ciebie zamiast mózgu mam
me stopy spętał ból
me rany goi sól
pogoda kiepska
Czyżbym
usłyszał, jak ktoś łże?
Czyżbym
z daleka ujrzał łzę?
Twój uśmiech był jak strzał
poraził mnie, gdym spał
gadałem jak dziecko
A co mi jest?
Jest mi miłość
i prawdą jest
że jej mam dość
Widzę
zakochanych wokół
widzę
sylwetki w oknie z boku
podglądam stąd ich grę
znikają, a ja tkwię
dalej w mroku
A co mi jest?
Rzucone kości
i prawdą jest –
mam dość miłości
Czasem
cisza też może ogłuszyć
czasem
mam chęć na rozbój ruszyć
czy znasz znaczenie słów?
Twoich kłamstw mam znów
pełne uszy
A co mi jest?
Żałuję, żeś przyszła do mnie
a co mi jest?
Chciałbym cię zapomnieć
Znów przyszła taka chwila
gdy pragnę, żebyś była
koło mnie
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
John Wesley Harding
miał pistolety dwa
ubogim chciał odmienić podły los
i wiele drzwi otwierał
gdy ten przemierzał kraj
nie słyszano, by się zawiódł na nim ktoś
Gdzieś tam w okręgu Chaynee
już będzie parę lat
gdy przyszła pora, chwycił znów za broń
i z panią swa u boku
zaprowadził ład
słyszano, że pomocną umiał podać dłoń
Po drutach telegrafu
jego imię biegło w świat
lecz nie imał się go żaden sąd
choćby nie wiem ile szykowano
nań więziennych krat
bo nie słyszano, by popełnił kiedyś błąd
JUŻ CZAS ODMIENIĆ UMYSŁ (Gonna Change My Way of Thinking)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Czas odmienić umysł, sprawić sobie nowy zestaw praw
już czas odmienić umysł, sprawić sobie nowy zestaw praw
właściwą stopą ruszyć naprzód, nie słuchać głupców i ich rad
Tyle niegodziwości, gdziekolwiek spojrzeć – łzy i ból
tyle w krąg niegodziwości, gdziekolwiek spojrzeć – łzy i ból
biorą ślub z matkami ich synowie, starcy robią dziwki z własnych cór
Pasiaste masz ramiona, pasiasty grzbiet i dłonie też
pasiaste masz ramiona, pasiasty grzbiet i dłonie też
miecze bok ci kłują, krajem spływa woda, spływa krew
Nie wiem już, co gorsze – zachłanność czy kompletny luz
sam nie wiem, co jest gorsze – zachłanność czy kompletny luz
pamiętasz tylko o błyskotkach, o złotej regule zapominasz już
Wy zwodzicie ludzi, ich sercami wasz manipuluje wzrok
wy zwodzicie ludzi, ich sercami wasz manipuluje wzrok
a przecież jest tylko jeden władca, władca, który ma Najwyższy Tron
Bogobojną mam kobietę, razem z nią prowadzę dom
bogobojną mam kobietę, razem z nią prowadzę dom
zaśpiewać umie bluesa, duch Pański opromienia ją
Jezus rzekł: „Bądźcie gotowi, nie znacie godziny, kiedy przyjdzie Syn”
Jezus rzekł: „Bądźcie gotowi, nie znacie godziny, kiedy przyjdzie Syn
kto nie jest ze Mną, jest przeciwko” – ten, kto zrozumie, będzie z Nim
Jest królestwo zwane Niebem, ból narodzin jest nieznany tam
jest takie miejsce zwane Niebem, ból narodzin jest nieznany tam
w tym samym czasie, co i Ziemię, stworzył to królestwo Pan
JUŻ PO WSZYSTKIM, SKARBIE MODRY MÓJ (It’s All Over Now, Baby Blue)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Już czas na ciebie, weź to, co zachować chcesz
lecz co wybierzesz, spakuj szybko, śpiesz się, śpiesz
opodal, z bronią, w deszczu i we łzach
przez ciebie osierocony dzieciak trwa
strzeż się, święci są już blisko tu
bo już po wszystkim, Skarbie Modry mój
Rozglądaj się, na szosach rządzi ślepy traf
zbierz doświadczenia swoje z przypadkowych spraw
uliczny malarz z niczym wszedł jak gość
i na pościeli ci nabazgrał coś
niebo zwija się u twoich stóp
bo już po wszystkim, Skarbie Modry mój
Żeglarze w torsjach chcą do domu wrócić już
twe wojsko z frontu z niczym wraca już
kochanek koce z ziemi zebrał swe
drzwiami trzasnął, poszedł Bóg wie gdzie
i dywan ci wysuwa się spod nóg
bo już po wszystkim, Skarbie Modry mój
Pomosty porzuć, ty wyzwania inne masz
spokój przodkom daj, za tobą nie podążą w ślad
włóczęga, co łomocze ci do drzwi
twe stare ciuchy ma na sobie dziś
ognisko rozpal nowe, ruszaj w bój
bo już po wszystkim, Skarbie Modry mój
KAŻDE TRAWY ŹDŹBŁO (Every Grain of Sand)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy wyznaję sprawy trudne
i gdy zły nastaje czas
gdy wyklute świeżo ziarno
tonie w moich łzach
odzywa się słabiutko
mój wewnętrzny głos
z niebezpieczeństwem zmaga się,
z rozpaczą walczy wciąż
Nie będę się oglądać
na zaprzeszły żaden błąd
jakoś muszę przerwać
Kainowych zdarzeń ciąg
w tej srogiej chwili widzę
bez liku Stwórcy dzieł
w każdym drżącym liściu,
w każdym trawy źdźble
Zbutwiałe zielsko dawnych dni
i samowoli chwast
zdusiły pęd otuchy
i sumienia kwiat
na kolejne stopnie czasu
pada słońca blask
wspomnienia dekadencji
i nieróbstwa strząsnąć czas
W owoców zakazanych sad
zapuszczam czasem wzrok
ognista furtka wiedzie tam,
ktoś woła: „Uczyń krok”
lecz z każdym dniem i milą
wiem coraz lepiej to
że włos każdy policzony
jak każde trawy źdźbło
Z dna wybiłem się na szczyty,
brnąc przez nocny czarny kurz
przez lato ekstatyczne,
przez świetlisty mróz
przez samotny gorzki taniec,
przez pobite lustra cnót
które patrzą z ludzkich oczu
na każdej z moich dróg
Prastare słyszę kroki
jak echo morskich fal
czasem patrzę – idzie obok ktoś,
czasem jestem tutaj sam
w kosmicznej równowadze
niesie mnie niezmienny prąd
jak każdego wróbla, który spadł,
jak każde trawy źdźbło
KIEDY ODJEDZIESZ, OSAMOTNISZ MNIE (You’re Gonna Make Me Lonesome When You Go)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Miłość mi mignęła w drzwiach
nie była nigdy blisko tak
nie była tak powolna, taka – wiesz…
walenia w ciemno miałem dość
gdy nie gra coś, to daje w kość
kiedy odjedziesz, osamotnisz mnie
Na niebie stada smoczych chmur
mnie coś spychało dotąd w dół
miłostki znałem, a miłości nie
twoje uczucie jest XL
trafia w punkt jak strzała w cel
kiedy odjedziesz, osamotnisz mnie
Koniczynki, ptasi rdest
doprowadzasz mnie do łez
o twych purpurowych włosach śnię
precz myśli ulatują mi
rozpieszczasz mnie jak wcześniej nikt
kiedy odjedziesz, osamotnisz mnie
Pagórki całe kwitną jak szalone
słychać świerszczy rozdzwoniony rym
leniwie rzeka płynie w naszą stronę
mógłbym spędzić z tobą wieczność i poczucie czasu straciłbym
Sytuacja była zła
w trudne związki życie pcha
wzorem moich byli Rimbaud i Verlaine
nareszcie koniec tamtych fars
coś istotnego łączy nas
kiedy odjedziesz, osamotnisz mnie
To dzięki tobie aż się zastanawiam
że bez ciebie nie doczekam dnia
to dzięki tobie słowa odnajduję
to dzięki tobie z chęcią gadam do siebie sam
Będę cię szukał w Honolulu
w San Francisco czy w Seulu
już pora, byś ruszyła, dobrze wiem
przypomni mi cię gęstwa traw
niebo i każda bliska twarz
kiedy odjedziesz, osamotnisz mnie
KIEDY Z NIEBA SPADNIE CZARNA NOC (When the Night Comes Falling from the Sky)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wyjrzyj na dwór, wracam, czy mnie widzisz?
Już dyżurny uśmiech, już mgłę w oczach masz
siedząc przy kominku, paląc moje listy
miałaś czas przemyśleć wszystko jeszcze raz
Spojrzyj na mnie, mam za sobą długą drogę
już po biegu, księżyc znów rozświetla mrok
i nieważne, kto, z kim, gdzie
pokocham ciebie lub ty mnie
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie czarna noc
Żal przykrywa cię jak peleryna
lecz nie skryjesz żądła i za najwyższy mur
jeszcze wczoraj czas spędzałaś tu na flirtach
z klęską, której jakoś się wymknęłaś znów
Do wykrętów łatwych już się nie posunę
chyba nie chcesz, bym kłamał ci co krok?
Dowiesz się, czy tak czy siak
rąk nie brudząc, znajdziesz ślad
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie czarna noc
Serce twe w słuchawce grzmiało jak wodospad
gdy dzwoniłem, ktoś u ciebie wtedy był
nie prosiłem o nic, czego bym nie dostał
nie prosiłem, byś burzyła własny mit
Wielu ludzi mogło przezwyciężyć ciemność
wszawy złoty cielec przeżarł ich na wskroś
to nie koniec, czekaj tu
nie szukaj mnie, ja przyjdę znów
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie czarna noc
Idąc tu przeszedłem przez granicę
widzę me odbicie w twoich łzach
nie chcę cię utopić w cudzym winie
nie chcę żebrać jak ostatni dziad
Na całą wieczność chyba zapamiętam
arktyczny wiatr, co lodem skuł twój wzrok
chcesz mnie znaleźć, szukaj więc
na pustkowiu mrocznych serc
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie czarna noc
Zawarłem w liście wszystkie me uczucia
ty rzecznika chcesz – a to jest inna gra
od jutra chyba mnie już nie oszukasz
moja pamięć nie jest raczej już tak zła
Tym razem chcę uwolnić się od świata
w którym twój nie rozbrzmiewa głos
taką wolność daj mi dziś
po nią chcę do ciebie przyjść
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie
kiedy z nieba spadnie czarna noc
KOBIETY NA CZARNĄ GODZINĘ NR 12 & 35 (Rainy Day Women #12 & 35)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Stukną cię, gdy spróbujesz tępić zło
stukną cię, już zapowiadają to
stukną cię, gdy staniesz u domu bram
i stukną cię, gdy będziesz tam siedział sam
wszystko jedno, nie ma co tu kryć
stuknięty każdy kiedyś musi być
Stukną cię, gdy idziesz jako gość
stukną cię, gdy spróbujesz siąść
stukną cię, kiedy zmarszczysz brwi
i stukną cię, gdy znajdziesz się u drzwi
ale wszystko jedno, nie ma co tu kryć
stuknięty każdy kiedyś musi być
Stukną cię, gdy zasiądziesz do śniadania
stukną cię, gdy masz dużo do gadania
stukną cię, choć nie będziesz już na dnie
stukną cię i powiedzą: „trzymaj się”
wszystko jedno, nie ma co tu kryć
stuknięty każdy kiedyś musi być
Stukną cię i już nie będziesz zdrów
stukną cię, a potem wrócą znów
stukną cię, gdy będziesz szosą gnać
i stukną cię, gdy solo zaczniesz grać
ale wszystko jedno, nie ma co tu kryć
stuknięty każdy kiedyś musi być
Stukną cię, kiedy idziesz drogą sam
stukną cię, gdy staniesz u ich bram
stukną cię, gdy świat padnie ci do stóp
stukną cię, gdy cię złożą w ciemny grób
ale wszystko jedno, nie ma co tu kryć
stuknięty każdy kiedyś musi być
LILY, ROSEMARY ORAZ WALET KIER (Lily, Rosemary and the Jack of Hearts)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Kurz po festiwalu opadł, chłopcy przed jesienią już zwijali kram
w kabarecie cisza prócz odwiertów jakichś w jednej z jego ścian
godzinę policyjną znieśli, hazard skończył się
wyjechał z miasta każdy już, kto miał na karku łeb
a on stał właśnie w progu i wyglądał niczym Walet Kier
Lustrzaną salę przeszedł, „Do roboty wszyscy!” – taki rozkaz dał
więc do swoich zajęć wrócił, co tam kto na tapecie miał
a on do obcego się uśmiechnął i zagadnął go:
„O której spektakl zacznie się? Bądź łaskaw zdradzić to”
po czym w kąt się cofnął, twarz spuszczona niczym Walet Kier
Za sceną, przy schodach tuż, dziewczyny rżnęły w poksa na pięć kart
dwie damy miała Lily, chciała trzecią, liczyła więc na fart
otwarte okno, na ulicy już narastał gwar
i nawet wewnątrz dał się wyczuć delikatny wiatr
Lily pociągnęła znów i oto ma Waleta Kier
Do gmachu wszedł elegant – nie kto inny, jak sam Duży Jim
na diamentach zrobił kasę i ogólnie w mieście wodził prym
miał goryli, srebrną laskę, wypomadowany włos
brał, co chciał, kaprysy miał, podnosił z rzadka głos
lecz goryle, srebrna laska – to betka dla Waleta Kier
Rosemary na ten wieczór szykowała się od kilkunastu dni
jak królowa bez diademu wyglądała, wchodząc tam przez boczne drzwi
Jimowi zaszeptała wśród trzepotu sztucznych rzęs
„Wybaczysz, skarbie, swojej żabce? Ciut spóźniłam się…”
On nie słuchał, bo się gapił na Waleta Kier
„Gdzieś widziałem tego gościa – Duży Jim nie wątpił, że go zna –
może Meksyk, może Vegas, może portret jego gdzieś na półce stał…”
Pogasły światła, a tłum zaczął wytupywać rytm
w mroku wtem zostali tylko tamten oraz Jim
gapili się na ważkę, której z talii przyszedł Waler Kier
Lily była dziewczę-cud, roztaczała niebywały wdzięk
usłużna, miła, a uśmiechem potrafiła noc przemienić w dzień
była z rozbitego domu i wiedziała, co to trud
i tak się ułożyło jej, że mężczyzn miała w bród
lecz na drodze jej nie stanął dotąd taki ktoś jak Walet Kier
Kat przybył niespodzianie i od razu dostał pić i jeść
odwierty w ścianie trwały, lecz puszczali mimo uszu wszyscy je
wiadomo było, że Jim z Lily zaręczeni są
i nikt by nie śmiał stanąć między królem oraz nią
na pewno nikt, no chyba że ewentualnie Walet Kier
Rosemary, swe odbicie w nożu widząc, na umór jęła chlać
znużona tym, że rolę żony Jima musi wciąż na pokaz grać
na koncie miała próbę samobójczą, grzechów moc
przed śmiercią chciała jedną dobrą rzecz uczynić choć
nadzieję na dni lepsze złożyła więc w Walecie Kier
Lily zmyła twarz, sukienkę zdjęła i rzuciła w kąt
zaśmiała się: „Co, wreszcie twa szczęśliwa gwiazda odwróciła wzrok?
Jest świeżo malowane, lepiej nie dotykaj ścian
Wyglądasz niczym święty, cud, żeś przeżył do dziś dnia” –
na schodach kroki, bo chciał dopaść ktoś Waleta Kier
Inspicjent nerwowo dreptał wokół krzesła i swój szarpał wąs
powtarzał: „No, zanosi się na zgrywę, mnie nie myli nigdy nos!”
po kata poszedł, ale ten już zalał się za dwóch
główny aktor przeszedł, miał na sobie mnisi strój
lecz i tak najlepszym aktorem był wszak Walet Kier
Ramiona Lily wnet oplotły mężczyznę z jej intymnych snów
wygnała precz z pamięci tego, co traktował ją jak własny łup
„Tęskniłam” – rzekła, a on czuł, że z serca mówi tak
lecz tuż za drzwiami zazdrość już czaiła się i strach
„Ot kolejna zwykła noc” – mógłby westchnąć Walet Kier.
Podobno wszystko trwało chwilę, choć dokładnie to nie widział nikt
drzwi garderoby padły, szczęknął colt, w oczach zapłonął gniewny błysk
lecz nie zaskoczenie, bo Jim życie dobrze znał
Rosemary stała za nim, ją też ogarniał szał
była z Dużym Jimem, lecz jej zmysły mącił Walet Kier
Dwa piętra niżej chłopcy wreszcie przewiercili się na wskroś
i oczyścili sejf bankowy, ponoć trafili dużo dość
nad rzeką mieli zbiórkę, zaszyci w ciemny gąszcz
czekali na jednego jeszcze, co w mieście bawił wciąż
nie mogli zrobić kroku przecież bez Waleta Kier
Nazajutrz był dzień egzekucji, niebem gnały stada czarnych chmur
Duży Jim pod kirem leżał, w plecach siedem miał od noża dziur
a Rosemary na szafocie miała bez wyrazu twarz
kat od rana trzeźwy był, na posterunku stał
na scenie nieobecnością świecił tylko Walet Kier
„Zamknięte – Remont” – na drzwiach kabaretu powiesili taki znak
Lily zmyła farbę z włosów, przywracając im ich naturalny blask
myślała o swym ojcu, niewidzianym już od lat
myślała o Rosemary i o łamaniu praw
ale przede wszystkim myślała o Walecie Kier
MARIA MNIEJ WIĘCEJ (Queen Jane Approximately)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Skoro matka odsyła twe wszystkie zaproszenia
a ojciec twojej siostrze raz po raz
klaruje, że masz dość własnych myśli i samej siebie
Mario, wpadnij tu, mam czas
Mario, wpadnij tu, mam czas
Skoro kwiaciarki chcą z powrotem to, co ci pożyczały
a zapach ich róż rozwiał się i zgasł
a twe dzieci z dnia na dzień mają cię za nic
Mario, wpadnij tu, mam czas
Mario, wpadnij tu, mam czas
Skoro klauni zamówieni padają martwi w błoto
na polu walki lub na próżno, ot tak
a ty tego kołowrotka masz już potąd
Mario, wpadnij tu, mam czas
Mario, wpadnij tu, mam czas
Skoro twoi doradcy pokazują kredytowe karty
przekonując, że uleczą cię i wszystkich nas
tylko trzeba działać ostro, a nie stroić żarty
Mario, wpadnij tu, mam czas
Mario, wpadnij tu, mam czas
Skoro łotry, którym nadstawiasz wciąż drugi policzek
zdjęli chustki i wyją do gwiazd
a ty chcesz tylko zgodnie z kimś pomilczeć
Mario, wpadnij tu, mam czas
Mario, wpadnij tu, mam czas
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Światło słońca jest zbyt ostre, tyłem staję więc
widzę lepiej, z czym wszyscy borykać muszą się
odwrotu nie ma, nie ma powrotu, po co na noże iść
prawdę ujrzysz, gdy przejrzysz na oczy – kiedyś, choć nie dziś
Maskotko, droga otwiera się, rozumu za grosz ci brak
długie lata wytrzymałaś beze mnie, wytrzymasz dalej tak
Niezły towar robią tu na lewo, nie wszyscy, ale część
jeśli chcesz coś beznadziejnie ukryć, znam pełno takich miejsc
mieszkam teraz u Ciuciubabki, która nie jest moją babką, wiesz
da się przeżyć bez niektórych wspomnień, bez innych nie da się
Maskotko, droga przed tobą jest, rozumu za grosz ci brak
długie lata wytrzymałaś beze mnie, wytrzymasz dalej tak
Możne damy w Ciemnogrodzie ciemnogrodzki ćwiczą krok
trzeba zawsze być gotowym na cokolwiek niesie los
przez kobietę udręk bezlik zaznasz w życiu swym
miłość jest chlubna, miłość jest trudna, miłość nie jest niczym złym
Maskotko, droga otwiera się, rozumu za grosz ci brak
długie lata wytrzymałaś beze mnie, wytrzymasz dalej tak
Każda chwila egzystencji wygląda jak perfidny blef
szczęście zjawia się raptownie, równie szybko znika precz
bańka może nagle prysnąć w dowolnej porze, chcesz czy nie
czasem komuś chcesz w życiu pomóc, a i tak wychodzi źle
Maskotko, droga otwiera się, rozumu za grosz ci brak
długie lata wytrzymałaś beze mnie, wytrzymasz dalej tak
Twój urok wiele serc już złamał, moje jest wśród nich
spójrz, kochana, co narobiłaś, umiesz świat obrócić w pył
bez wątpienia na świat przyszłaś, bez wątpienia jesteś tu
szukaj, szukaj swego Stwórcy, nim Gabriel zadmie w róg
Maskotko, droga przed tobą jest, rozumu za grosz ci brak
długie lata wytrzymałaś beze mnie, wytrzymasz dalej tak
MIŁOŚĆ BEZ ZERA / ŻADNYCH OGRANICZEŃ (Love Minus Zero/No Limit)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ma miła mówi ciszą
nie dręcząc i nie błyszcząc
jak lód rzetelna i jak ogień
jest wierna, bez jej słów to wiem
tam wręczają sobie róże
sypią w krąg obietnicami
ma miła śmieje się kwiatami
walentynką nie przekupisz jej
W sklepikach i na stacjach
plotą wciąż o sytuacjach
cytatach z książek, świętych racjach
wnioski zdobią potem mur
ktoś mówi coś o jutrze
ma miła mówi szeptem
wie, że sukces rodzi klęskę
z klęski sukces się nie zrodzi już
Szpieg w masce dybie z mieczem
metresy palą świece
na turniejach dla rycerzy
nawet pionek ma się o co bić
herosi z zapałeczek
roztrzaskują się o siebie
ma miła mruga i ma gdzieś to
wie zbyt dużo, by osądzać ich
O północy most się trzęsie
wiejski lekarz pomoc niesie
o urodzie i o darach magów
bankierska siostrzenica śni
ulewa nocna hula
wicher wyje młotem
ma miła jest jak kruk za oknem
co ze skrzydłem przetrąconym tkwi
MISTRZ WOJENNYCH GIER (Masters of War)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mistrzu wojennych gier,
ty, co budujesz broń
co budujesz myśliwce,
co budujesz stos bomb
co za biurkiem się kryjesz,
co za murem masz dom
wiedz, na wskroś cię przejrzałem,
na nic maska i schron
Ty, co tworzysz, by niszczyć,
taka jest twoja gra
w twoich dłoniach zabawka,
a dla nas to świat
ty mi dajesz karabin
i przepadasz jak dym
by się schować przed salwą
i przed wzrokiem mym
Oszukujesz i zdradzasz
jak Judasz sprzed lat
wielką wojnę wygramy –
co dzień wmawiasz to nam
lecz poznałem twą myśl
i poznałem twój plan
bo tak samo zawartość
mych ścieków już znam
Żeby inni naciskali,
mocujesz im spust
ofiar liczebność rośnie
wolno zbyt na twój gust
chowasz się w posiadłości,
a gdzieś śmierć i strach
toczą młodą krew, żeby
wsiąkała w obcy piach
Wywołałeś najgorszy
lęk od wielu lat
lęk przed tym, by dzieci
przychodziły na świat
dzieciom wciąż nie poczętym
ty grozisz już dziś
wiedz, że nie jesteś wart
w tobie płynącej krwi
Nie słuchasz mych słów,
bo nie pasują ci
mówisz, że nie dorosłem,
mówisz, że nie wiem nic
lecz chociaż mną gardzisz,
ja wiem jedną rzecz
że sam Jezus by czyn twój
za śmiertelny uznał grzech
Ale pozwól, zapytam –
czy ten majątek twój
darowanie win wszystkich
wykupić by mógł?
Kiedy zastuka śmierć,
nawet fortuna twa
nie odkupi twej duszy
aż do sądnego dnia
Mam nadzieję, że umrzesz
rychło, w bólu i łzach
będę szedł za twą trumną,
choćby miał padać grad
będę patrzył, jak w mroczną
czeluść spuszczają cię
i zatańczę na grobie,
by mieć pewność, żeś zdechł
MROK JESZCZE NIE ZAPADŁ (Not Dark Yet)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Spać się nie da w ten upał, coraz dłuższy jest cień
czas gdzieś ucieka, siedzę tu cały dzień
czuję, że wszystko stoi, duszę ze stali mam
nie zdołało zabliźnić światło z nieba mych ran
zrobiło się ciasno, podziać się nie ma gdzie
mrok jeszcze nie zapadł, ale zbliża się
Widzę, że człowieczeństwo na śmietniku jest już
za wszystkim, co piękne, skrywa się jakiś ból
napisała list miły, napisała go mi
i co sobie myślała, opisała w nim
może mógłbym się przejąć, jednak – czy ja wiem?
Mrok jeszcze nie zapadł, ale zbliża się
Poznałem i Londyn, i gai Paris
poznałem morza i rzeki, i niejedne drzwi
poznałem dno świata pełnego kłamstw
w niczyich już oczach nie szukam prawd
to brzemię niekiedy przerasta mnie
mrok jeszcze nie zapadł, ale zbliża się
Urodziłem się tu i tu umrę wbrew woli mej
zdaje się, jakbym w ruchu był, a ja ani drgnę
każdą ciała cząsteczką czuję, jak mi jest mdło
przed czym tak uciekałem – nie pamiętam ni w ząb
nie słyszę, czy zanosi ktoś modły swe
mrok jeszcze nie zapadł, ale zbliża się
MUSISZ SŁUŻYĆ KOMUŚ (Gotta Serve Somebody)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Może jesteś dyplomatą z Anglii lub Czech
może lubisz tańczyć albo zagrać w blackjack
może jesteś arcymistrzem świata wszech wag
może w kolii z pięknych pereł wychodzisz na raut
ale i tak przecież służysz komuś
tak jest, zawsze służysz komuś
czy to będzie diabeł, czy to będzie Bóg
i tak przecież służysz komuś
Może jesteś gwiazdą rocka i dla tłumów grasz
może masz na pęczki kobiet, może ciągle ćpasz
może umiesz robić biznes albo szwindle knuć
dla kogoś jesteś Doktor X, dla kogoś jesteś Wódz
ale i tak przecież służysz komuś
uwierz mi, że przecież służysz komuś
czy to będzie diabeł, czy to będzie Bóg
i tak przecież służysz komuś
Może jesteś dysydentem lub masz państwowy żołd
może w telewizji krytykujesz nowy rząd
może chromasz, jesteś ślepy, klepiesz biedę, tłuczesz szmal
może na emigracji żyjesz, inne imię masz
i tak przecież służysz komuś
tak jest, zawsze służysz komuś
czy to będzie diabeł, czy to będzie Bóg
i tak przecież służysz komuś
Może jako budowlany kładziesz komuś dach
może w komnatach mieszkasz lub wśród kościelnych naw
może jesteś uzbrojony w karabin albo czołg
może władasz bankiem, żyjesz z pracy cudzych rąk
i tak przecież służysz komuś
słuchaj mnie, zawsze służysz komuś
czy to będzie diabeł, czy to będzie Bóg
i tak przecież służysz komuś
Może dumą cię napełnia kazań twoich żar
może jesteś radnym, który lewą dolę ma
może jesteś mistrzem nożyc, sławnym nie od dziś
może jesteś nałożnicą lub na spadek czekasz czyjś
i tak zawsze przecież służysz komuś
tak jest, zawsze służysz komuś
czy to będzie diabeł, czy to będzie Bóg
i tak przecież służysz komuś
Może nosisz jedwab, może zgrzebny len
może jadasz kawior, może chleb i dżem
może pijasz likier, może pijasz tran
może sypiasz z kimś w piernatach, może w rowie sam
ale i tak przecież służysz komuś
uwierz mi, że przecież służysz komuś
czy to będzie diabeł, czy to będzie Bóg
i tak przecież służysz komuś
Mówisz na mnie Szymon, mówisz na mnie Łuki
mówisz na mnie Filu, mówisz na mnie Dudi
mówisz na mnie Mały, mówisz na mnie Lew
mówisz różnie, lecz jakkolwiek nazwiesz mnie
i tak przecież służysz komuś
słuchaj mnie, zawsze służysz komuś
czy to będzie diabeł, czy to będzie Bóg
i tak przecież służysz komuś
NA PEWNO 4 ULICA (Positively 4th Street)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Jak możesz z zimną krwią
mówić, żeś przyjaciel mój
uśmiechałeś się, gdy ze mną źle było i ponuro
jak możesz z zimną krwią
mówić, że pomagasz tam i tu
przecież ty całe życie chcesz być górą
Mówisz, że zawiodłem cię
a przyznaję, tupet niezły masz
kto cierpi, ten łatwo udowodnić to może
mówisz, że straciłeś wiarę
to kolejny wielki fałsz
nie masz żadnej wiary do stracenia, sam wiesz o tym dobrze
Wiem, czemu ciągle
za plecami obgadujesz mnie
kręcimy się przecież wśród tych samych ludzi
nie jestem głupi, by
z kimś takim zadawać się
co wszystkich wokół swą mądrością łudzi
Zawsze, gdy spotykasz mnie
zdumioną minę masz
„Jak się masz?”, „Trzymaj się” – sączysz jadowicie
a przecież wolałbyś, by mnie
jak najprędzej trafił szlag
powiedz to raz, zamiast w sobie jad ten kisić
Aż przykro patrzeć, jak
pocieszasz armię złamanych serc
chętnie bym ci je skradł, lecz nie potrafię
narzekasz co dzień, że
praca twoja traci sens
nie mój problem, nie do mnie w tej sprawie
Byłoby dobrze, gdybyś
na chwilę choć w me buty wszedł
a ja na tę chwilę mógłbym stać się tobą
tak, byłoby dobrze, gdybyś
na chwilę choć w me buty wszedł
zrozumiałbyś, jak straszną jesteś osobą
NA TWARDY DESZCZ JUŻ ZBIERA SIĘ (A Hard Rain’s a-Gonna Fall)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
„O, synku mój, powiedz, gdzieżeś ty był?
O, błękitnooki mój, mów mi co sił!”
Brnąłem po zboczach tuzina gór mętnych
przeszedłem, przepełzłem sześć szlaków pokrętnych
kroczyłem przez siedem borów posępnych
stawałem na brzegach tuzina mórz zziębłych
i u wrót cmentarzy po długich wędrówkach
na twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz
na twardy deszcz już zbiera się
„O, synku mój, powiedz, coś widział był?
O, błękitnooki mój, mów mi co sił!”
Widziałem niemowlę i w krąg dziką sforę
widziałem szlak pusty, pokryty złotem
widziałem krew, co z czarnej gałęzi ciekła
widziałem dom, w nim ludzi, krwawe młoty w ich rękach
widziałem białą drabinę na dnie zbiornika
widziałem miliony mówców o spętanych językach
widziałem strzelby i miecze w dłoniach dziecięcych
na twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz
na twardy deszcz już zbiera się
„O, synku mój, powiedz, coś słyszał był?
O błękitnooki mój, mów mi co sił!”
Słyszałem huk burzy, co grzmiał jak przestroga
słyszałem ryk fali, co świat cały by zmiotła
słyszałem gorejący rytm stu perkusji
słyszałem słów tysiąc szeptanych na puszczy
słyszałem skargę głodnego i śmiech gawiedzi
słyszałem pieśń poety, co umarł w rynsztoku
słyszałem głos klauna, co płakał w zaułku
na twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz
na twardy deszcz już zbiera się
„O, synku mój, czyś kogoś napotkał był?
O, błękitnooki mój, mów mi co sił!”
Spotkałem dziecko obok padłego kucyka
spotkałem białego z psem czarnym na smyczy
spotkałem kobietę, płonęło jej ciało
spotkałem dziewczynę, co tęczę mi dała
spotkałem człowieka o zranionej miłości
spotkałem drugiego o zranionej wrogości
na twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz
na twardy deszcz już zbiera się
„O, synku mój, powiedz, jak będziesz żył?
O, błękitnooki mój, mów mi co sił!”
Odejdę stąd, zanim deszcz zacznie padać
zanurzę się w gąszcz kniej najciemniejszych
gdzie znajdę tych, których dłonie są puste
gdzie kulki trucizny pływają w ich rzekach
gdzie domy i lochy są obok siebie
gdzie kata twarz zawsze jest dobrze ukryta
gdzie głód jest najbrzydszy, a dusze przeklęte
gdzie ciemność to kolor, a nicość to liczba
będę mówił i wołał, i myślał, i dyszał
i kazał ze szczytu, by każdy usłyszał
i stanę na falach, nim w nich się pogrążę
a pieśń będę znał, nim usta otworzę
na twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz, twardy deszcz
na twardy deszcz już zbiera się
NAJWYRAŹNIEJ 3 WYZNAWCÓW (Obviously 5 Believers)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Z samego rana, z samego rana
wołam i wołam, wołam i wołam
„Do domu wróć”
może bez ciebie dałbym radę, gdybym
samotnie tak się nie czuł tu
Nie bądź no wredna, nie bądź wredna
nie będę wredny, nie będę wredny
zapewniam cię
mógłbym, bo ty też byś mogła
lecz błagam, skarbie, lepiej nie
Mój czarny pies szczeka, mój pies szczeka
słyszysz właśnie, o, słyszysz właśnie
ujada w głos
zdradziłbym ci, co ma na myśli
lecz trudno tak wyjaśnić to
Mama na robocie, mama na robocie
stara jest, wiesz, stara się, wiesz
idź lepiej do niej już
zdradziłbym ci, czego chce
ale jakoś nie mam słów
Siedmiu kuglarzy, siedmiu kuglarzy
trzech wyznawców, trzech wyznawców
każdy ma frak
powiedz mamie, niech nie martwi się
to koledzy, mam z nimi pakt
Z samego rana, z samego rana
wołam i wołam, wołam i wołam
„Do domu wróć”
może bez ciebie dałbym radę, gdybym
samotnie tak się nie czuł tu
NIE MASZ DOKĄD IŚĆ (You Ain’t Goin’ Nowhere)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Chmura gna, a deszcz trwa
otworem drzwi, parkan drży
chociaż mróz, nie myśl już
nie masz dokąd iść
Ja-hej, dobry los
niedługo narzeczona wraca do mnie znów
oho, czy czeka nas lot
w fotelu jeszcze dziś?
Ile listów ślą – nie obchodzi mnie
dzień się zaczął i minął dzień
wypłać forsę, spakuj namiot i jedź
nie masz dokąd iść
Ja-hej, dobry los
niedługo narzeczona wraca do mnie znów
oho, czy czeka nas lot
w fotelu jeszcze dziś?
Kupię łuk i donośny róg
bagażnik i paczkę śrub
uczep się drzewa, wiele przeszło prób
nie masz dokąd iść
Ja-hej, dobry los
niedługo narzeczona wraca do mnie znów
oho, czy czeka nas lot
w fotelu jeszcze dziś?
Czingiz-chan z oczu stracił wtem
królów swych zaopatrzonych w sen
na szczyt tej góry my wdrapiemy się
gdy dotrzemy do jej stóp
Ja-hej, dobry los
niedługo narzeczona wraca do mnie znów
oho, czy czeka nas lot
w fotelu jeszcze dziś?
Chmura gna, deszcz wlewa się mi
pójdę do kina na Gunga Din
spakuj myśli, namiot stawiaj w parę chwil
nie masz dokąd iść
Ja-hej, dobry los
niedługo narzeczona wraca do mnie znów
oho, czy czeka nas lot
w fotelu jeszcze dziś?
Kupię sobie róg i śpiewający łuk
pereł sznur i ul pełen pszczół
niebo, co łka, ptaka, co skrzydła ma
rybę, co wie, i psa, co łże
Ja-hej, dobry los
niedługo narzeczona wraca do mnie znów
oho, czy czeka nas lot
w fotelu jeszcze dziś?
Czingiz-chan i brat jego Dan
żyli znacznie ponad stan
na most się wdrapiemy, gdy zniknie nam
gdy już dawno go miniemy
Ja-hej, dobry los
niedługo narzeczona wraca do mnie znów
oho, czy czeka nas lot
w fotelu jeszcze dziś?
NIE MÓW ŻEGNAJ (Never Say Goodbye)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Na jeziorze lód odbija zmierzch
wiatr zaraz zerwie się
śnieg zatrze ślady stóp
miękki cichy chłód
Jesteś piękna, uwierz mi
piękna, aż brak słów
nie mów „żegnaj”, nie idź, nie
już nie chcę głupich łez
Moje marzenia twarde są jak stal
z żelaza są me sny
a z niebios zwisa w dół
wielki bukiet róż
Fale huczą wokół mnie
zmywają piasek spod mych stóp
wyciągam dłoń we mgle
więc złap ją, czekam tu
O łezko, łezko, łezko, wiesz
dam ci nowe imię, chcesz
twe włosy, ciemne znów
magnetyzują mnie
Dziś mogę dać ci tylko czas
mogę dać ci czasu w bród
nie mów „żegnaj”, nie idź, nie
na zawsze zostań tu
NIE MYŚL JUŻ, JEST JAK JEST (Don’t Think Twice, It’s All Right)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nie ma sensu pytać się dlaczego
skoro nie wiesz tego dziś
nie ma sensu pytać się dlaczego
odpowiedź zresztą się nie przyda ci
gdy zapieje kur, kiedy wstanie dzień
przez okno zobaczysz, jak oddalam się
to przez ciebie wciąż wędruję jak cień
lecz nie myśl już, jest jak jest
Nie ma sensu też rozpalać blasków
niedostępnych dla mych ok
nie ma sensu też rozpalać blasków
po mojej stronie drogi rządzi mrok
jedno twoje słowo mogło zdziałać cud
zdanie może zmieniłbym i został tu
lecz nasze rozmowy to daremny trud
więc nie myśl już, jest jak jest
Nie ma sensu, żebyś mnie wołała
czule jak nigdy, proszę cię
nie ma sensu, żebyś mnie wołała
nie dobiega do mnie żaden dźwięk
i teraz tak myślę, idąc poprzez świat
kobiecie chciałem swoje serce dać
trafiłem na dziecko, co mi duszę chciało skraść
lecz nie myśl już, jest jak jest
Bywaj, jestem już daleko
dokąd idę, chwilowo nie wiem sam
nie zasługujesz na ‘do zobaczenia’
więc mówię krótko ‘żegnaj, pa’
nie byłaś niemiła, lecz powiem ci tak
mogłaś się bardziej postarać choć raz
a ty łaskawie zmarnowałaś mój bezcenny czas
więc nie myśl już, jest jak jest
NIESPOKOJNE POŻEGNANIE (Restless Farewell)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wszystkie pieniądze, jakie wydałem w życiu mym
czy słusznie miałem je, czy nie
sprawiłem, by żaden mój druh nie dostał nic
zatrzymać chciałem każdy dzień.
Lecz w butelkach już dno
osuszyliśmy szkło
a tu stół ponad miarę zastawiony wciąż
chorągiewki znak
mówi, że kończyć czas
więc pożegnam się i odejdę stąd
Każdej dziewczynie, której dłoń dotknęła ma
choć trochę szczęścia chciałem dać
każdej dziewczynie, której sprawiłem ból
przysięgam, że nie chciałem tak.
Ale naprawić zło
może jedynie ktoś
kto ma czas i do nikąd nie śpieszy się
jednak mnie życie gna
przeszłość odpływa w dal
więc pożegnam się, nie ujrzycie już mnie.
Każdego wroga, co w drogę mi wszedł
przywiódł spór starszy niżmy dwaj
a każdy spór, który toczyłem z kimś
wykluczał ze mnie wstyd czy żal.
Ale ginie już mrok
idzie kurtyna wzwyż
i czyjeś oczy wreszcie ujrzą świt
zostać musiałbym tu
gdyby spotkał mnie dzień
więc pożegnam się i noc weźmie mnie
Każdy ze słów węzeł i każdą myśl
rozcinam, w obłęd nie chcę wpaść
przed ignorantem nie chcę obnażać się
dla siebie i druhów śpiewam od lat.
Nie wydłuży się czas
choć tylko on prawdę zna
a żaden druh nie ma na własność słów
a choć to ślepy trakt
jednak życie wciąż trwa
więc pożegnam się, do zobaczenia znów.
Fałszywy zegar chce oddzwaniać mój czas
zawstydzić, zadręczyć, zagadać mnie
prosto w twarz wieje mi pomówień wiatr
a plotek pył przykrywa mnie.
Ale strzała już mknie
i ostry ma grot
więc przez najgęstszy pył się przedrze na wskroś
ja też nie ugnę się
sam wybieram swój los
pożegnam się, całujcie mnie w nos
NIEZBOŻNY POSEŁ (The Wicked Messenger)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Był raz niezbożny poseł
kapłan Heli przysłał go
takiego, co włos dzielić mógł na czworo
spytany, kto nań czeka
tylko kciuk wyciągnął, bo
słów gładkich mu się z ust sypało sporo
Za salą rady miasta
zawsze mieszkał i tam spał
powracał często, po co – nie wiadomo
aż dnia pewnego przybył
z kartką – na niej napis stał:
„Zaklinam się, podeszwy stóp mych płoną”
Z drzew jęły spadać liście
rozstępować się wody mórz
on miał przeciw sobie krocie nieprzebrane
i słowa takie rzekli
co otwarły serce mu:
„Skoro dobrej wieści nie masz, nie głoś żadnej”
O ŚWIT ZA DALEKO (One Too Many Mornings)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Po ulicach psy szczekają
i dzień kończy już swój bieg
kiedy noc na miasto spłynie
psy pogubią gdzieś ten szczek
cichą nocą wstrząśnie hałas
który w głowie dudni mi
o świt jestem za daleko
i spóźniony o sto mil
Na rozstaju mego progu
już powoli tracę wzrok
więc za siebie patrzę w izby głąb
gdzie mnie z nią otulał mrok
i znów spoglądam na ulicę
gdzie znak stopu blado lśni
o świt jestem za daleko
i spóźniony o sto mil
Niespokojny głód mnie trapi
co zwiastuje rzeczy złe
bo cokolwiek bym powiedział
ty tak samo możesz rzec
ja mieć mogę swoją rację
swoją możesz mieć i ty
o świt jesteśmy za daleko
i spóźnieni o sto mil
Nie mam prawa zostać tu
ty nie masz prawa tutaj być
pókiśmy o świt za daleko
i oddaleni o sto mil
ODCHODZĘ ODCHODZĘ ODSZEDŁEM (Going Going Gone)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Doszedłem więc tu
gdzie wiatr nie zgina wierzb
nie trzeba więcej słów
to już naprawdę kres
ja odchodzę
odchodzę
odszedłem
Już książki mam dość
nie obchodzi mnie
co się dalej dzieje
znam jej każdy tekst
ja już odchodzę
odchodzę
odszedłem
Wisiałem na włosku
uczciwą grałem grę
muszę z tym skończyć, nim
czas wyprzedzi mnie
więc odchodzę
odchodzę
odszedłem
Babka mówiła: „Za sercem zawsze idź
zobaczysz, nie wyjdziesz na tym źle
nie wszystko złoto świeci się
bądźcie razem do końca swych dni”
Łaziłem wciąż sam
żyłem pół na pół
muszę teraz odejść
nim osiągnę próg
więc odchodzę
już odchodzę
odszedłem
ODPOWIEDŹ UNOSI WIATR (Blowin’ in the Wind)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Jak wiele dróg człowiek wciąż musi przejść
by człowiekiem mienić się mógł?
I jak wiele mórz gołąb przebyć ma wszerz
by piasek móc poczuć znów?
I jak wiele musi wciąż wystrzelić kul
by mógł zamilknąć ich huk?
Odpowiedź, mój bracie, unosi wiatr
odpowiedź unosi wiatr
Jak wiele lat łańcuch gór będzie trwać
nim całkiem obróci się w proch?
I jak wiele lat ludzie będą tak trwać
nim wolność przyniesie im los?
I jak wiele lat można odwracać wzrok
i głuchym być na skargi głos?
Odpowiedź, mój bracie, unosi wiatr
odpowiedź unosi wiatr
Jak wiele czasu potrzeba, by człek
zobaczył znów słońca blask?
I jak wiele czasu potrzeba, by człek
usłyszał znów ludzki płacz?
I jak wielu z nas musi zginąć, by człek
zrozumiał, że skończyć z tym czas?
Odpowiedź, mój bracie, unosi wiatr
odpowiedź unosi wiatr
OJ TAM, STARA (TAK SOBIE KRWAWIĘ) [It’s Alright, Ma (I’m Only Bleeding)]
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nagła ciemność w środku dnia
na srebrnej zastawie – nocy ćma
tu dziecka krew, balonik gna
zasłania słońce, księżyc, świat
na próżno sądzisz, że się da
te pojąć fenomeny
Blefują, bronią grożąc ci
w uszach kakofonia grzmi
pseudozłotoustych gnid
pustosłowie wszędzie dziś
a ten, co na świat miał właśnie przyjść
własnym zgonem jest zajęty
Promocja! – świstek krzyczy w głos
łokciami prę, by chwycić go
kaskady wzgardy już mam dość
zanoszę skargę – milknę, bo
wszyscy już uderzyli w szloch
ja jestem kolejny
Dziwi cię obcy dźwięk?
Nie słuchaj go, nie bój się
oj tam, stara, tak sobie jęczę
Ci wieszczą klęskę, tamci triumf
z pobudek nader szczytnych lub
nikczemnych nawołują znów
do rzezi – inni przekonują tłum:
nienawidzić jedno można tu –
samą nienawiść
Ujada ołów zgranych kłamstw
pod okiem władców ludzkich stad
świat sklepem jest, na ladzie masz
grę w Apokalipsy czas
i Jezusa na baterię – znak
że świętość to dziś towar tani
Kościoły demaskują grzech
a szkoły mówią: każdy niech
zakuwa, by nabić trzos za trzech
i kupić cnotę – lecz wiadomo, że
nawet prezydent kraju czasem też
musi stanąć nagi
Na regulamin można pluć
machinacji strzec się – oto klucz
oj tam, stara, coś się poradzi.
Reklamy ci wsączają kit
że przed tobą najwspanialsze dni
bo temu tu się nie równa nic
tobie z tym się nie równa nikt
– a życie cię omija w mig
i pędzi gdzieś w oddali
Znikasz, wracasz znów na szlak
usuwasz z siebie cały strach
w centrum stajesz całkiem sam
gdy nagle z najgłębszego dna
głos budzi cię i trwoży tak:
„Oni sądzą, że już cię dopadli”
Pytanie razi cię jak prąd
lecz brać odpowiedzi nie ma skąd
żadni oni, one, ona, on
nie mówią, jak żyć i gdzie twój dom
lecz ty zapominasz własny ton
i dalej trwa paraliż
Chociaż mędrzec i głupiec ma
narzuconych słuchać praw
ja nie wiem, stara, gdzież ideały
Ten władzą gardzi, lecz bez niej
jak dziecko czuje się we mgle
psioczy na pracę, choć ma z niej chleb
o ludziach wolnych mówi źle
a kwiaty w ogródku to dla niego jest
coś na kształt kapitału
Innemu korporacyjny bóg
od dziecka macerował mózg
smalltalk dzień w dzień mu płynie z ust
dla niego outsider jest jak trup
najnowszy więc katalog bóstw
sprzeda ci tu na pniu
Znów tamte rozmodlone pchły
wtłoczone w systemowy tryb
poddańczo pieją szczurzy hymn
i kroku nie uczynią wzwyż
za to w dół ściągną chętnie tych
co uciec chcą z kieratu
Do tych, którzy ślepi są
a umysły ich jak klatki w zoo
serio, stara, ja nie mam żalu
Przekwitłe togi brzydzą się
słów Tolerancja, Miłość, Śmiech
ciągną fałszywej cnoty lep
pieniądz nie śmierdzi, pieniądz klnie
plugawa mowa jak chce tnie
propaganda wszystko ściemnia
Dla tych, co zbroją się, by móc
zabijać wroga z własnych snów
bo pokój im funduje ból
co wierzą, że ich nie wchłonie grób
dla tych dętych gnomów życie to znój
i smutna gehenna
Cmentarze pękające w szwach
fałszywe bożki, wredny gwar
na głowie wciąż mi każą stać
skuwają nogi – dość już mam
więc zrzucam je, mówię: „To już znam
wysilcie się, gdzie nowa oferta?”
A gdyby myśli me ujrzał świat
nad głową by stanął mi jaśnie pan kat
lecz oj tam, stara, żyć, nie umierać!
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński, Carlos Marrodán
Tyś Ojciec dnia i nocy też
Tyś stworzył miłość i stworzył deszcz
to dzięki Tobie szybuje ptak
Tyś zabrał ciemność i stworzył blask
z Ciebie samotność i z Ciebie ból
Tyś stwórca tęczy i Ojciec burz
Tyś Ojciec nocy i Ojciec dnia
Tyś każdej chmurze nadał jej kształt
Ojcze strumieni i Ojcze rzek
Tyś stworzył czerń i Tyś stworzył biel
Tyś budowniczy wysokich gór
Tyś Ojciec czasu i Ojciec snów
Tyś Ojciec ziaren i Ojciec zbóż
Tyś stworzył upał, Tyś stworzył mróz
Ojcze powietrza i Ojcze drzew
Tyś Panem myśli naszych i serc
Tyś Ojciec minut i Ojciec lat
Twoją to chwałę głosimy co dnia
ONA JEST MOJA (She Belongs to Me)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ma wszystko, czego jej potrzeba
to artystka, co patrzy w przód
ma wszystko, czego jej potrzeba
to artystka, co patrzy w przód
umie odebrać nocy ciemność
i dzień w noc zmienić znów
Z początku stoisz przy niej prosto
i na co spojrzy, kradniesz jej
z początku stoisz przy niej prosto
i na co spojrzy, kradniesz jej
ale kończysz na kolanach
przez dziurkę w drzwiach gapisz się
Ona się nie potknie
i upaść nie ma gdzie
ona się nie potknie
i upaść nie ma gdzie
to niczyje dziecko
Prawo jej nie ima się
Nosi pierścień z Egiptu
nim coś powie, on cały się skrzy
nosi pierścień z Egiptu
nim coś powie, on cały się skrzy
ona przyciąga czarowników
antykiem przy niej jesteś ty
Pójdź się pokłoń jej w niedzielę
nie zapomnij jej urodzin dnia
pójdź się pokłoń jej w niedzielę
nie zapomnij jej urodzin dnia
jesienią kup jej trąbkę
pod choinkę bęben jej daj
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Czasem aż robi mi się niedobrze
nie rozumiem, co takiego opętało moich braci
odnaleźli czy zgubili się, kultywują na tym świecie swe zasady złe
porzucą je kiedyś, lecz jaką cenę wszystkim przyjdzie nam zapłacić?
Nadjeżdża już osobowy, jest za zakrętem tuż
Miałem kiedyś pannę na głębokiej prowincji
pochodziła z grajdoła, lecz miała łeb na karku
powtarzała mi: „Już dość, musisz wreszcie się za siebie wziąć
inaczej tu zdechniesz i zasilisz statystykę wypadków”
bo nadjeżdża już osobowy, jest za zakrętem tuż
Cudzoziemski gaz chce kontrolować wszystkich nas
wszędzie wokół solą w oku powoli się staje
szejkowie w swych zawojach, klejnotach, złocie, drogich strojach
decydują o przyszłości świata od Japonii po Hawaje
a nadjeżdża już osobowy, jest za zakrętem tuż
Ego człowiekiem rządzi, ludzkie prawo błądzi
nic po nim tu już, a oni tu wciąż wierzą, że ich ono wywyższy
dawni bohaterowie przewracają się w grobie
gdy na czołówkach gazet ktoś raz za razem ogłasza, że Szatana przechytrzył
lecz nadjeżdża już osobowy, jest za zakrętem tuż
Wielcy maklerzy, konowały i damscy bokserzy
mistrzowie ściemy i mistrzowie obietnic pustych
najgroźniejszy z nich ma twarz człeka poczciwego i anielski płaszcz
łowcy głów i bezbożnicy przemawiają z religią na ustach
lecz nadjeżdża już osobowy, jest za zakrętem tuż
Tu z głodu skóra i kości, tam pęcznieją banki żywności
więcej kosztuje jej magazynowanie niż jej rozdawanie
mówią: „Porzuć uprzedzenia, realizuj swe marzenia”
głoszą miłość braterską, lecz czy ktokolwiek wie, jak to wygląda w działaniu?
I nadjeżdża już osobowy, jest za zakrętem tuż
Moja panna wyruszyła w dal z kimś, kto niewyparzoną gębę miał
samobójcza podróż, lecz nie mogłem zdziałać nic niestety
na co mi tam ekonomie, na co mi tam astronomie
jedno, co mnie boli, to gdy bliscy moi się zmieniają w marionetki
bo nadjeżdża już osobowy, jest za zakrętem tuż
OSTATNIE ZAPISKI (My Back Pages)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Krwawa łuna uszy me spętała w cieniu flag
z idei kreśląc mapy, ogniem wytyczyła szlak
w gorączce dumnej rzekłem: „Widnokrąg nie wstrzyma nas”
ale wtedy byłem stary, dzisiaj znacznie mniej mam lat
Zwietrzałymi sloganami z nienawiścią wiodłem bój
wierzyłem ślepo, że ten świat ma czarno-biały wzór
szlachetny niczym d’Artagnan i czysty niby łza
ale wtedy byłem stary, dzisiaj znacznie mniej mam lat
W kłębach pozornego piękna panny pchały mnie na front
patynę polityczną wkuwać miałem dzień i noc
którą zombie-kaznodzieje bezmyślnie siali tak
ale wtedy byłem stary, dzisiaj znacznie mniej mam lat
Samozwańczy wychowawcy truli: „Wolność będzie tam
gdzie wszystkim uczniom pełną równość w klasie system da”
„Równość” – powtarzałem tak jak rotę, zgięty w pas
ale wtedy byłem stary, dzisiaj znacznie mniej mam lat
W bitewnym szale drwiłem z kundli, co mamiły tłum
nie bacząc, że sam głosząc hasła staję się jak własny wróg
od rufy aż do dziobu moją łodzią wstrząsał spazm
ale wtedy byłem stary, dzisiaj znacznie mniej mam lat
Na straży abstrakcyjnych, górnolotnych stałem spraw
przed równie złudną groźbą chciałem bronić ich co dnia
teraz widzę lepiej, czym dobro różni się od zła
ale wtedy byłem stary, dzisiaj znacznie mniej mam lat
PAN Z TAMBURYNEM (Mr. Tambourine Man)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
nie śpię całą noc, donikąd nie wyruszam dziś
hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
ding-dong ranek wstaje, ja za tobą pragnąłbym iść
Wieczoru władztwo już zdążyło się obrócić w proch
wymknęło mi się z rąk
tak jakbym stracił wzrok
choć oczy mam otwarte
znużenie mnie zdumiewa, na stopach piętno mam
w tym mieście jestem sam
pustka martwych bram
snów moich jest niewarta
Hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
nie śpię całą noc, donikąd nie wyruszam dziś
hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
ding-dong ranek wstaje, ja za tobą pragnąłbym iść
Twoją wirującą łodzią płyńmy do czarownych wysp
wyostrza mi się zmysł
nie trzymam w dłoniach nic
zdrętwiały nogi mi
czekają tylko, aż
się zacznie wędrowanie
jestem gotów iść, gdzie wskażesz, i rozwiać się jak dym
w tego karnawału rytm
niech mnie otoczy nimb
ty tylko tchnij go na mnie
Hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
nie śpię całą noc, donikąd nie wyruszam dziś
hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
ding-dong ranek wstaje, ja za tobą pragnąłbym iść
Z migotem i chichotem, lotem przez poświatę mkniesz
jak sielankowy wiersz
swobodny uciec chcesz
jedyne, co cię
ogranicza, to nieboskłon
jeśli do twych uszu dotrze pewien nieporadny rym
co z tamburynem współgra twym
to grajek, który mimo kpin
wyskoczył jak z butelki dżin
i goni cień twój –
pobłażania mu nie poskąp
Hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
nie śpię całą noc, donikąd nie wyruszam dziś
hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
ding-dong ranek wstaje, ja za tobą pragnąłbym iść
Zniknę w kółkach dymu, które myślą puszczam raz po raz
tam, gdzie w pył się rozpadł czas
wyzwala mnie twój śpiew
spośród lękliwych, gołych drzew
gnam nad wodę, byle w dal
gdzie mroźny i obłędny żal
mnie już nie zwietrzy
tak, pod brylantowym niebem tańczyć chcę na morza tle
na skinienie jedno me
z tej areny w chwile dwie
fatum, pamięć pierzchną precz
choć na mgnienie spłynie raj
do jutra mi zapomnieć daj
o dniu dzisiejszym
Hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
nie śpię całą noc, donikąd nie wyruszam dziś
hej, Panie z Tamburynem, zagraj dla mnie coś
ding-dong ranek wstaje, ja za tobą pragnąłbym iść
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Kocham cię nad wszystko, ponad miłość, ponad czas
kocham cię nad pieniądz i nad niebo pełne gwiazd
kocham ciebie nad szaleństwo, ponad morza szum
kocham cię nad życie, ty jesteś z moich snów
Od kiedy się zjawiłaś, krąg się zamknął, nadszedł czas
pożegnałem tamte twarze i domy pełne zjaw
na dziedzińcu błaznów spowitym w gęsty mrok
ja kocham cię nad wszystko i nie zacząłem jeszcze wciąż
Ty tchnęłaś we mnie życie, teraz wiem, jak żyć
nauczyłaś mnie, jak dawać, gdym był jak kościelna mysz
z dołu wyciągnęłaś mnie, moje sny otarłaś z łez
kocham cię nad wszystko i to mi nadaje sens
Zawdzięczam ci swe życie, trójkę dzieci, ciało, krew
ząb za ząb, oko za oko, twa miłość jak nóż tnie
me myśli wciąż ku tobie mkną, klnę się sercem swym
dla ciebie bym poświęcił świat i zmysły me wraz z nim
Na tym padole mamy zagrać naszą własną pieśń
najlepiej jak umiemy, czy ktoś chce czy nie
Bóg dał, Bóg wziął, nie żałuj tego, co poszło z dymem precz
tyś jest moim szczęściem, kocham ciebie ponad krew
Nie żądał nikt ode mnie, bym na nowo stwarzał świat
nie miałem też zamiaru do ataku hasła dać
kocham ciebie nieugięcie ponad te tysiące słów
jeśli zaś jest wieczność, to tam cię pokocham znów
Zrozum, że stworzona byłaś, by wziąć ze mną ślub
ja będę zawsze z tobą, ty u mego boku stój
ty jesteś drugą stroną mnie jak brakująca część
kocham cię nad wszystko, nad wiek wieków kocham cię
Uczysz moje oczy widzieć, fale ku mnie ślesz
koło ciebie być to dla mnie najnaturalniejsza rzecz
i cokolwiek stanie się, nie puszczę cię już, nie
bo kocham cię nad wszystko, skoro czas odmienił się
POD NIEBEM JAK KREW (Under the Red Sky)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Był sobie raz chłopczyk i dziewczynka była też
mieszkali w zaułku pod niebem jak krew
był sobie chłopczyk i dziewczynka też
mieszkali w zaułku pod niebem jak krew
Był sobie raz starzec, co na księżycu miał dom
w pewien letni dzień nadszedł tu ze swych stron
był sobie starzec, na księżycu miał dom
w pewien dzień nadszedł tu ze swych stron
Dziewczynko, przyjdzie dzień
gdy wszystko będzie mieć nowy smak
dziewczynko, przyjdzie dzień
gdy dostaniesz brylant wielki jak w snach
Wiej, wietrze, tu, dmij, wietrze, tam
chłopczyk i dziewczynka w cieście skryli się pewnego dnia
wiej, wietrze, tu, dmij, wietrze, tam
chłopczyk i dziewczynka w cieście skryli się pewnego dnia
Oto klucz do królestwa
oto miasto i dom
a oto i koń ślepy
co powiedzie cię doń
Leć, ptaku, leć, nuć, ptaku, nuć
starzec wrócił na księżyc i wysechł rzeki nurt
leć, ptaku, leć, nuć, ptaku, nuć
starzec wrócił na księżyc, wysechł rzeki nurt
PORT CZARNYCH ŁEZ (Black Diamond Bay)
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Jacques Levy
Tekst polski: Filip Łobodziński
Przeszła cicho po tarasie
w panamie i w krawacie
leciutka jak myśl
w paszporcie zdjęcie ma
z dawnego miejsca, z dawnych lat
inna jest dziś
a resztki jej poprzedniej
tożsamości precz unosi wzbierający wiatr
przez marmurowy idzie hall
ktoś zaprasza ją głośno do jednej z hazardowych sal
nie wchodzi tam, choć uśmiecha się
księżyc zbladł i już nowy nadciąga dzień
nad Port Czarnych Łez
Na wschodzie widać słońca czubek,
Grek schodzi, prosi o ołówek
i mocny sznur
na to portier: „Pardon, Monsieur –
z wolna zdejmuje fez –
nie rozumiem pana słów”
żółta mgła unosi się
Grek na piętro gna czerwony jak dziesiątka kier
ona mija go na schodach,
myśląc, że to ambasador ZSRR
odzywa się, lecz on nie przestaje biec
palmy gną się i napływa chmur cień
nad Port Czarnych Łez
Konus pierścień sprzedać chce
żołnierzowi, ale ten
targuje się z nim
nagle piorun, siada prąd,
ocknięty portier krzyczy w głos:
„Na pomoc, bo nie widzę nic!”
Grek na piętrze, boso już,
na szyję pętlę zakłada i ociera pot
pechowiec zaś w kasynie mówi:
„Gram dalej, nową talię weź i rozdaj ją”
lecz krupier na to: „Attendez-vous, s`il sous plait”
dźwigi łamią się, gęsty zwala się deszcz
na Port Czarnych Łez
Portier kobiecy słyszy śmiech,
po scenerii piekła rozgląda się
i już cały drży
żołnierz chce jej pierścionek dać:
„Weź, zapłaciłem słono zań!”
a ona: „To za mało, uwierz mi”
i na górę biegnie
po swój kufer, riksza czeka na ulicy już
napis mija „Nie przeszkadzać”
na klamce drzwi, które zamknął właśnie Grek na klucz
mimo to puka i próbuje wejść
gra orkiestra, mrok wzdłuż otula i wszerz
Port Czarnych Łez
„Muszę zamienić słowo z kimś!” –
przez drzwi krzyczy, lecz Grek żąda: „Idź!”
wykopuje stół spod nóg
bezwładnie wisi już nad sofą,
ona woła: „Mamy katastrofę
otwieraj szybko, szkoda słów!”
Wtem wybucha wulkan
i wrząca lawa z wolna spływa w dół na senny port
konus wraz z żołnierzem w kącie
na jawie o romansach zakazanych śnią
portier wzdycha: „Zdarza się co dzień”
w mroku płoną już pola oliwnych drzew
płonie Port Czarnych Łez
Wyspa tonie pośród fal,
wreszcie w jednej z hazardowych sal
pechowiec rozbija bank
„Za późno – krupier krzywi nos –
na tamtym świecie pełen trzos
niewiele będzie chyba wart”
żołnierza w ucho konus gryzie,
kocioł strzela, podłoga się zapada w dół
ona staje na balkonie,
nieznajomy szepcze jej: „Kochanie, je vous aime beaucoup”
ona do modlitwy składa dłonie swe
pożar w krąg spowija w płomienny tren
Port Czarnych Łez
Pamiętam ciepły wieczór ten,
gdy w telewizji znany anchor man
jak zwykle coś truł
trzęsienie ziemi było gdzieś,
znaleziono tylko pierścień, fez
panamę, stary grecki but
jakieś zagraniczne nudy –
wyłączyłem i poszedłem napić się
za każdym razem karmią nas
cudzymi tragediami, aż się czujesz źle
a i tak na liście wymarzonych miejsc
które chciałbym zwiedzić, nigdy nie znalazł się
Port Czarnych Łez
PÓJDŹ, PANI, PÓJDŹ (Lay Lady Lay)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Pójdź, pani, pójdź, dużo tu w łożu miejsca mam
pójdź, pani, pójdź, dużo tu w łożu miejsca mam
w jakich kolorach widzisz nas?
Ja znajdę je, zobaczysz ich blask
pójdź, pani, pójdź, dużo tu w łożu miejsca mam
Twój, pani, twój mężczyzna czeka i ma czas
daj szczęście mu, zanim nastanie zorza dnia
on strój ma brudny, lecz ręce jak łza
a ty jesteś tą, o której marzył w snach
twój, pani twój mężczyzna czeka i ma czas
Po co czekać chcesz, aż wzejdzie świat?
Możesz mieć ciastko i je zjeść
po co czekać chcesz na swój skarb
skoro tuż obok ciebie jest?
Pójdź, pani, pójdź, dużo tu w łożu miejsca mam
twój, pani, twój mężczyzna czeka w świetle gwiazd
marzę, by móc cię widzieć tu za dnia
marzę, by nocą mieć cię blisko tak
twój, pani, twój mężczyzna czeka w świetle gwiazd
PÓŁNOCNY BLUES (North Country Blues)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dobry ludzie, słuchajcie
co opowiem dziś wam
o dniach, gdy godziwie żyło się z kopalni
w mieście dziś straszy karton
w oknach zamiast szyb
tylko starcy snują się ulicami
Dziatwa moja dorasta
gdzie północna część miasta
ja na świat przyszłam, gdzie południowa
lecz mą matkę zły los
zabrał przedwcześnie stąd
więc mnie starszy brat sam wychował
W ziemi żelaznych rud
pracy było wciąż w bród
więc robiło się w nocy i we dnie
aż tu raz z wyrobiska
nie wrócił mój brat
tak samo, jak nasz ojciec przed nim
Próżno patrzyłam w pustkę
próżny mój płacz
pomocy szukałam po domach
i sąsiedzi pomogli
wyswatali mnie
z górnikiem nazwiskiem John Thomas
Przerwałam naukę
żoną stałam się i
wkrótce matką dla trojga maleństw
aż tu nagle bez słowa
dniówki ścięto o połowę
nikt w mieście nie wiedział, co dalej
Piece w hucie ściął mróz
zamykali na spust
wyrobiska według numerów
aż przyjechał tu gość
i ogłosi, że dość
że czas zamknąć też numer cztery
Ze stolicy panów trzech
narzekało, że to grzech
za rudę sypać tu dolarami
taniej sprowadzać ją
z Kolumbii czy skądś
gdzie pracuje się właściwie za nic
I kopalniany gong
w końcu okrył się rdzą
mąż mój wracał pijany codziennie
smutek spowił mój sen
dzień się dłużył za dniem
słońce ciągle wschodziło daremnie
Ja patrzyłam gdzieś w dal
on pod nosem wciąż klął
mur milczenia przyszłości był znakiem
wreszcie pewnego dnia
drzwi obudził mnie trzask
i zostałam z trójką dzieciaków
Za sklepem sklep
upadał i już
było czuć, że zbliża się zima
przyjdzie czas, dzieci też
stąd wyniosą się
bo ich nic już nie będzie tu trzymać
PÓŁNOC MINĘŁA (Soon after Midnight)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wyznać to pragnę
ale słów braknie
by opisać twój wdzięk
północ minęła
a dla mnie zaczyna się dzień
był tu przelotem
słodki podlotek
pieniądze zabrała mi
północ minęła
księżyc w moim oku lśni
Znam poziom śmierci
i nie mam w sercu
lęku ani zwątpienia chmur
twój gniew mi nie straszny
nie śpieszę się, znasz mnie
grubszy już sforsowałem mur
Charlotta kokota
w czerwonych botach
a Maria w zieleni szat
północ minęła
na schadzkę z Tytanią ruszać czas
Ich zgiełk i jazgot –
jałowa miazga
ich łgarstwa, toasty krwią
człek wiarołomny –
świat o nim zapomniał
nie uszanuję jego zwłok
Czas nadszedł teraz
musisz wybierać
powstałaś już z hańby sprzed lat
północ minęła
widząc cię, wiem: tylko ta
PRAWIE JAK BLUES TOMCIA PALUCHA (Just like Tom Thumb’s Blues)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy w deszczową Wielkanoc
w mieście mafii zgubisz trop
grawitacja ci nawala,
a negacja sączy w ciebie zło
lepiej nie rób żadnych min,
jeśli trafisz na bulwar Rue Morgue
bo tłum wygłodniałych kobiet
na szaro wszystkich robi tam co krok
Jeśli spotkasz świętą Anię,
to prośbę mam, podziękuj jej
palce w supły mam splątane,
bez ruchu leżę jak pień
nawet nie mam siły wstać,
choć kolejny zastrzyk czeka mnie
a mój lekarz, druh od serca,
nie umie nawet orzec, co mi jest
Słodką Lindę
boginią mroku na wsi zwą
bardzo pięknie się wyraża
i na piętro kusi, byś odwiedził ją
ty uprzejmie wyczekujesz,
by za wcześnie nie zawitać pod jej dom
i w końcu wyjesz do księżyca,
bo ci głos zabiera, odesławszy w kąt
W Nowym Kondominium
liczy się nazwisko albo konta stan
więc się musisz zdecydować,
choć to wszystko tak naprawdę kant
jeśli głupka chcesz udawać,
lepiej wracaj, skąd przybyłeś tu, raz-dwa
bo psom na nic się nie przydasz,
ich zresztą kręci trop ten sam
Tymczasem władze miasta
publicznie chwalą się, że znów
straż marszałkowską
szantażem przegoniły za próg
ta zgarnęła więc Anioła,
co z wielkiego świata przybył tu
w pełnej glorii, ale gdy uciekał,
to wyglądał jak duch
Z burgunda przerzuciłem się
na środki, które mają większą moc
wszyscy zapewniali, że mnie wesprą,
gdy ta gra da mi w kość
lecz kto ma udawać Greka –
ja sam sobie zgotowałem ten los
wracam do cywilizacji,
bo naprawdę czuję, że mam dość
PROSZĘ, NIE PŁACZ (Baby, Stop Crying)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wreszcie znalazłaś swoje miejsce tu
on ci zniszczył tyle lat
weź broń moją i stań tu
dobra już nie odróżniam od zła
Ale proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz
ty wiesz i ja wiem, po nocy przyjdzie dzień
ale kochanie, nie płacz, bo serce mi się rwie
Nad rzekę niezwłocznie idź
bądź spokojna, będę tam
nad rzekę niezwłocznie idź
nie martw się, twój bilet mam
Ale proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz
ty wiesz i ja wiem, po nocy przyjdzie dzień
ale kochanie, nie płacz, bo serce mi się rwie
Jeśli szukasz tylko wsparcia
a może kogoś na złe dni
a może chcesz mieć z kim pogadać
pod mój dach zapraszam, przyjdź
Ale proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz
ty wiesz i ja wiem, po nocy przyjdzie dzień
ale kochanie, nie płacz, bo serce mi się rwie
Masz za sobą trudny czas
ja już znam twą każdą myśl
choć nie jestem lekarzem, wiem przecież, że
miłość odmieniła cię dziś
Ale proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz, już nie płacz, już nie płacz
tylko proszę, nie płacz
ty wiesz i ja wiem, po nocy przyjdzie dzień
ale kochanie, nie płacz, bo serce mi się rwie
PRZYJMIJ MÓJ CZAS (Pledging My Time)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Od wczesnego rana
po sam zmierzch
od jadu łeb pęka
poza tym dobrze jest
przyjmij mój czas – w co grasz?
Czekam, aż pokażesz twarz
Tramp podskoczył wysoko
by swobodnie spaść
wpierw skradł mi pannę
potem jeszcze mnie chciał skraść
lecz ty przyjmij mój czas – w co grasz?
Czekam, aż pokażesz twarz
Powiedz, dokąd chcesz pójść
zabiorę cię tam
ty pierwsza się dowiesz
gdy nie uda się nam
przyjmij mój czas – w co grasz?
Czekam, aż pokażesz twarz
Tu w pokoju jest duszno
nie umiem złapać tchu
patrz, tamci wyszli, ja nie chcę być
ostatnim, co zostanie tu
więc przyjmij mój czas – w co grasz?
Czekam, aż pokażesz twarz
Posłano po karetkę
na sygnale gna
wypadek się zdarzył
że ktoś tu miał fart
ty przyjmij mój czas – w co grasz?
Czekam, aż pokażesz twarz
PUKAM DO NIEBA WRÓT (Knockin’ on Heaven’s Door)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mamo, odczep mi ten znak
nosić go nie mogę już
bledną oczy, gaśnie świat
chyba pukam do nieba wrót
Puk puk pukam do nieba wrót
Mamo, otrzyj mi z twarzy krew
dość mam wojny, łez i kul
ciężko mówić, wszędzie czerń
chyba już pukam do nieba wrót
Puk puk pukam do nieba wrót
Mamo, zakop gdzieś tę broń
żaden strzał nie padnie już
czarna mgła ogarnia skroń
zdaje się, że pukam do nieba wrót
Puk puk pukam do nieba wrót
Mamo, zakop gdzieś tę broń
żaden strzał nie padnie już
czarny pociąg zabierze mnie stąd
zdaje się, że pukam do nieba wrót
Puk puk pukam do nieba wrót
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Swe miejsce znalazłem, na życie mam plan
a ty przyrzeczenia łamiesz co dnia
przyrzekłaś mnie kochać, a tu nagle szok
podchodzisz i na mnie wylewasz sok
pył i kurz, pył i kurz
dni straconych nie odzyskam już
Swoim pilniczkiem przyginasz mi kark
nie pamiętam już słów, co spływają ci z warg
przyrzekłaś mnie kochać – czy myli mnie wzrok?
Nie masz dokąd iść, lecz wylewasz swój sok
pył i kurz, pył i kurz
dni straconych nie odzyskam już
Konto mam czyste, dość – odejdź precz
wiesz, o czym mówię, wiesz dobrze, w czym rzecz
znajdź sobie innego, łaź z nim krok w krok
ale radzę ci, trzymaj przy sobie ten sok
pył i kurz, pył i kurz
dni straconych nie odzyskam już
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ramona, siądź, przymknij te oczy wilgotne od łez
smutek ci minie gdy zaczniesz tu dostrzegać sens
kwiaty na klombach choć kwitną, bywa, że brzydną też
co nie jest, a było, to pewnie się śniło, sam nie wiem, jak mam ci to rzec
Tak kusi mnie wciąż twych ust polna woń, chcę siłę twej skóry czuć znów
i co chwila hipnotyzuje mnie każdy twój ruch
ale zasmuca mnie, że tak pragniesz należeć do świata złudnego jak sen
to wszystko rojenia, fantazje, zmyślenia, a ty toniesz jak dziecko we mgle
Widzę, jak setki ust faszerują ci mózg, leją wciąż wodę ze wszystkich stron
widzę, że miotasz się, czy masz zostać, czy wrócić tam, gdzie twój dom
potrafili ci wmówić, że zwycięstwo w kieszeni masz już
ale ty, moja droga, nie masz żadnego wroga, prędzej sama zadręczysz się tu
Tyle razy mówiłaś „jestem lepsza od wszystkich, a wszyscy są gorsi niż ja”
otóż skoro w to wierzysz, nie masz nic do stracenia, do zyskania też nic, to jest fakt
z przyjaźni, przywyknięć, przymusów się bierze twój ból
to one cię parzą, to one ci każą wtapiać się w ten banalny tłum
Gadam tak po próżnicy, a ty słyszysz tylko chaotyczny trajkot i szum
poddaję się – sama musisz sens ogarnąć słów
wszystko przemija, wszystko się zmienia, ty sobą bądź i więcej nic
a, mój Boże, kiedyś może ja sam u twych zapłaczę drzwi
RODZINNE MIASTO ŻONY MEJ (My Wife’s Home Town)
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Robert Hunter, Willie Dixon
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nie zjawiam się tu po to, by mi łeb zaprzątał szajs
zjawiam się posłuchać, jak gość na czynelach gra
czy zdołasz mnie pognębić – mówię ci, że nie
Piekło to rodzinne miasto żony mej
Są powody, że jest tak, są powody, że siak
wiem o tym, na myślenie o nich czasu mi brak
w słońcu siedzę, czekam, aż na brąz spalę się
Piekło to rodzinne miasto żony mej
Dla niej będziesz grabił, dla nie kradł
przez nią stracisz pracę, przez nią dreszcze masz
postępuje marnie, postępuje źle
klątwy ma silniejsze niż niejeden bies
Skończy się, że będę nogi za pas brać
bo zabiję kogoś – przez nią, psia jej mać
rypią tu komary, czas do środka wejść
Piekło to rodzinne miasto żony mej
Co pamiętać, co zapomnieć – kto pomoże mi
dzień, gdy ją poznałem, pamiętam do dziś
zmysły postradałem dawno temu już
kocham ją – to jedno mój powtarza mózg
Państwo drży w posadach, jest w ruinie kraj
odwróć złe spojrzenie i wytchnienie daj
nie kręć się tu więcej, idź – powtarzam, że
Piekło to rodzinne miasto żony mej
ROMANS W DURANGO (Romance in Durango)
Słowa i muzyka: Bob Dylan, Jacques Levy
Tekst polski: Filip Łobodziński
Piekące chili w ten upał koszmarny
na twarzy i na płaszczu osiadł kurz
ja i Magdalena uciekamy
i chyba wreszcie uda nam się już
Piekarza syn gitarę ma już moją
nakarmił nas i spać nam dał na sianie
lecz nową będę miał, o zakład stoję
i taką pieśń zaśpiewam wtedy dla niej
No llores, mi querida
Dios nos vigila
niedługo dojedziemy do Durango
agarrame, mi vida
już pustynia kończy się
niedługo tańczyć będziesz znów fandango
Duchy azteckich przodków zbudził wśród ruin
kamienny klekot kopyt mego konia
dzwony mej wsi – myślą biegnę ku nim
a po nocach widzę bladą twarz Ramona
Czy to ja zabiłem wtedy go w kantynie
czy naprawdę palec mój nacisnął spust?
Jedźmy, Magdaleno, czas wciąż płynie
psy szczekają, co ma przyjść, niech przyjdzie już
No llores, mi querida…
Na korridzie w cieniu usiądziemy sobie
torero będzie zwinnie byka mijał
trącimy się tequilą jak nasi dziadowie
gdy w bój ich wiódł generał Pancho Villa
Do kościoła pośpieszymy potem
nasz padre modlitwy zmówi stare
ja nowe buty będę miał i kolczyk złoty
twa ślubna suknia się rozjarzy diamentami
Przed nami jeszcze wciąż daleka droga
już czekają nas z weselem tam na farmie
i może nam objawi się twarz Boga
ujrzymy Jego oczy z obsydianu
No llores, mi querida…
Co to znaczy – czuję straszny ból
w głowie mi się kręci, słyszę strzały
bądź teraz przy mnie blisko tu
och, Magdaleno, jestem ranny
Prędko, trzymaj, tu jest mój karabin
widzisz w dali to światełko w górach?
Celuj dobrze, to ratunek nasz ostatni
bo nie wiem już, czy uciec nam się uda
No llores, mi querida…
SAGA O SZNURZE DO BIELIZNY (Clothes Line Saga)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Po jakimś czasie, nie mówiąc nic
zrzuciliśmy brudy na stos
trochę starych koszul i kilka par portek
każdy prawie zatykał nos
mama wzięła jakąś książkę w dłoń
a tata spytał, co tam ma
na to ktoś mówi: „A co cię obchodzi?”
zaś tata, że nic, tylko tak
potem, gdy wszystko uprało się już
zaczęliśmy wieszać pranie, żeby schło
każdy z nas cudownie się czuł
był wtedy trzydziesty stycznia któryś tam rok
Nazajutrz wszyscy wstali ciekawi, czy
pranie wyschło i można je wnieść
szczekały psy, odwiedził nas sąsiad
a mama mu bąknęła „Cześć”
„Mam coś – rzekł sąsiad – słyszeliście już?
Wiceprezydent wpadł w szał.”
„Gdzie?” „A w mieście.” „Kiedy?” „Wczoraj jak raz.”
„Oj, szkoda, gość klasę miał.”
„No, ale nic nie poradzimy – rzekł sąsiad –
człowiek zapomni każde zło.”
„Racja, racja – na to mama – a ty, synku
sprawdź, czy pranie musi długo schnąć.”
Pomacałem moją koszulę, a
sąsiad spytał: „Te koszule to wszystko twój kram?”
ja na to: „Niektóre, nie wszystkie.”
a on: „I ty zawsze w domu pomagasz tak?”
ja na to: „Niekiedy, nie zawsze”
i wtedy sąsiad wytarł nos
a tata krzyknął z okna: „Mama chce
żebyś przyniósł pranie, bo już ma dość!”
Zawsze słucham ich
więc i teraz uwinąłem się w mig
zebrałem pranie, mama je wzięła, a ja
pozamykałem wszystkie drzwi
SAMOTNA ŚMIERĆ HATTIE CARROLL (The Lonesome Death of Hattie Carroll)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
William Zantzinger zabił Hattie Carroll
laską-zabawką, kręcił nią wokół dłoni
rzecz się działa w hotelu na ważnym przyjęciu
zawezwano policję, jeden sprawcę rozbroił
wzięli go stamtąd prosto na posterunek
zarzut usłyszał: morderstwo pierwszego stopnia…
Ty, co bagatelizujesz lęk
i kwestionujesz wstyd
schowaj chustkę i w garść weź się
teraz nie czas na twe łzy
William Zantzinger, lat dwadzieścia cztery
a już na własność miał sześćset akrów tytoniu
bogaci rodzice go zabezpieczyli
i znał się z kim trzeba w całym rodzinnym stanie
na swój czyn ramionami wzruszył i wydął wargi
rzucił przekleństwo i słowa pogardy
w parę minut za kaucją powrócił na wolność…
Ty, co bagatelizujesz lęk
i kwestionujesz wstyd
schowaj chustkę i w garść weź się
teraz nie czas na twe łzy
Hattie Carroll, lat pięćdziesiąt jeden
matka dziesiątki dzieci, pracowała tam w kuchni
zmywała naczynia, wynosiła odpadki
i nigdy nie zasiadła u szczytu stołu
i nie rozmawiała nawet z gośćmi u stołu
po prostu sprzątała, gdy już wstali od stołu
i dbała też, by popielniczki mieli czyste
wtem jęknęła barmanka – i na blat upadła
świst powietrza przy barze zwiastował
że zbliża się śmierć do poczciwej kobiety
którą William Zantzinger widział pierwszy raz w życiu…
Ty, co bagatelizujesz lęk
i kwestionujesz wstyd
schowaj chustkę i w garść weź się
teraz nie czas na twe łzy
Na sali sądowej się rozległ stuk młotka
na znak, że wszyscy równi są tu wobec Boga
że w kodeksie za sznurki nikt nie pociąga
że nawet bogaczy sprawiedliwie się osądza
gdy przed sąd przez policję są doprowadzeni
i że drabina prawa nie ma dołu ni szczytu
sąd popatrzył na tego, co bez powodu zabił
bo tak go naszło, bo po prostu się napił
potem sędzia zza togi przemówił z godnością
i obwieścił, że czyn przykładnie trzeba ukarać
więc William Zantzinger dostał pół roku mamra…
Ty, co bagatelizujesz lęk
i kwestionujesz wstyd
wyjmij chustkę i zasmuć się
bo teraz jest czas na twe łzy
SAMOTNYM JESTEM TRAMPEM (I Am a Lonesome Hobo)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Samotnym jestem trampem
żyję jak bezpański pies
innym życie się zaczyna tam
gdzie mojego życia kres
imałem się przekupstwa
szantaży, kantów, blag
prócz żebrów znam na pamięć
goryczy każdej smak
Niegdyś byłem dość majętny
niczego mi nie było brak
czternastokaratowy złoty ząb
i jedwabny frak…
Lecz zwątpiłem w brata mego
winę obarczyłem go
i teraz cierpię wstyd i hańbę
odwrócił się mój los
Miłe panie i panowie
nadchodzi już mój czas
lecz nim wam zniknę z oczu
przestrogę taką dam –
wystrzegajcie się zawiści
żyjcie podług własnych praw
sądów swych nie rozgłaszajcie, by
nie trafić tam, gdzie ja
SCHRONIENIE PRZED BURZĄ (Shelter from the Storm)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
To było w innym życiu, w czas krwi i znoju czas
gdy cnotą była ciemność, drogi w błocie aż po pas
jak bezkształtna bestia nadszedłem z dzikich stron
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Jeśli tu się znajdę znów, bądźcie pewni, że
ja dla niej zrobię wszystko – słowem mym się klnę
gdy stalooka śmierć panuje, a ludzie z zimna drżą
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Nie padło słowo między nami, nic nie groziło mi
do tamtej pory aż nie było załatwione nic
wyobraźcie sobie ciepły i bezpieczny dom
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Byłem skrajnie wyczerpany, mym grobem stał się grad
z krzakach mnie otruli, wyrzucili znów na szlak
jak krokodyla mnie zaszczuli pośród żyznych łąk
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Nagle odwróciłem się i ona stała tam
na rękach bransoletki, we włosach cudny kwiat
i od korony z cierni uwolniła moją skroń
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
I znów ściana między nami, coś jest nie tak, coś jest źle
przyszedłem na gotowe, zakłócenia wkradły się
w ten samotny dzień zaczęło się, uwierzyć trudno w to
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Zerwane wszystkie więzi, lecz naprawić można je
w głębokim lesie, w jamach tam, gdzie duchy kryją się
to wieczna bitwa o to, co wciąż niszczy losu grom
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Łokciami poseł się rozpycha, na wierzchowcu pastor mknie
nic naprawdę się liczy, tylko przepowiednie złe
jednooki karawaniarz róg daremny ujął w dłoń
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Noworodków słyszę lament jak gołębi płacz
i jęk bezzębnych starców, miłości tak im brak
przez pytanie twe przebija chyba pełen żalu ton
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
W górskiej wiosce grali w kości o mój płaszcz
zastrzyk śmierci dali mi, gdy o zbawienie wiodłem targ
niewinność swą dawałem im, lecz się zaśmiali w nos
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
Teraz mieszkam za granicą, lecz wrócę tu i tak
po brzytwie stąpa piękno, będzie moim za rok, dwa
byle cofnąć się w czas, kiedy stworzył Bóg siebie i ją
„Wejdź, proszę – rzekła do mnie – przed burzą tu się schroń”
SEŃOR (Z DZIEJÓW JANKESKIEJ POTĘGI) (Seńor [Tales of Yankee Power])
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Seńor, Seńor, powiedz, co jest naszym celem
spór o miedzę czy też Armagedon?
Znam ten pejzaż, chociaż nie wiem skąd
gdzie tu prawda, a gdzie fałsz, Seńor?
Seńor, Seńor, może powiesz, gdzie się skryła
czy daleka droga, czy już bliska?
Jak długo w drzwi mam wbijać jeszcze wzrok?
Czy tam odpocząć będę mógł, Seńor?
Ciągle wieje tu przez górny pokład wicher zły
ciągle wisi na jej szyi ten żelazny krzyż
ciągle w pustym mieście zespół dęty marsza rżnie
tam, gdzie kiedyś mnie objęła szepcząc „Nie zapomnij mnie”
Seńor, Seńor, widzę, że wóz jedzie drogą
wietrzę blisko smoczy ogon
tej niepewności mam już dość
mów, do kogo mam się zwrócić tu, Seńor
Wciąż pamiętam jeszcze, że nim ukląkłem nagi tu
w magnetyczne pole zarył pociąg, który głupców wiózł
Cygan ze złamaną flagą i z pierścieniem zjawił się
mówiąc: „To nie sen, mój synu, to naprawdę dzieje się”
Seńor, Seńor, jak skóra twarde są ich serca
daj mi chwilę, niechże się pozbieram
tylko wstanę z ziemi, zrobię krok
jeśli jesteś gotów, to ja też, Seńor
Seńor, Seńor, powyrywajmy druty
wywróćmy te ich budy
nie podoba mi się miejsce to
SKORO MUSISZ JUŻ IŚĆ, NO TO IDŹ (If You Gotta Go, Go Now)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Posłuchaj mnie uważnie
zrozum wreszcie, że
ja chcę być dziś z tobą
jeśli ty być ze mną chcesz
Skoro musisz już iść, dobra jest
bo skoro musisz już iść, no to idź
lub do rana zostań ze mną dziś
Nie chodzi mi, bym z tobą
w zgadywanki bawić się tu chciał
po prostu zegarka nie mam, a
ty o godzinę pytasz raz po raz
Skoro musisz już iść, dobra jest
bo skoro musisz już iść, no to idź
lub do rana zostań ze mną dziś
Jestem sobie prosty chłopak
ciepła braknie mi
ale nie myśl sobie, że
nie umiem uszanować czci
Skoro musisz już iść, dobra jest
bo skoro musisz już iść, no to idź
lub do rana zostań ze mną dziś
Nie spałbym po nocach
i sumienie gryzłoby mnie
gdybym miał cię powstrzymywać
przed tym, czego bardzo chcesz
Skoro musisz już iść, dobra jest
bo skoro musisz już iść, no to idź
lub do rana zostań ze mną dziś
Nie chcę, żebyś rzeczy
niemożliwych dokazała dziś
po prostu zaraz idę spać, a ty
i tak po ciemku nie trafisz do drzwi
Skoro musisz już iść, dobra jest
bo skoro musisz już iść, no to idź
lub do rana zostań ze mną dziś
SMUTNOOKA PANI W SARI (Sad-Eyed Lady of the Lowlands)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Amalgamat twych ust, tamten misjonarski żar
twój zamglony wzrok, rymowany psalm
w palcach srebrny krzyż, głos jak dźwięczna stal
czy ktokolwiek mógłby chcieć cię złożyć w grobie?
Wreszcie kieszenie masz z dala od cudzych rąk
wizje zwane tramwajem odrzucasz na klomb
jedwabiste masz ciało, twarz kruchą jak szkło
czy ktokolwiek mógłby chcieć cię zabrać z sobą?
Smutnooka pani w sari
smutnooki prorok wie, że nie przychodzi nikt
w oczach bric-à-brac, w dłoni wschodni rytm
mam je złożyć u twych drzwi
czy, smutnooka, każesz czekać mi?
Śpisz pod kołdrą z blachy, masz koronkowy pas
z twojej talii znikły walet i as
ciuch piwniczny masz i wydrążoną twarz
czy ktokolwiek mógłby chcieć cię rozszyfrować?
Twej sylwetki cień słońce zsyła w dół
w oczy twoje, gdzie trwa księżyca wschód
nucisz pieśni z tekturki i z cygańskich nut
czy ktokolwiek mógłby chcieć ci imponować?
Smutnooka pani w sari
smutnooki prorok wie, że nie przychodzi nikt
w oczach bric-à-brac, w dłoni wschodni rytm
mam je złożyć u twych drzwi
czy, smutnooka, każesz czekać mi?
Królowie Tyru skazańców mają spis
po całus z geranium stoją od wielu dni
taki obrót spraw jednak z tropu cię zbił
lecz czy ktokolwiek serio pragnie pocałunku?
Przedszkolne sympatie na twej macie śpią
apteczka mamusi i twój hiszpański ton
i twój gromki głos, policyjny gong
czy ktokolwiek da ci odpór na przyczółku?
Smutnooka pani w sari
smutnooki prorok wie, że nie przychodzi nikt
w oczach bric-à-brac, w dłoni wschodni rytm
mam je złożyć u twych drzwi
czy, smutnooka, każesz czekać mi?
Przedsiębiorcy i rolnicy pokazywać ci chcą
pełen martwych aniołów prywatny schron
lecz dlaczego cię włączyli w swój wierny krąg
jakże mogli w ogóle się tak pogubić?
Marzą, byś wzięła winę za niski plon
lecz morze podeszło pod sam twój dom
tulisz dziecię oprycha, grzmi lipny na trwogę dzwon
więc jakże, jakże mogli cię próbować namówić?
Smutnooka pani w sari
smutnooki prorok wie, że nie przychodzi nikt
w oczach bric-à-brac, w dłoni wschodni rytm
mam je złożyć u twych drzwi
czy, smutnooka, każesz czekać mi?
Masz nadbrzeżne wspomnienia o zapachu ryb
twój mąż z żurnala dnia pewnego się zmył
jak na dłoni widać twój urok i styl
czy ktokolwiek mógłby kiedyś cię zwerbować?
Złodziej swą kartoteką obciąża cię
a ty święty medalik w palcach gniesz
rozmodloną masz twarz, duszę nieziemską też
czy ktokolwiek mógłby kiedyś cię zrujnować?
Smutnooka pani w sari
smutnooki prorok wie, że nie przychodzi nikt
w oczach bric-à-brac, w dłoni wschodni rytm
mam je złożyć u twych drzwi
czy, smutnooka, każesz czekać mi?
SNY O JOHANNIE (Visions of Johanna)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Zupełnie jakby noc chciała wykpić to, że cicho być się starasz
siedzimy zdani tu na siebie, choć udajemy, że to wcale nieprawda
a Luiza ma w zanadrzu deszcz i mówi: „No, rusz się, i to zaraz”
tam naprzeciwko lampa wciąż pali się
w rurach obok nie milknie chrzęst
z rozgłośni country cichy dobiega brzęk
próżno zgasić chcesz światło i dźwięk
tu Luiza i jej facet w gąszczu rąk i ust
jednak sny o Johannie wypełniają mi mózg
Panie z breloczkami grają na pustej działce w ciuciubabkę
a nocne dziewki szeptem w podmiejskim planują eskapadę
nocny stróż z latarką błądzi, nie wiedząc, kto tu zaiste jest wariatem
Luiza jest blisko, tuż-tuż
niczym zwierciadełko, zwiewna jak duch
i jasno, nie nadużywając słów
mówi, że Johanny nie ma tu
w kościach jej twarzy rezonuje widma elektryczności jęk
a te sny o Johannie zamiast mnie są mu tłem
Oto chłopczyk zbłąkany – sam siebie traktuje tak poważnie
niedolą swą się chełpi i lubi żyć nierozważnie
a gdy pada jej imię, mówi: „Żegnaj, odchodzę, przecież znasz mnie”
na pewno przepełnia go żółć
niepotrzebny musi się czuć
na przyjęciu pod ścianą się snuć
licząc na jedno „Wróć”
Jak to wytłumaczyć, jak sobie z tym radę dać?
A te sny o Johannie całą noc nie dają mi spać
We wnętrzach muzeów Nieskończoność staje przed osądem
echo głosów mówi: więc po latach zbawienie tak wygląda
patrz na ten uśmiech, niezłą jazdę musiała tu mieć ta Gioconda
szaraczki snują się z kąta w kąt
matrony kichają trzy razy pod rząd
Gioconda się chwyta za wąs:
„Nie widzę swych kolan stąd”
klejnoty i lornetki na głowie oślicy lśnią
lecz od snów o Johannie odbija się ich całe zło
Akwizytor mówi do hrabiny, co ponoć troszczy o niego się
„Wskaż, kto nie jest pasożytem, ja pomodlę za człowieka tego się”
a Luiza na to: „Szukaj wiatru w polu” i już szykuje dla ukochanego się
ale przepadł po Madonnie ślad
pustą klatkę przeżera już rdza
jej płaszcz ze sceny też dawno spadł
skrzypek rzucił dach i wkracza na szlak
na transporcie rybnym na tylnych drzwiach
pisze: „Długi spłacono do cna”
zaś mnie sumienie pęka w szwach
w wytrychu wiolinowym harmonijki wygrywają deszcz
a te sny o Johannie to jedyne, co wciąż tu jest
SPODZIEWAM SIĘ ZMIAN (I Feel a Change Comin’ On)
Słowa i muzyka: Robert Hunter, Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Przypatruję się światu
na wschód daleko spojrzenia śląc
widzę ją, jak zmierza tutaj
wraz z nią kroczy wiejski ksiądz
spodziewam się zmian
a minęła już ostatnia część dnia
Wspólne mamy cele
wspólnych mamy wiele innych spraw
z niecierpliwością czekam
czekam, aż połączy przyjaźń nas
spodziewam się zmian
a minęła już czwarta część dnia
Żyje się dla miłości
a podobno miłość ślepa jest
jeśli chcesz żyć bez problemów
razem ze mną spakuj się
spodziewam się zmian
a minęła już czwarta część dnia
Jaki cel jest w snuciu marzeń
strata czasu, powiem ci
nawet jeśli się spełniały
nie widziałem sensu w nich
Ciągle siedzi w tobie dziwka
pożar wzniecić mogłabyś
tyś przedmiot mego pożądania
chyba tracę wszelki zmysł
spodziewam się zmian
a minęła już czwarta część dnia
Na gramofonie Billy Joe Shaver
otwarty w ręku James Joyce
niektórzy mówią mi, że
krew ziemi mój wypełnia głos
Wszyscy mają w bród pieniędzy
wszyscy strojów pięknych mają w bród
wszyscy mają i w bród kwiatów
ja nie mam najmarniejszej z róż
spodziewam się zmian
a minęła już czwarta część dnia
STOPA PYSZAŁKA (Foot of Pride)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Bestia bez trudu rozszarpuje ludzkie ciało
podobnie kobieta, co uchodzić za mężczyznę chce
na jego pogrzebie śpiewano „Danny Boy” i „Ojcze nasz”
ksiądz kazał o tym, że Chrystus zdradzany był i wciąż jest
było tak, jakby otwarła ziemia paszczę swą i go pożarła
sięgał zbyt wysoko i strącono go na sam dół
mówią, że dla innych warto miłym być, gdy pniesz się w górę
gdy będziesz spadać, przecież spotkasz ich znów
I odwrotu nie ma już
gdy krok stopą pyszałka dasz
odwrotu nie ma już
Ponoć brata masz imieniem Jan, co podejrzane drinki pije sam
ja nie zapominam twarzy ani imion
mieszana krew ożywia mu policzki zapadnięte
on spojrzał w słońce i rzekł: „Zemszczę się, nim te dni przeminą”
zaśpiewaj mi znów, że ‘Będę kochać cię po świt, nieznajomy’
i że cię łączył z ogierem kina romans jak kres Jeruzalem
nastały czasy miłosierdzia, konformizm wokół triumfy święci
nim wbiją gwóźdź ostatni, na końcu języka znów masz brednię, wiem
I odwrotu nie ma już
gdy krok stopą pyszałka dasz
odwrotu nie ma już
Emerytowany biznesmen, z niebios wyrzucony, stracił sens
wysysa życie z każdego, z kim zetknie się
z nim się nie zabawisz ni na jotę, on na katastrofę samolotu
ma bilety i za gotówkę je sprzedawać chce
u boku pannę Dalilę ma, wydaje mu się, że ją zna
lecz to Filistynka, co umie rzucić czar na ludzki los
do łóżka poda ci miód i mak, chleb, co ma korzenny smak
a i tak, gdy się ockniesz, będziesz miał w talerzu nos
I odwrotu nie ma już
gdy krok stopą pyszałka dasz
odwrotu nie ma już
Wybiorą ci tego, z kim masz się dziś wieczór spotkać
będziesz głupka zgrywać, nauczysz się przechodzić przez drzwi
dowiesz się, jak przekraczać wrota raju
i jak dźwigać zbyt ciężkie brzemię do końca twych dni
oni ze sceny będą się starali, by źródło trysnęło ze skały
do kapelusza nierządnica zbierze kafli sto i skłoni się w pas
oni Opatrzność chwalą we łzach, a szwajcarskie konto pęka w szwach
dzięki brudnej fortunie budują uczelnie dla mas
I odwrotu nie ma już
gdy krok stopą pyszałka dasz
odwrotu nie ma już
Pięknych ludzi mają na usługach, mówię ci
terroryzują twoje myśli i uczą trzymać język za zębami
tajemnicę mają wypisaną na swym czole
gładzą dzieci w kolebkach, mówiąc: „Dobrzy zawsze młodo umierali”
i nie wierzą w zmiłowanie
nie spodziewaj się, że kiedykolwiek trafią pod sąd
do nieba mogą wynieść cię lub zrujnować w chwile dwie
potrafią przemienić cię, w co tylko chcą
I odwrotu nie ma już
gdy krok stopą pyszałka dasz
odwrotu nie ma już
Ja też go chyba kochałem, nadal tak jest
oczami duszy widzę go na tej górze, widzę jego gest
czy osiągnął szczyt tak, jak chciał – pewnie tak, a potem spadł
strącono go siłą woli, mówiono, że to jego kres
rozejrzyj się, nic tu wokół nie zostało
po pladze, co rzuciła strach na miasto, został tylko kurz
niech martwi martwych grzebią, twój czas nadchodzi – oto twój świat
schronienia szybko szukaj, żelazo rozpalone jest tuż
I odwrotu nie ma już
gdy krok stopą pyszałka dasz
odwrotu nie ma już
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Chcę strzału miłości
chcę strzału miłości
Ja nie chcę strzału heroiny, by uśmierzyć ból
nie chcę strzału terpentyny, co mnie wpędzi w dół
nie chce strzału kodeiny, w wyrzuty wtłoczy mnie
nie chcę strzału wódki – do pałacu daje wstęp
Chcę strzału miłości
chcę strzału miłości
Och, panie doktorze, niech zbada pan mój stan
zaznałem już królestwa tego świata i tylko ciarki mam
to nie jest bolesne, co najwyżej niesie śmierć
jak ci, co przyszli po Jezusa, by zań nagrodę sutą mieć
Chcę strzału miłości
chcę strzału miłości
Alibi nie chcę szukać, kiedy z tobą spędzam czas
i ty, i ja już znamy plotki, na języki wzięto nas
ty mi książek nie pokazuj, ty mi nie pokazuj zdjęć
bo od tego ból nie minie ani na złe rzeczy chęć
Chcę strzału miłości
chcę strzału miłości
Czemu miałbym cię zabijać – to pytanie wraca znów
zabiłeś tylko mego ojca, zgwałciłeś żonę mu
zatrutym rylcem wytatuowałeś dzieci me
druhów pohańbiłeś mych, z mego Boga natrząsałeś się
Chcę strzału miłości
chcę strzału miłości
Odejdźcie precz, dziś w nocy chcę być sam
Weronika już poszła, Magdalena nie ma szans
ten ktoś, kto mnie nie znosi, jest szybki, cichy i tuż-tuż
czy mam się cofnąć i zaczekać, by przyszedł po mnie już?
Chcę strzału miłości
chcę strzału miłości
Skąd się to bierze, że tej nocy wiatr chce wiać?
Przez ulicę nie chce mi się przejść, z autem też jest coś nie tak
do domu dzwonię – cisza, wszyscy wyjechali gdzieś
sumienie już zaczyna serio niepokoić mnie
Chcę strzału miłości
chcę strzału miłości
jeśli umiesz leczyć
ja chcę strzału miłości
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wyjrzyj przez okno, skarbie, wsłuchaj się w ten ton
Sułtani „Dixie” grają, ktoś przemawia i wyciąga dłoń
może to Führer, może miejscowy kapłan wasz
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
On ma język giętki, on gadane ma
wszelkie czułe słówka i miłosne pieśni zna
lecz ręce może mieć nieczyste, na intencje jego zważ
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
W tle się kryje lub wysuwa się na pierwszy plan
w krąg łypie, jakby sarnę w lesie tropił sam
a jego nie wytropi nikt, policja tajna ani straż
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
Nawet nie dostrzeżesz go, choćby stanął obok tuż
a ledwo na słońce wyjdziesz, on cię dorwie już
dorwie cię, kiedy kłopotów całą tonę masz
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
Bywa że charyzmę ma, bywa, że nie
mógłby w dół Niagary spłynąć w łódce z czaszki twej
uważaj, coś szykują, uważaj, będzie uczta dla mas
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
Ma na ustach filantropię, na sztandarze szczytny cel
wie, jak ma cię pocałować, ja za serce ująć cię
ramionami cię obejmie, bestia zna się na tym, bo ma długi staż
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
Chcesz brać ślub, to weź go już, jutro spraw ustanie tok
wilk zawyje nocą dziś, wypełznie z jamy smok
tysiącletnie drzewa runą niczym pokot wątłych baszt
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
Nad błękitnookim synkiem matka płacze gdzieś
zabawkę starą w dłoni ma i ciżemki białe dwie
a jego wiedzie gwiazda, która Trzech Mędrców wiodła ze Wschodu aż
niekiedy Szatan miewa Syna Pokoju twarz
Słowa i muzyka: Robert Hunter, Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Słuchaj, jak z oddali dmie syrena
dmie, jakby niebo chciała całkiem zmieść
przesiadkę mam, nim ruszę, gdzie mnie nie ma
przez dzień i noc ten pociąg ma mnie wieźć
nieprawdę opowiadasz, żem utracjusz
i jeszcze, żem handlarz cudzych ciał
słuchaj, jak z oddali dmie syrena
jakby rozpoczęła swój ostatni cwał
Słuchaj, jak z oddali dmie syrena
dmie jak nigdy dotąd, nawet w snach
niebieskie miga, droga jest zamknięta
dmie jakby stała w mej komnaty drzwiach
zza płotu się uśmiechasz do mnie
tak jak zawsze uśmiechałaś się
słuchaj, jak z oddali dmie syrena
dmie, jakby miał to być ostatni jęk
Słyszysz, jak z oddali dmie syrena?
Dmie, jakby w bezmiar porwać miała świat
na tobie jednej w życiu tym polegam
twa bomba we mnie tyka już od lat
Czy to głos Matki naszego Zbawiciela?
Ten głos czarowny słyszę nawet stąd
słuchaj, jak z oddali dmie syrena
dmie, jakby na pokładzie miała pannę mą
Słuchaj, jak z oddali dmie syrena
dmie, jakby miała mnie uleczyć z ran
ty łotrze, wiem, dokąd się wybierasz
przed świtem jeszcze cię powiodę tam
budzę się co rano, ona w łóżku obok mnie
czy na jej tle obsesję mógłbym mieć?
Słuchaj, jak z oddali dmie syrena
dmie, jakby chciała zabić mnie na śmierć
Słyszysz, jak z oddali dmie syrena?
Dmie przez kolejne miasto zła
migocze jeszcze ma rodzinna ziemia
czy poznają mnie, gdy przyjdę drugi raz?
Czy stoi jeszcze tamten stary dąb
dąb stary, pod którym miło było grać?
Słuchaj, jak z oddali dmie syrena
dmie, jakby sygnał właśnie chciała dać
ŚMIECH PRZYCHODZI Z TRUDEM, PŁACZ PRZYWOZI POCIĄG (It Takes as Lot to Laugh,It Takes a Train to Cry)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Emocji próżno szukam,
pociąg z pocztą wiezie mnie w dal
oparty o parapet
patrzę w noc, nie mogę spać
a może gdybym
na szczycie góry zmarł…
Jeśli mi się nie uda
to jej na pewno tak
Popatrz, księżyc piękny
majaczy przez las
popatrz, maszynista piękny
zatrzymuje cały skład
popatrz, słońce piękne
skrzy się wśród morskich fal
popatrz, moja piękna
goni za mną w ślad
Zima już nadchodzi
szyby zaparował mróz
chciałem wszystkim się pochwalić
ale drzwi zamknięto na klucz
chcę się czuć jak twój kochanek
a nie jak twój wódz
nie mów, że nie ostrzegałem
gdy pociąg twój pomyli kurs
ŚMIERĆ TO NIE JEST KRES (Death Is Not the End)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy przyjaciół brak i czujesz się
jak bezpański pies
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
gdy świętości lecą w błoto
i nie możesz stłumić łez
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
to nie kres, to nie kres
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
Kiedy na rozdrożu stoisz
i ci dróg umyka sens
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
gdy sen pierzcha i sam nie wiesz już
co za zakrętem jest
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
to nie kres, to nie kres
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
Kiedy z nieba spada nagle
burza wściekła niczym bies
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
i nikogo wokół, co uczyni
przyjacielski gest
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
to nie kres, to nie kres
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
Drzewo życia rośnie, kiedy
duch nie opuszcza nas
pośród pustych, czarnych niebios
jarzy się zbawienia blask
Kiedy miasta płoną od pożogi
ludzkich ciał i serc
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
a praworządny obywatel
rzadki jest jak błękitny bez
zapamiętaj, że śmierć to nie jest kres
ŚW. AUGUSTYN MI SIĘ ŚNIŁ (I Dreamed I Saw St. Augustine)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Święty Augustyn mi się śnił
jak gdyby z grobu wstał
jak ostatni nędzarz
przez miasto naprzód parł
pod pachą ściskał zwykły koc
szczerym złotem płaszcz mu lśnił
szukał tutaj zwykłych dusz
zaprzedanych mocom złym
„Powstańcie, o powstańcie – grzmiał
głosem, który w dal się niósł –
wspaniali władcy i władczynie
gorzkich mych słuchajcie słów
wśród was męczennika brak
co za wzór by służył wam
więc zważajcie, jaką drogą iść
tam nikt z was nie będzie sam”
Święty Augustyn mi się śnił
płomienną głosił wieść
w mym śnie ja byłem jednym z tych
co skazali go na śmierć
pełen gniewu się zbudziłem
zdjęty strachem, sam jak pies
w lustro wbiłem palce
oczy miałem pełne łez
TAM DALEJ NIC NIE MA (Beyond Here Lies Nothin’)
Słowa i muzyka: Robert Hunter, Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Kocham ciebie, mój gołąbku
tak jak chyba jeszcze nikt
na tronie świata będę siedział
jak długo przy mnie będziesz ty
tam dalej nic nie ma
nic, co nasze byłoby
Bulwarami starych wraków
płynę nocą raz po raz
byłbym niczym bez wszystkiego
co tak mocno łączy nas
tam dalej nic nie ma
oprócz migoczących gwiazd
W każdym domu widzę okno
w każdym oknie szyba lśni
i tak długo, mój gołąbku
jak się miłość nasza tli
tam dalej nic nie ma
tylko góry przeszłych dni
Żagle raźno już łopoczą
do drogi gotów statek mój
więc posłuchaj, mój gołąbku
na mej głowie dłonie złóż
tam dalej nic nie ma
żadnych gestów, żadnych słów
TAM NAD ZATOCZKĄ (Down along the Cove)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Tam nad zatoczką
ujrzałem moją miłą znów
tam nad zatoczką
ujrzałem moją miłą znów
zawołałem „o mój Boże
jak to miło, że cię widzę tu”
Tam nad zatoczką
mój promyk szczęścia przybiegł skądś
tam nad zatoczką
mój promyk szczęścia przybiegł skądś
zawołała „o mój Boże
jak cudnie, że mój chłopak to właśnie on”
Tam nad zatoczką
podszedłem i objąłem ją
tam nad zatoczką
podszedłem i objąłem ją
ludzie patrzą, rozumieją
i wołają „tak, szczęśliwi są”
TEN, CO CZARNY MIAŁ PŁASZCZ (Man in the Long Black Coat)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Świerszcze cykają i wzbiera nurt
sukienka już wyschła, napina się sznur
okno otwarte, huragan dmie
gaj afrykańskich przygina drzew
nie słyszał nikt, by zabrzmiał rozstania płacz
odeszła z tym, co czarny miał płaszcz
Widziano go, jak kręcił się przy
podmiejskiej tancbudzie wśród nocnej mgły
podobno przywołał biblijny tekst
słysząc ją, jak go pyta, czy zatańczyć chce
patrzyła mu w oczy, w tę jak maska twarz
kurz okrywał tego, co czarny miał płaszcz
O deprawacji sumień i dusz
pastor mówił, a każdy drżał od jego słów
„Sumienie przez życie nie może cię wieść
skoro poi je kłamstwo, a karmi je grzech
niełatwo to przełkniesz, gdy w występku trwasz”
ona serce dała temu, co czarny miał płaszcz
A inni z kolei wyrażają sąd
że cokolwiek uczynisz, nie będzie to błąd
lecz życie i śmierć to zwid, na to zważ…
Zniknęła z tym, co czarny miał płaszcz
Dym od miesięcy po wodzie się snuł
pnie drzew wyrwanych pokrył już muł
coś dudni, hurkoce i ziemia drży
końskie truchło okłada ktoś od kilku dni
bez listu, bez słowa – bladł jej zarys, aż
odeszła z tym, co czarny miał płaszcz
TĘSKNY JAZZ O PODZIEMIU (Subterranean Homesick Blues)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Johnny w suterynie — destyluje kodeinę
ja po ulicy błądzę — myślę o rządzących
kolo mętny jakoś — cywil, ale z blachą
mówi, że ma kaszel — i chce za to kasę
mały, zważ — coś za uszami masz
czy nie dość ci — wszystko zaprzepaścisz
lepiej dawaj dyla — szukaj przyjaciela
facet z bransoletką — mówi ci, „Ty chwaście”
chce dwadzieścia baksów — ty masz tylko siedemnaście
Greta zbiega szparko — twarz pod kominiarką
sprawdzić chyba warto — pluskwy pod zmywarką
ktoś siedzi w telefonie — uważaj, kiedy dzwonisz
rozkaz szybko zgoni — gości nieproszonych
mały, zważ — cokolwiek w planach masz
nie przyjmuj podarków — nie wierz przypadkom
kryj się przed armatką — i unikaj świadków
wyczuwaj po zapachu — czy nie ma tu tajniaków
niepotrzebna pogodynka — żeby znać kierunek wiatru
Idź lub nie do lekarza — siądź nad kałamarzem
nikt ci nie wykaże — co z popytem i podażą
staraj się, naraź się — i do kicia pójdź gnić
chcesz być, zacznij pić — lub do wojska idź
mały, zważ — dadzą ci w twarz
łgarze, tancerze — szemrani duszpasterze
brajlem gadają — pod klubami na bajerze
laska po deptakach — szuka naiwniaka
ufaj nie kanclerzom — a ciśnieniomierzom
Przyjdź na świat bez strat — pal, tańcz, sukces niańcz
uwierz i ubierz się — blizny precz, bliźnich lecz
szczodry bądź, nie błądź — nie daj plamy
dwadzieścia lat szkoły — i wio na pierwszą zmianę
mały, zważ — wszystkiego nie poznasz
to ukartowane — do włazu skacz od razu
nie bądź pacanem — buty miej zadbane
skandali unikaj — patrz po chodnikach
wszystko tu pourywane — to sprawka chuliganów
TIRLI BIM I TIRLI BOM (Tweedle Dee & Tweedle Dum)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Tirli Bim i Tirli Bom
nożem rzucają w potężny dąb
każdy jak trupich kości wór
każdy bez przerwy tyra jak wół
błądzą po krainie Nod
Bogu swój zawierzają los
przez miasto tak cichaczem mkną
Tirli Bim i Tirli Bom
Do kraju zwanego emerytów rajem
jadą tramwajem zwanym Pożądaniem
na wystawie pyszni się świąteczny tort
nie stać ich, dobrze wiedzą to
żaden nie weźmie nóg za pas
ku słońcu podróżują wraz
„Głos Pana wzywa, idę za nim” –
Mówi Tirli Bom do Tirli Bim
Tirli Bim i Tirli Bom
to, tamto, owo i jeszcze to
wśród majestatycznych kroczą drzew
wiedzą, co skrywa wiatru wiew
do Tirli Bim rzekł Tirli Bom:
„Brzydzę się obecnością twą”
Niczym małe szkraby w wózku są
Tirli Bim i Tirli Bom
O moje szyby dzwoni deszcz
daremnie kocham cię, jak wiesz
dochodzą mózgi w garnku już
czosnek, olej, imbir wrzuć
Tirli Bim na czworaka padł
„O Panie, rzuć coś” – cicho łka
„Zadowolę się tym , co i ty” –
mówi Tirli Bom do Tirli Bim
Tirli Bom i Tirli Bim
prawo do eskorty przysługuje im
paradują jeden za drugim jak cień
ubożsi o dolara, starsi o dzień
mają nosa, więc przyczaili się
zdecydowani osiągnąć cel
mogliby ci postawić dom
Tirli Bim i Tirli Bom
Wieczny jest marzeń dziecięcych głód
wielkie prawdy znamy ze świętych snów
moja śliczna staje, patrzy tu i tam
bardzo drogą suknię na sobie ma
Tirli Bim to wrak, budzi żal i śmiech
Tirli Bom na miejscu zabije cię
„Znudziłem się już towarzystwem twym” –
mówi Tirli Bom do Tirli Bim
TO NIE DLA MNIE (It Ain’t Me, Babe)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Odejdź już od tego okna
odejdź, nie wskórasz nic i tak
to nie mnie naprawdę pragniesz
wybacz, naprawdę to nie ja
twój wybraniec ma być silny
nic nie może złamać go
ma cię poprzeć, gdy masz rację
poprzeć, gdy popełniasz błąd
otworzyć przed tobą każde drzwi
lecz to nie dla mnie
nie nie nie to nie dla mnie
to nie dla mnie, mówię ci
Zostaw wreszcie ten parapet
radzę ci, na ziemię ładnie zejdź
to nie mnie naprawdę pragniesz
rozczarowałbym cię wnet
twój wybraniec ma być wierny
niczym na łańcuchu pies
miałby mieć zamknięte oczy
miałby serce zamknąć też
dla ciebie miałby w ogień skoczyć w mig
lecz to nie dla mnie
nie nie nie to nie dla mnie
to nie dla mnie, mówię ci
Odejdź i rozpłyń się w nocy
u mnie kamień wszystko ściął
nic się wcale nie porusza
a sam nie jestem mimo to
twój wybraniec ma być gotów
na wezwanie każde twe
ma cię podnieść, gdy upadniesz
i na kwiatach ma cię nieść
kochanek po wsze czasy, więcej nic
lecz to nie dla mnie
nie nie nie to nie dla mnie
to nie dla mnie, mówię ci
TYLKO PIONEK W ICH GRZE (Only a Pawn in Their Game)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Zza krzaków znienacka strzał padł
zawzięta wzięła dłoń
Medgara Eversa na cel
w ciemności unosi się dym
krzyk jakiś wraz z nim
a sprawcę skrył cień
wystrzelił i zbiegł
lecz nie jego to grzech
on jest tylko pionkiem w ich grze
Polityk z Południa biednym białym
tak kładzie do głów:
„Macie lepiej niż ten czarny tłum
wasz lepszy jest los, ważniejszy wasz głos, cieszcie się”
i jasne jest, że
po czarnuchu chce
wspiąć się wyżej, niż jest
„czarnuch” to tylko dźwięk
a biały na biedę klnie
wegetuje byle gdzie
lecz nie jego to grzech
on jest tylko pionkiem w ich grze
Dowódca i żołnierz, i szeryf
zarabia dzień w dzień
gubernator i gliniarz też
biedny biały zaś znów zapamiętać ma za murami szkół
tę garść pustych słów:
„Ten kraj cały jest twój
prawo tu chroni cię
niech ten czarnuch to wie
niechaj przed tobą drży” –
biały więc słucha ich
tępo wierzy w nie, lecz
nie jego to grzech
on jest tylko pionkiem w ich grze
Głód to jest jego brat i od lat
razem patrzą na świat
krok miarowy wbija mu do łba, że
w kupie ma trzymać się, a nie chodzić sam
kryć się w cieniu bram
strzelać z ukrycia i
nie pytać, a bić
poczuje się lepiej, gdy
dla czarnych będzie jak bicz
gdy urządzi im lincz
nie wie nikt, jak się zwie
lecz nie jego to grzech
on jest tylko pionkiem w ich grze
Oto dziś Medgar Evers miał pogrzeb
bo cień przyniósł mu kres
chowany był z pompą jak król
gdy i nad tym, co mu
zadał śmiertelny ból
też zajdzie dzień
napis taki ktoś da:
„Zwał się tak i tak
urodził się, zmarł”
i jeszcze słów sześć:
„Był tylko pionkiem w ich grze”
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Zabrałaś cząstkę mnie, bardzo mi jej brak
ciągle myślę, jak długo jeszcze to ma wyglądać tak
okłamywałaś sama siebie i ja też, zachowałem się jak Szybki Bill
staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
Nie rozpowiadam wszystkiego, co o tobie wiem
zabrałaś wszystkie srebra, zabrałaś każdy cent
porzuciłaś mnie na dobre, zostawiłaś tylko chłód i pył
staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
Zasypiam i budzę się na przemian, nie śni mi się nic
mam na koncie sporo rzeczy, choć nie chciałem czynić ich
wspomnienia w rów głęboki wrzucam ile sił
staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
Miłości twojej trzeba mi, w lampie przykręć knot
trzeba mi jej wszędzie tam, gdzie mnie zaprowadzi los
dokąd zmierzamy – to pytanie nie chce dać spokoju mi
ja staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
Nie śmiem oczu przymknąć, nie śmiem choćby mrugnąć dziś
może w przyszłym życiu wreszcie usłyszę własną myśl
czuję się tak, jakbym rozmawiał, ale nie wiem z kim
staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
Nim w dal ruszyłaś, tych kilka rzekłaś słów:
„Dozorca by się przydał, co by precz mnie zmiótł”
ja na to: „Dziwny jest ten świat, czyń więc to, co trzeba ci”
staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
Rozpal mnie, ślicznotko, rozpal, rzuć na stos
rozpal mnie na moment, rozpal mnie na cały rok
i ja też cię rozpalę w kilka chwil
staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
Z ciemności jakieś głosy do ludzkich uszu dotrzeć chcą
ja plugawe każde słowo słyszę wszędzie w krąg
znam mnóstwo ludzi, ty przenocuj mnie przez parę dni
tak, staram się być bliżej, lecz wciąż oddziela mnie od ciebie tysiąc mil
UCIECZKA TUŁACZA (Drifter’s Escape)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
„W słabości mej pomóżcie mi –
dobiegł mnie tułacza głos
gdy kajdany zakładano mu
z sądu wynoszono go –
mój szlak goryczy pełen był
mego czasu rychły kres
a ja wciąż nie wiem
jaki na mnie ciąży grzech”
Odrzucił sędzia togę swą
uronił jedną łzę
„Nie pojmiesz tego nigdy – rzekł –
nie próbuj nawet więc”
Na zewnątrz tłum się burzył
słychać było poprzez drzwi
wewnątrz sędzia stół opuszczał
ława zaś żądała krwi
„Uciszcie ławę – strażnik grzmiał
felczerka wtórowała mu –
sąd był niegodziwy, lecz
ta ława służy złu”
Lecz oto z nieba grom
w gmach sądu trafił wtem
tłum trwożnie na kolana padł
a tułacz nagle zbiegł
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Udręka toczy miasto, udręka toczy wieś
nosisz przy sobie amulet, co szczęście ma ci nieść
lecz na nic się nie przyda, gdy w drogę wejdzie ci udręka
udręka
udręka, udręka, udręka, nic, tylko udręka
Udręka jest w powietrzu, udręka w głębi wód
udrękę spotkasz na kocu świata, nad głową i u stóp
żaden bunt nie zaradzi, gdy przez życie prowadzi cię udręka
udręka
udręka, udręka, udręka, nic, tylko udręka
Nędza, głód i susza, cierpienia nigdy dość
opętańcy i skazańcy, powszechne dziel-i-rządź
oto napis na murze, co zwiastuje, że zbliża się udręka
udręka
udręka, udręka, udręka, nic, tylko udręka
Przyłóż ucho do ziemi, przyłóż ucho do szyn
choć wkoło pusto, czujesz, że sam nie jesteś, lecz gadać nie ma z kim
od początku świata wisi klątwa nad nami, a imię jej udręka
udręka
udręka, udręka, udręka, nic, tylko udręka
Stadiony dla przeklętych, nocne kluby dla złamanych serc
ustawy klepnięte, drzwi zatrzaśnięte, perwersja niweczy sens
spojrzyj w głąb nieskończoności, ujrzysz, że czeka cię udręka
udręka
udręka, udręka, udręka, nic, tylko udręka
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Tu ci przerobią paszport na dyplomatyczny, widokówek z linczu kupisz plik
marynarze tłoczą się u kosmetyczki, do miasta zjechał cyrk
ślepy komisarz wkracza w transie, ma przywiązaną jedną dłoń
do linoskoczka, drugą trzyma w spodniach, w powietrzu pachnie prąd
bezczynne oddziały prewencji są niespokojne, budzą strach
a Dama i ja zaglądamy dziś w głąb Ulicy Krach
Kopciuszek uśmiecha się na luzie, mówi: „Jeden tu, inny tam”
i niczym Bette Davis dłoń w tylną kieszeń pcha
nadchodzi Romeo, lamentując: „Po wsze czasy będziesz mą”
ktoś na to: „Źle trafiłeś, stary, więc lepiej szoruj stąd”
I gdy syreny karetek milkną w dali, słychać tylko raz po raz
jak Kopciuszek sprząta na błysk Ulicę Krach
Księżyc jest prawie niewidoczny, nie widać również gwiazd
wróżka uznała, że dobytek swój do środka schować czas
wszyscy prócz Abla i Kaina, i prócz Quasimodo też
łączą się w pary, by się kochać, lub czekają, aż spadnie deszcz
coś na pewno się wydarzy, bo karnawał jeszcze trwa
więc Dobry Samarytanin się szykuje, by pójść na Ulicę Krach
Ofelia stoi przy oknie, o nią bardzo martwię się
bo dwadzieścia dwa ma lata, a już starą panną jest
ma na sobie stalową kamizelkę, z romantyzmem patrzy na śmierć
jej religia to jej zawód, jej martwota to jej grzech
i choć w tęczę po potopie wpatruje się we łzach
bez przerwy jednak zerka także na Ulicę Krach
Einstein schował wspomnienia w bagażniku i z godzinę temu już
przeszedł tędy w stroju Robin Hooda, a z nim mnich zazdrosny, jego druh
kiedy sępił papierosa, niepokalany wzbudzał lęk
po czym odszedł, niuchając cement i w literową grając grę
nikt nie zwróciłby uwagi nań, a przecież miał tu wzięty fach
dawno temu grał na skrzypcach elektrycznych na Ulicy Krach
Doktor Brud naczynie ma ze skóry, przechowuje w nim swój świat
lecz jego bezpłciowi pacjenci chcą wyrwać się zza krat
zaś jego pielęgniarka, którą wciąż omija fart
im serwuje komunię z cyjanku, jemu – talię zmiłowania kart
i we dwójkę na fujarkach grają tu po całych dniach
usłyszysz, jeśli się wychylisz poza próg Ulicy Krach
Kurtyna w poprzek ulicy – gotują się do świąt
a oto i Upiór z Opery, wygląda łudząco jak ksiądz
łyżeczką karmią Casanovę, by mógł większą pewność mieć
potem słowami go podtrują i śmiałością mu zadadzą śmierć
do chudych dziewcząt Upiór krzyczy: „Wynocha stąd, nie wiecie wszak
że Casanovie kara się należy, bo wybrał się na Ulicę Krach!”
O północy cała agentura i nadludzi gang
wyłapują tu każdego, kto niż oni większą wiedzę ma
i do fabryki ich wszystkich zwożą, gdzie montują im do ciał
maszynę do zawałów serca, wtedy naftę z zamku aż
taszczą ubezpieczyciele i pilnują jeszcze tam
żeby przypadkiem nie uciekał nikt z Ulicy Krach
Wiwat Neptun Nerona – Titanic płynie, wstaje świt
zewsząd słychać krzyki: „A z kim trzymasz ty?”
o kapitańską rangę walczą T. S. Eliot i Ezra Pound
śpiewacy calypso z nich się śmieją, a z okien morza ram
rybacy machają kwiatami, rusałki roztaczają czar
i nikt zbyt wiele nie rozmyśla o Ulicy Krach
Tak, dostałem twój list wczoraj (właśnie klamka poszła w drzwiach)
w którym pytasz, jak mi leci – czy to ma być żart?
Ci ludzie, których tam wymieniasz, to matoły, jak ich znam
musiałem tylko im wymienić twarze i imiona inne dać
już listów na razie nie przysyłaj, bo z czytaniem kłopot mam
chyba że będziesz je nadawać wprost z Ulicy Krach
UMÓWMY SIĘ NA RANO (Meet Me in the Morning)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Umówmy się na rano
Washington róg Wabasha
umówmy się na rano
Washington róg Wabasha
kiedy zaczną topnieć śniegi
my będziemy już w Arkansas
Mówią, że tuż przed świtem
jest najgęstszy nocy cień
mówią, że tuż przed świtem
jest najgęstszy nocy cień
to nieprawda, bo bez ciebie
mroczniejszy jest mój każdy dzień
Kur już głośno zapiał
bardzo chyba czegoś chce
kur już głośno zapiał
bardzo chyba czegoś chce
i ja jak ten kur wyglądam
bo traktujesz mnie tak źle
Jaskółka nisko lata
ja nagi czuję się i sam
jaskółka nisko lata
ja nago czuję się i sam
a tu stacja jest nieczynna
więc gdzie zapałki kupić mam?
Przez zasieki się przedarłem
grad i gromy zniosłem też
przez zasieki się przedarłem
grad i gromy zniosłem też
byłem szybszy niż psy gończe
jestem godny ciebie, sama wiesz
Słońce już się chyli
tonie jak płonący wrak
słońce już się chyli
tonie jak płonący wrak
to samo dzieje się z mym serc
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Na cmentarzu mieszka babka, a z nią dzieciak nasz
chowa mnie w zanadrzu i ma smutną twarz
jest aniołem z wysypiska i ma zawsze dla mnie chleb
a jeśli umrzeć przyjdzie, ona zechce całunem białym nakryć mnie
Rurociąg mi nawala, most się chwieje tu
środkiem szosy błądzę, staję na skraju wód
ona śpieszy obwodnicą, jak załatać moje dziury – dobrze wie
a jeśli umrzeć przyjdzie, ona zechce całunem białym nakryć mnie
Nie działa mi na nerwy, nie nadużywa słów
rusza się Bo Diddley i przy tym nie potrzebuje kul
ma wąską dubeltówkę i czterystadziesiątek po sam brzeg
a jeśli umrzeć przyjdzie, ona zechce całunem białym nakryć mnie
Babki z koparką trzeba mi, trupy niech wywala precz
babki z wywrotką trzeba mi, niech mi rozładuje łeb
ona ma to wszystko, a do tego jeszcze lepszy sprzęt
a jeśli umrzeć przyjdzie, ona zechce całunem białym nakryć mnie
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Czy wiedzieli, gdy szli w ogrodzie pojmać Go?
Czy wiedzieli, gdy szli w ogrodzie pojmać Go?
Czy wiedzieli, że to Boży Syn, czy pojęli prostą rzecz?
Czy słyszeli, gdy do Piotra rzekł: „Do pochwy włóż twój miecz”?
Czy wiedzieli, gdy szli w ogrodzie pojmać Go?
Czy wiedzieli, gdy szli w ogrodzie pojmać Go?
Czy słyszeli, kiedy w mieście mówił im?
Czy słyszeli, kiedy w mieście mówił im?
Nikodem przyszedł spytać Go, kiedy noc rzucała cień:
„Mistrzu, jakże, będąc starym, może człek narodzić się?”
Czy słyszeli, kiedy w mieście mówił im?
Czy słyszeli, kiedy w mieście mówił im?
Czy widzieli, kiedy ślepym wracał wzrok?
Czy widzieli, kiedy ślepym wracał wzrok?
Kiedy rzekł: „Wstań, weźmij łoże twe a chodź o siłach swych
cokolwiek Ojciec czyni, podobnie czyni Syn”?
Czy widzieli, kiedy ślepym wracał wzrok?
Czy widzieli, kiedy ślepym wracał wzrok?
Czy mówili przeciw Niemu słowem złym?
Czy mówili przeciw Niemu słowem złym?
Gdy królem chciał Go tłum uczynić, koronę dać mu chciał
dlaczego On oddalił się i wybrał cichy gaj?
Czy mówili przeciw Niemu słowem złym?
Czy mówili przeciw Niemu słowem złym?
Czy uwierzyli, kiedy z grobu wstał?
Czy uwierzyli, kiedy z grobu wstał?
Rzekł: „Na ziemi i na niebie wszelka władza dana Mi” –
czy pojęli, jaką władzę dał im na wszystkie dni?
Czy uwierzyli, kiedy z grobu wstał?
Czy uwierzyli, kiedy z grobu wstał?
W OKNACH CAŁEJ STRAŻNICY (All along the Watchtower)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
„Stąd musi dać się uciec –
do Łotra Głupiec rzekł –
za duży wkoło zamęt
naprawdę męczę się
inwestor spija wino mi
oracz wziął mój pług
a czy wie ktokolwiek z nich
co warte wszystko tu?”
„Nie ma co się podniecać –
uprzejmie rzecze Łotr –
pośród nas niejeden czuje
że życie fraszką jest i grą
lecz ty i ja już znamy je
nie nasza dola, wiesz
porzućmy więc fałszywe słowa
godzina późna robi się”
W oknach całej strażnicy
tłum książąt czujnie stał
kobiety krążyły w tę i nazad
za nimi sługi bose w ślad
głęboko gdzieś w oddali
dziko miauknął żbik
dwóch jezdnych nadciągało
wicher wzmagał ryk
Słowa i muzyka: Robert Hunter, Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gadaj o mnie do woli, gadaj, ile chcesz
mów, że jestem padalec, mów, że jestem wesz
gdybym mógł, to sam bym rzucał taki tekst
wiadomo powszechnie, że w porzo jest
w porzo jest
w porzo jest
Wybitny polityk kłamie jak z nut
knajpa dla elity, w kuchni pełno much
lecz kogo obchodzi, kogo dopadnie stres
wszystko pasuje, bo w porzo jest
w porzo jest
w porzo jest
Porzucają żony mężów, czują – idzie blues
wymykają się z imprez, idą w ostry kurs
nic bym z tym nie zrobił, zbędny wszelki gest
nie od dziś wiadomo, że w porzo jest
w porzo
w porzo jest
Cios za ciosem spada ci na łeb
łyżka wody wystarczy, by utopić cię
jeśli mogą, to taki ci urządzą chrzest
i cokolwiek się wali, w porzo jest
w porzo jest
tak jest
Choroba się szerzy, choroba toczy kraj
ludzie nie wytrzymują, ledwo mogą stać
pytają, jak uciec z tej ziemi łez
to niewiarygodne, ale w porzo jest
w porzo jest
w porzo jest
Błaganie sieroty, wdowi płacz
wszędzie wkoło bieda, czy wiarę dasz
pójdź ze mną, nie czekaj, aż nadejdzie kres
powtórzę raz jeszcze – w porzo jest
o tak
w porzo jest
Bezwzględny zabójca budzi w mieście lęk
koguty migają, od glin roi się
domy w gruz lecą, w mroku wyje pies
ale czym się tu martwić, skoro w porzo jest
w porzo jest
w porzo jest
Brodę ci wyrwę i cisnę ci w twarz
jutro o tej porze spodziewać się mnie masz
niech nic się nie zmienia, wszystko będzie fest
bo przecież wiadomo, że w porzo jest
w porzo jest
w porzo jest
W SZARYCH PĘTACH DŻDŻU (Tangled Up in Blue)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
„A gdyby wciąż była ruda – zastanawiał w łóżku się –
czy coś by to zmieniło?” – słoneczny wstawał dzień
mówiły złe języki: „Nie uda im się, bo
jej mamusia dzierga ciuszki, a jej tatuś zarabia byle co”
więc on stopem chciał do metropolii, choć lał rzęsisty deszcz
jakoś wszystko dopiąć starał się, już niejeden przecież też
spłacił dług
w szarych pętach dżdżu
Była właśnie przed rozwodem, gdy się zakochał w niej
może nieco zbyt brutalnie, lecz pomógł jej wyplątać się
szosą mknęli byle dalej, aż w pewną smutną noc
zostali przyjaciółmi, chyba tak zawyrokował los
on się nawet nie obejrzał, lecz dobiegł go jej szept
ukradkiem rzekła za nim w ślad: „Jeszcze kiedyś spotkam cię
tam czy tu
w szarych pętach dżdżu”
Najmował się za dniówki jako kucharz, goniec, drwal
nie zagrzał nigdzie miejsca, coś go pchało ciągle w dal
wypływał też na kutrze aż za Filipiński Rów
znał na pamięć smak Golfsztromu, lecz do niej wracał myślą znów
na karku czuł przeszłości dech, ból się sączył z dawnych ran
kobiet miał na pęczki, a mimo to był sam
jak stary kruk
w szarych pętach dżdżu
Zatrzymałem się na piwo, to był jakiś z rurą bar
nagle widzę ją, jak tańczy spowita w męski gwar
wreszcie lokal się wyludnił i ja też mijałem próg
nagle staje mi na drodze, mówiąc: „Ja cię znam, na miły Bóg”
zlustrowała mnie w półmroku, po czym klękła mi u stóp
bąknąłem, że nieswojo mi, gdy czyściła z błota but
zniszczony mój
w szarych pętach dżdżu
Z kominka ciepło biło, dała mi i pić, i jeść
rzekła: „Ależ z ciebie mruk, już się bałam, że nie powiesz cześć”
i otwarła mi przed nosem książkę, pokazując palcem wiersz
jego prawdy blask rozjaśnił izbę wzdłuż i wszerz
sonet był sprzed ośmiu wieków, jakiś go napisał Włoch
a brzmiał tak dojmująco, jakbym ja sam był autorem
jego słów
w szarych pętach dżdżu
Żyłaś z tym facetem tam, gdzie muzyką noce brzmią
i tumult trwa, a w suterenie zamieszkał kątem on
gdy szemrane interesy opiekuna zmiotły ci
wszystko dałaś do lombardu, mróz ściął twoje dni
wreszcie miarka się przebrała, poczułaś, że masz dość
na bruk wyrzuciłaś tego, co przyszedł jako gość
na głód i chłód
w szarych pętach dżdżu
Wędrówka nauczyła go, jak za ciosem znosić cios
znów błądzić za nią wszędzie każe mu wewnętrzny głos
ich dawni przyjaciele poszli w biznes, w tango, w piach
cokolwiek dzisiaj robią, nierealni są jak w snach
a on wie, że i ją, i jego ten sam doświadczył los
z różnych perspektyw patrzą na to samo dno
dzień po dniu
w szarych pętach dżdżu
WIADRA DESZCZU (Buckets of Rain)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wiadra deszczu, wiadra łez
z uszu leją mi się wiadra te
w dłoni mam wiadra księżycowej mgły
lecz więcej mam miłości, którą unieść możesz tylko ty
Bywałem cichy i twardy jak grań
widziałem, jak tłum znika pięknych panów i pań
przyjaciele są jak kapryśny wiatr
chcesz mojej miłości – u twego boku będę stał
Lubię uśmiech twój i palców szyfr
lubię bioder twoich miękki rytm
lubię oczu twych spokojny chłód
wszystko w tobie lubię, wszystko to mi sprawia ból
Czerwony konik u czerwonych sań
wiem, co lubię, choć nie jestem drań
lubię miłości twej nieśpieszną moc
bez tej miłości nigdzie się nie ruszę stąd
Życie to klęska, życie to żal
rób, co musisz, można tylko tak
ty robisz, co musisz, i robisz to jak nikt
ja, moja miłości, także się odwdzięczę ci
WIECZNIE MŁODY (Forever Young)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Niechaj Bóg cię błogosławi
niech marzenia spełni twe
niechaj inni ci pomogą
i ty innym pomóż też
zbuduj schody aż do nieba
w górę pnij się ile sił
i obyś wiecznie młody był
i obyś wiecznie młody był
Obyś szczery był i prawy
obyś zawsze prawdę znał
i gdziekolwiek się obrócisz
obyś jasno widział świat
obyś zawsze był odważny
prosto stał i pełen sił
i obyś wiecznie młody był
i obyś wiecznie młody był
Oby ręce twe nie spały
obyś stopy rącze miał
i obyś stał na nogach mocno
gdy powieje przemian wiatr
niech twe serce się raduje
niech twa pieśń ci doda sił
i obyś wiecznie młody był
i obyś wiecznie młody był
WOLNY BĘDĘ JUŻ (I Shall Be Released)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Podobno rzecz każdą można zmienić
ja w każde miejsce wciąż daleko mam
i każdego z tych, co mnie tu zamknęli
pamiętam dobrze, każdą twarz
Lecz dla mnie światło nadchodzi
od zachodu aż po wschód
lada dzień więc, lada dzień więc
wolny będę już
Podobno każdy jest bezbronny
podobno każdy sięgnie dna
ja nad murem, który mnie zniewolił
widzę, że się odbijam tam
Lecz dla mnie światło nadchodzi
od zachodu aż po wschód
lada dzień więc, lada dzień więc
wolny będę już
W samotnym tłumie gdzieś tu blisko
wielki lament wznosi ktoś
krzyczy, zaklina się na wszystko
że go wrobili, jęczy w głos
A dla mnie światło nadchodzi
od zachodu aż po wschód
lada dzień więc, lada dzień więc
wolny będę już
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mamią wokół wojna, pokój, mewi patrol kreśli kręgi
na rumaku z leśnych chmur anielski kowboj pędzi
w słońcu płonie jego znicz, natarty czarną mgłą
inaczej bywa pośród drzew Edenu
Latarnia ręce skrzyżowała, pazury wbiła w chodnik
przyćmiewa blachę stróża, dzieci łkają w ciemnym oknie
upada wszystko, słychać już bezsensowny, głośny huk
żaden dźwięk nie płynie zza Wrót Edenu
Zuchwały żołdak wtyka w piach swój łeb i skarży się
bosemu łowcy z plaży, który głuchy jest jak pień
lecz trwa ze sforą, a jej szczek ku znaczonym żaglom mknie
flota wzięła kurs do Wrót Edenu
Aladyn z lampą i kompasem całym w brudnej rdzy
na złotym cielcu siadł półgębkiem, z Utopii mnich wraz z nim
raj obiecują, wokół się nie śmieje z tego nikt
chyba że gdzieś wewnątrz Wrót Edenu
Na zapleczu echo szeptu stosunków własnościowych
słuchają go skazani na karny ład u urn wyborczych
a ja wtóruję pieśni, którą wróbel śpiewa sam
nie ma żadnych urn wewnątrz Wrót Edenu
Madonna czarna na motorze, Cyganka jednośladu
z upiorem w ćwiekach skrzata w śpioszkach przywodzi aż do szału
on jastrzębiom łka, co dziobią w krąg okruchy jego win
nie ma żadnych win wewnątrz Wrót Edenu
Królestwa Doświadczenia gniją, wieje słodki wiatr
biedacy się targują, każdy chce mieć to, co drugi ma
zaś księżniczka z księciem toczą spór, co realne jest, co nie
to nieważne wewnątrz Wrót Edenu
Słońce obcym okiem łypie na nie moje łoże
dziwni przyjaciele nie chcą władać już swym losem
prócz umierania ludziom wolno robić już, co chcą
nie ma żadnych wyzwań wewnątrz Wrót Edenu
O świcie Ewa mówi mi, jaki miała sen
nie stara się dogrzebać do dna i wyświetlić jakiś sens
niekiedy nie znajduję słów prócz tych, co prawdą są
nie ma żadnych prawd na zewnątrz Wrót Edenu
WSPIERA NAS BÓG (With God on Our Side)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Imię me nic nie znaczy
nieważny mój wiek
pochodzę z prowincji
gdzie wichry i śnieg
tam mnie nauczono:
„Prawa czcij i się módl”
bo kraj, w którym żyję
wspiera sam Bóg
Jak dobrze wiadomo
z historii kart
jazda szturm przypuściła
na Indian strach padł
jazda szturm przypuściła
na Indian padł mór
kraj był młody, lecz przecież
już wspierał go Bóg
Nasza wojna z Hiszpanią
zakończyła się
a i wojny domowej
nastąpił też kres
bohaterów nazwiska
każde z nas miało wkuć
oni mieli broń w dłoniach
i wspierał ich Bóg
Pierwszej wojny światowej –
chcę wyznać to wam –
jakie były przyczyny
nie wiem aż do dziś dnia
ale z dumą wychwalać
mam jej sens dzień po dniu
po co wszak liczyć ciała
gdy wspiera nas Bóg…
Drugiej wojny światowej
też opadł dym
pokochaliśmy Niemców
wybaczając to im
że sześć milionów w piecach
obrócili w proch – cóż
w końcu Niemców obecnie
też wspiera Bóg
Nienawidzić mam Rosjan
wpojono mi to
śmiertelnie ich bać się
i w ogródku mieć schron
podczas wojny kolejnej
to będzie nasz wróg
mam w to wierzyć i ufać
bo wspiera nas Bóg
Mamy już broń chemiczną
w arsenałach, że hej
gdy jej użyć nam przyjdzie
to użyjemy jej
z naciśnięciem guzika
świat zamieni się w grób
nie zadaje się pytań
gdy wspiera cię Bóg
Myślę o pocałunku –
niegdyś nim, skoro świt
zdradzono Jezusa
by Go skazać na krzyż
ale nie mnie osądzać
zastanówcie się tu
czy Judasza z Kariotu
też wspierał Bóg
Kończę już, czuję niesmak
i ciężar u stóp
taki zamęt mam w głowie
że nie znajduję słów
myśli we mnie się kłębią
więc wyrzucić je czas:
czy Bóg, jeśli nas wspiera
zbawi od wojny nas?
WSZYSTKO, CZEGO CHCĘ (All I Really Want to Do)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ja się nie chcę z tobą spierać
ani tobą poniewierać
nie chcę ciebie reklamować
czy krzyżować, czy pochować
być twym kumplem, przecież wiesz
to wszystko, czego chcę
Ja cię nigdy nie uproszczę
i praw żadnych też nie roszczę
Ja ci nie chcę lania sprawić
czy wykrwawić lub zniesławić
być twym kumplem, przecież wiesz
to wszystko, czego chcę
Nie chcę ganić, gnoić, ranić
analizować, finalizować
zdefiniować czy skrępować
krwi ci zmącić lub odtrącić
być twym kumplem, przecież wiesz
to wszystko, czego chcę
Nie chcę chleba ci podkradać
czy z rodziną twoją gadać
śledzić, zrazić, skląć, zarazić
czy zasmucić, czy odrzucić
być twym kumplem, przecież wiesz
to wszystko, czego chcę
Nie chcę również cię oszukać
czy honoru twego brukać
nie chcę nabrać ani spławić
czy wolności cię pozbawić
być twym kumplem, przecież wiesz
to wszystko, czego chcę
Ja cię straszyć wcale nie chcę
prowokować też cię nie chcę
nie chcę, byś czuła się jak ja
śniła jak ja czy była jak ja
być twym kumplem, przecież wiesz
to wszystko, czego chcę
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Życie nie pieści,
ja ciągle trwam
przedzieram się przez ten
brud, ból i chłam
w słońcu skąpany
marzę tylko, by cię
za zło wyrządzone
wychłostać na śmierć
szykuję kajdany
i tak skuję cię, że
nie drgniesz ni ręką,
ni nogą, ni łbem
bo prędzej czy później
popełnisz błąd
nie własną za to
zapłacę krwią
Dzień mija za dniem,
za nocą noc
twe obietnice
sypią się w proch
im więcej wezmę,
tym więcej dam
im dłuższe życie,
tym więcej go mam
trzymam coś, czym ci
napsuję krwi
trzymam na ciebie
krwiożercze psy
nad skwarnym pustkowiem
zataczam krąg
nie własną za to
zapłacę krwią
Zaglądam w karty –
blotki mam tam
czy chcę, czy nie,
to nimi gram
Bożym prawom na wierność
składałem ślub
choćbyś mnie za to
chciał postawić pod mur
szemranych gości
znam jak chyba nikt
mordo ty moja
są tacy jak ty
ale twardy mam łeb
nie rozwalisz mi go
nie własną za to
zapłacę krwią
Znów jakiś polityk i
jego cienki sik
znów jakiś menel
żebrząc całus śle ci
masz oczy po matce
ten kolor, ten krój
lecz jak udowodnisz,
kim był ojciec twój?
Świństw do wina ci wsypał
ktoś lub ty sam
teraz palma odbija,
boś wypił do dna
„Nie samym chlebem…”
– pamiętasz to?
Nie własną za to
zapłacę krwią
Jak wrócić zdołałem –
nie wie nikt, nie wiem ja
i jak wytrzymałem
nieszczęść grad
piekło przeszedłem –
i na co mi to?
Oprychu! Mam jeszcze
składać ci hołd?
Nakarmię twe ego
i portfel twój
lecz najpierw ujawnij
choć jedną z cnót
słyszysz mój ryk,
zbolały mój głos
nie własną za to
zapłacę krwią
Znów robisz dobrze
kochance swej
chodź, ja ci przetrącę
ten wstrętny łeb
zamiast cię chwalić,
wykopię ci grób
i na nim zatańczę,
więc szykuj się już
tak płynie mi życie
od wielu już lat
ocalić tu wszystkich
najwyższy czas
z zarzutem zabójstwa
pójdziesz pod sąd
nie własną za to
zapłacę krwią
ZMIANA WART (Changing of the Guards)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Szesnaście lat
szesnaście flag, a na błoniach
tysięczny tłum – dobry pasterz czuje żal
desperaci i desperatki skrzydła w sektorach
rozpostarli w krąg, liście wiatr unosi w dal
Na Fortuny zew
wprost na rynek wyszedłem z cienia
kupcy i złodzieje głodni władzy chcą rządzić mną
ona pachnie jak sen nocy letniej
bo wtedy na świat przyszła, ja smakuję swój błąd
Kapitan czeka, aż
skończy się feta w zimnokrwistej łunie
serdeczną myśl ukochanej swojej śle
jej hebanowa twarz zdaje mu się ułudą
lecz on wierzy mimo wszystko, że nie darmo służył jej
Ogolili ją
rozdartą między Febem a Jowiszem
czarny słowik sfrunął, niosąc mi pilną wieść
ujrzałem ją na schodach i śladem jej ruszyłem
aż do fontanny, tam w końcu welon uniesiono z twarzy jej
Zerwałem się bez tchu
ruszyłem kanałami przez przedpiekle
w sercu jeszcze się goiły założone dawno szwy
kapłani renegaci i wiedźmy obmierzłe
obsypali tłum kwiatami, które dałem kiedyś ci
Lustrzany dom
w nim odbicia szmuglerów hery
bezkresny szlak i kościelnych dzwonów płacz
oni pamięć jej w pustych salach mają w pieczy
gdzie anieli szepczą słodko duszom z pozaprzeszłych lat
Ona budzi go
dnia trzeciego, słońce wstaje
łańcuch pękł, wawrzyn wkoło kwitnie tu
ona wiedzieć chce, jakie teraz ma zamiary
gdy on rozbiera ją, ona wplata dłonie w złote włosy mu
Biznesmenom rzekł:
Nie pasują mi wasze zamierzenia
czyściłem wam buty, ruszałem góry, znaczyłem talie kart
lecz oto Eden płonie, więc szykujcie się na zniszczenie
albo serca swe gotujcie na kolejną zmianę wart
Pokój wróci i
w płomieniach zrodzą się gloria
i dobro, lecz jej bałwany i podła śmierć
muszą ulec, gdy Król Mieczy ich blade monstra
wraz z Królową ostatecznie jednym gestem przegna precz
ZNOWU W MOBILE TKWIĘ JAK KOŁEK, ZE MNĄ RAZEM MEMPHIS BLUES (Stuck Inside of Mobile…)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Łachmaniarz na chodniku za kręgiem bazgrze krąg
zapytałbym go, co grane jest, lecz niemy jest jak kloc
damy taśmą mnie mocują i miłe dla mnie są
lecz w głębi duszy wiem, że nie ucieknę stąd
O matko, mam tego dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
Szekspir w dzwoniących ciżemkach na ławce w parku siadł
i gada z Francuzeczką, która twierdzi, że mnie zna
liścik wysłałbym, by sprawdzić, czy wydobyła z siebie głos
ale skrzynka na listy nieczynna, a urząd złodziej wziął
O matko, mam tego dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
Mona ostrzegała, bym wystrzegał się
pociągów, bo kolejarze nałogowo piją krew
ja na to: „Coś ty? Znałem jednego, mało wiem,
facet na szlugu nabił mi siniaka, a z mych oczu zrobił skręt
O matko, mam tego dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
Tydzień temu zmarł mój dziadek, jest pochowany byle gdzie
wszyscy wciąż gadają, że to szok i jak im źle
a ja się tego spodziewałem, że odbije całkiem mu
gdy podpalił centrum i w płomień władował z tysiąc kul
O matko, mam tego dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
A oto i senator, w ręku trzyma kolt
wejściówki na ślub syna rozdaje wszystkim w krąg
a mnie o mało co przymknęli, już lepiej byłoby
gdyby bez biletu mnie dorwali, schowanego pod wóz czyjś
O matko, chyba dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
Zapytałem kaznodzieję, czemu paraduje wciąż
odziany w transparenty, a ma ich sporo dość
zatkało go, aż wyklął mnie, ja mu na to: „Dowód mam
nie skryjesz się, ciesz się, stary, ja jestem taki sam”
O matko, mam tego dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
Szaman dał dwa leki, „Masz i weź” – powiedział mi
jeden to meskalina, druga – hamulcowy płyn
a ja jak głąb zmieszałem je, aż mi zadusiły łeb
nie mam już poczucia czasu, a ludzie – brzydcy jak zły sen
O matko, mam tego dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
Ruta mnie zaprasza do tancbudy pośród palm
pod panamskim nocnym niebem za darmo walca tańczy tam
ja na to: „Nie da rady, niewinną sikoreczkę mam, przecież wiesz”
a ona: „Sikoreczka wie, czego ci trzeba, lecz ja wiem, czego chcesz”
O matko, mam tego dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
Cegły zasłały bulwar, gdzie neonowy biega świr
gruz spada niczym grad, wszystko ma wyborny rytm
ja cicho siedzę, kombinując, ile wpłacić musiałbym
żeby móc już drugi raz nie przechodzić przez ten cyrk
O matko, chyba serio dosyć już
znowu w Mobile tkwię jak kołek, ze mną razem Memphis blues
ZNÓW NA DRODZE (On the Road Again)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Budzę się dziś rano
w skarpetkach żaby mam
twoja matka do lodówki
weszła i siedzi tam
tata w masce Napoleona
wchodzi przez próg
ty pytasz, czemu tu nie mieszkam
kochana, czemu pytasz, na miły Bóg?
Twoją małpkę chcę pogłaskać
ona drapie mnie w twarz
„Kto wpadł do kominka?” – pytam
„To Mikołaj Święty nasz”
a w dodatku mleczarz
w meloniku nawiedza dom
ty pytasz, czemu tu nie mieszkam
kochana, czemu musisz pytać wciąż?
Jak wilk jestem głodny
a cóż mi mogą dać?
Brudny hot dog, wodorosty
i dzikiego ryżu garść
tam, gdzie mój żołądek znikł
zionie dziura na wskroś
ty pytasz, czemu tu nie mieszkam
kochana, dziwna jesteś, nie ma co
Z laski twego dziadka
nagle robi się miecz
do obrazków na tabliczce
twoja babcia modli się
co tylko mam w kieszeniach
podkrada mi twój wuj
ty pytasz, czemu tu nie mieszkam
kochana, już naprawdę nie mam słów
W kuchni trwają bójki
że płakać aż się chce
listonosza przeciągają
ciągle na strony swe
nawet biedny lokaj
wykazać się czymś musi tu
ty pytasz, czemu tu nie mieszkam
kochana, sama się wyprowadź już
ZWYKŁY W ŻYCIU ZWROT (Simple Twist of Fate)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Na ławce siedli pośród wierzb
nad park napływał miejski zmierzch
spojrzała tak, że przebiegł go dreszcz
dziwny go ogarnął stan
wtem poczuł, że jest sam
i że zrobił błędny krok
czekać jął na zwykły w życiu zwrot
Wzdłuż kanału potem szli
skrępowani, pamiętam jak dziś
aż pod neonem, co w nocy lśnił
weszli w hoteliku sień
gorączkowo rzucił się
w turbulentny, duszny lot
tak nim miotał zwykły w życiu zwrot
Z daleka dobiegał saksofonu dźwięk
gdy ona galerią przechadzała się
przez pogiętą żaluzję już zaglądał dzień
do pokoju, gdzie on spał
ślepcowi, co przy bramie stał
ona wrzuciła jakiś grosz
z myśli przegnała zwykły w życiu zwrot
Zbudził się i ręką sięgnął tuż
lecz łóżko puste było już
gołym ścianom szepnął: „Cóż
widać czasem bywa tak”
przełknął jakiś gorzki smak
duszę w nieprzyjazny mrok
strącił mu zwykły w życiu zwrot
Donośnie zegar mierzy czas
a on jej szuka z ptakiem gwarkiem wraz
setki jej przemierza tras
zwiedza tawerny, bulwar, port
może raz jeszcze wyrwie go
jak mu długo każe los
czekać znów na zwykły w życiu zwrot?
To grzech – jak mi mówią wszyscy tu –
za dużo wiedzieć, za dużo czuć
byliśmy parą bliźniaczych dusz
lecz mą obrączkę trafił szlag
ona wiosną przyszła na świat
a ja za późno – zwalmy to
jak zwykle na zwykły w życiu zwrot
ŻAL MI BIEDNEGO IMIGRANTA (I Pity the Poor Immigrant)
Słowa i muzyka: Bob Dylan
Tekst polski: Filip Łobodziński
Żal mi biednego imigranta
co swój porzucił dom
co koniec końców sam zostaje
choć skwapliwie czyni zło
co palcami wciąż omamia
co z oddechem każdym łże
co do życia swego żywi wstręt
takoż śmierci lęka się
Żal mi biednego imigranta
co wniwecz podjął trud
co w żarliwej armii widzi raj
co zachował tylko słuch
co je, a nigdy się nie naje
co roni stągwie łez
co się durzy w majętności, a
ode mnie odwraca się
Żal mi biednego imigranta
co skroś błoto brnie
co ma wargi pełne śmiechu
co z krwi wznosi miasta swe
co ma widzenia, które kiedyś
jak szkło będą drżeć
żal mi biednego imigranta
gdy mu błogość minie precz
Burt Bacharach
KAPIE MI WCIĄŻ NA GŁOWĘ DESZCZ (Raindrops Keep Falling on My Head)
Słowa i muzyka: Hal David, Burt Bacharach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Kapie mi wciąż na głowę deszcz
mam buty za ciasne, wszystko mokre, czuję dreszcz
nic nie zgadza się
bo – ciągle mi kapie tak, na głowę mi kapie
więc mówię
do słońca: Słońce, chyba coś
nie idzie ci dziś interes ten, a ja mam dość
na robocie śpisz
i – ciągle mi kapie tak, na głowę mi kapie
Lecz ja tam wiem i tak
te chmury mokre bardzo
nie poradzą
bo tacy jak ja nawet w deszczu głów nie tracą
Kapie mi wciąż na głowę deszcz
żywioły by chciały zmusić mnie do płaczu, lecz
łzy to nie mój fach
a deszczu nie spłoszy, kto się skarży i stroszy
ja nie dam się
czy mi kapie, czy nie
Słowa i muzyka: Hal David, Burt Bacharach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy mnie spotkasz i zobaczysz, że
odwracam wzrok
to proszę cię
przyśpiesz krok, przyśpiesz krok
udawaj, że
nie widzisz moich łez
pozostaw mnie
z rozpaczą sam na sam i nie patrz
och, tylko nie to
przyśpiesz krok – no już
przyśpiesz krok – no już
przyśpiesz krok
Ja przez ciebie tak dziś czuję się
choć minął rok
twój widok to cierń
przyśpiesz krok, przyśpiesz krok
i dalej idź
bo głupia duma mi
kazała kryć
łzy w oczach przez ciebie i duszę
którą spowił mrok
przyśpiesz krok – no już
przyśpiesz krok – no już
przyśpiesz krok
Chico Buarque de Hollanda
Słowa i muzyka: Chico Buarque de Hollanda
Tekst polski: Elżbieta Hrankowska-Jura
Kto chce śpiewać ze mną
niech ten refren zna:
ten, kto ma gitarę
przyjaciela ma
W życiu już poznałem rozczarowań smak
dość się napłakałem, już nie krzyczę tak
piłki już nie kopię, sporo mam już lat
ale musiałem zwiać ze szkoły
swój egzamin z życia zdać
Kto chce…
Refren, który śpiewam, niechaj powie ci
że mam inne sprawy, tak nie umiem żyć
przestań mnie czarować, nie chcę zmieniać się
bo bez szefa, bez zegarka
najwspanialej żyje się
Kto chce…
Żyję sobie skromnie, nic prócz samby nie mam
samba mi wystarcza, samba to potęga
moją sambę śpiewam, to, co w sercu mam
i jeśli śpiewasz ze mną
refren jest ten sam
Kto chce…
Fred Buscaglione
MAŁA JAK MAŁO KTO (Eri piccola cosi)
Słowa i muzyka: Leo Chiasso, Fred Buscaglione
Tekst polski: Filip Łobodziński
Cię ujrzałem – zatrzymałem – w pół złapałem – buzi dałem
byłaś mała jak,
mała jak,
mała jak mało kto
W krąg zadrżało – ja zdębiałem – „Co za ciało!” – pomyślałem
Byłaś mała jak,
mała jak,
mała jak mało kto
Szał
uniesień porwał mnie jak wicher
i
potargał moją biedną psyche
Bo zgłupiałem – uwierzyłem – brylant dałem – poślubiłem
byłaś mała jak,
mała jak,
mała jak mało kto
Hołubiłem – rozpieszczałem – ptasim mlekiem – specyjałem
byłaś mała jak,
mała jak,
mała jak mało kto
Byłem głąbem – i cymbałem – dogadzałem – psa sprzedałem
bo byłaś mała jak,
mała jak,
mała jak mało kto
Ja
łatałem budżet grą w tysiąca
ty
to przehulałaś celująco
Wreszcie dyla – z jakimś dałaś – imbecylem – i zakałą
naszukałem się niemało
w pysk strzeliłem tego wała
on się zmył, a ty jak stałaś
mały kolt wycelowałaś
prosto w swego ideała –
otóż i historia cała…
No, strzelisz?… Strzel… Auć!…
I ktoś myślałby, że byłaś mała jak,
mała jak,
mała jak mało kto!
Georges Brassens
BALLADA O ZGUBNYM WPŁYWIE CIOSÓW PONIŻEJ PASA NA NASTRÓJ MĘŻCZYZNY (Les casseuses)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy moja kotka mrauki ma,
to mruczy, łasi się i łka.
Gdy kocur zaspokoi ją,
ta gryzie, drapie, prycha w głos.
Gdy miłosny minie wam bzik,
wy nam miazgę robicie z nich.
Niech odpoczną choć chwili pół,
dajcie im spokój!
Głaskać, pieścić, łaskotać – tak,
ale kopać – nam to nie w smak.
Niech odpoczną choć chwili pół,
dajcież nam złapać tchu
im dajcie spokój.
W amorach żona ma to cud,
zaświadczą o tym wszyscy tu.
Gdy minie uniesienie – bęc! –
już żona jest najgorszą z jędz.
Gdy miłosny…
Rozkosz królewską umie dać
sąsiadka niżej piętra dwa.
Jeszcze coś szepnie, cmoknie – i
wyłazi z niej królowa żmij.
Gdy miłosny…
Kuzynka w czuły wpada ton,
gdy prosi pułk: Prezentuj broń…
Lecz po manewrach larwa znów
zadaje panom straszny ból.
Gdy miłosny…
Dlaczego – zapytacie mnie –
w łóżeczku gnijesz całe dnie?
Odpowiem wtedy: tylko tam
ich nie narażam wciąż na szwank…
Gdy miłosny…
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mały kwiatek,
chyba bratek –
wiarę dasz? –
miał w brewiarzu
przy ołtarzu
opat nasz.
Psałterz w płatkach?
Co za wpadka!
Jaki pech!
I od Boga
kara sroga
za ten grzech.
Na mój honor –
nie wiadomo,
skąd mu wpadł
ów nieskromny,
jakże wonny
mały kwiat.
Episkopat
powie: Opat
czyni źle,
skoro kwiatki
między kartki
wsuwa swe.
Dobry Boże,
zechciej może
wstrzymać sąd.
Że te chwasty
od niewiasty?
Ależ skąd!
Durne trzpiotki
bzdurne plotki
sieją w krąg.
Cóż zawinił
bratek, by nim
gardzić wciąż?
Bratek w mszale
nie jest wcale
rzeczą złą,
spotkać można
przy przydrożnych
świątkach go.
Tam modlitwie
się gorliwie
oddał mnich.
Niechby prysły
precz domysły
trzpiotek złych!
Niech uwierzy
jak należy
każdy z was:
Marii Pannie
służy ładnie
opat nasz.
Mały kwiatek,
chyba bratek,
prawdę zna,
więc uwierzcie,
a o reszcie –
cicho, sza!
CENA SŁAWY (Trompettes de la renommée)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Zaszyłem się już dawno w domowym ukryciu,
od szosy głównej w bok, zadowolony z życia
niechętny, by zapłacić cenę sławy mej,
na laurach spoczywając jak statek na dnie.
Wiadomo wszak, że zawsze znajdą się doradcy,
co wmówią ci, że masz spowiadać się na cacy
i by nie zatarł się po tobie żaden ślad,
co pikantniejsze sprawki wywlekać na jaw.
Cóż, sława
to jest, proszę was
zabawa
lub paskudna gra
Wynika z tego, że mam wszelki wstyd porzucić,
choć przecież się to z mym sumieniem jednak kłóci,
ujawnić mam, gdzie, z kim rozpustnie spędzam czas,
pozycji ulubionych katalog mam dać,
lecz gdybym zaczął tu wymieniać po nazwiskach,
to ileż wiernych żon dostałoby po pyskach,
a iluż bym przyjaciół stracił w jeden dzień,
nie mówiąc już, że w noc na dwór wyjść bałbym się.
Cóż…
Lecz muszę wyznać, że przeraża mnie to wszystko,
nie cierpię chorobliwie ekshibicjonistów
i wolę, by mój organ znało, wierzcie mi,
te kilka kobiet, lekarz i już więcej nikt.
A może jednak mam jak gwiazda wam rozbłysnąć
i machnąć tu czy tam skandalik towarzyski?
Czy grzechot moich genitaliów w biały dzień
zagłuszyć miałby czysty ministrantów śpiew?
Cóż…
Na przykład taki fakt: światowa pewna dama,
do której zwykłem wpadać w wieczór albo z rana,
raz na jedwabnej sofie zniewoliła mnie
i zaraziła czymś, czym do dziś brzydzę się.
Więc dla większego szumu, dla własnej reklamy,
mam oto kalać święty honor owej damy?
Po mieście latać i rozgłaszać tam i tu,
że od markizy Y mam gnid cały wór?
Cóż…
Bóg świadkiem, że mnie łączy komitywa szczera
z nie byle kim, z ozdobą paryskiego kleru.
On – katecheta, ja – poeta brzydkich słów,
on przy mnie mówi „amen”, ja przy nim „o ku…”
Lecz po cóż zaraz pisać grubymi wołami,
żem raz zaskoczył go u kolan mej kochanki?
On cicho nucąc psalm, szykował się do mszy,
a ona mu w tonsurze zabijała wszy…
Cóż…
Tłum chciałby, żeby miast gitary w mych ramionach
co dzień kręciła się inna gwiazda filmowa.
Do diabła, czemu to, z kim spędzam każdą noc,
ma przynieść chwałę mi, nie rozumiem za grosz.
Cóż, pismak składa hołd bogini o stu twarzach,
a ta chce, żebym ja, ot, w formie komentarza,
przedstawił panią X i dodał jeszcze, że
na jej wzgórek Wenery co noc wspinam się.
Cóż…
A może chcecie, bym się przyznał wam z ochotą,
że tak jak wielu z nas zwyczajną jestem ciotą
i żebym chód panienki przyjął jako swój,
bym biegał jak gazela, a nie lazł jak wół.
Lecz nie dam wam, hultaje, także tej radości,
bo miłość grecka mi nie sprawia przyjemności,
a zresztą nawet grosza nie wart cały kram –
pederastyczna zbrodnia to już nie ten szpan.
Cóż…
Ten szybki przelot po ploteczkach dziennikarskich
wykazał, że nie zaspokoję was ciekawskich
i miast sensację wzbudzać, wolę ćwiczyć słuch,
piosenki sobie śpiewać i drapać się w brzuch.
Jak ktoś chce, bym zaśpiewał, zrobię to natychmiast,
jak nie, to przecież też nie dzieje mi się krzywda,
niechętny, by zapłacić cenę sławy mej,
na laurach sobie spocznę, jak statek na dnie.
Cóż…
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Walizek stos – dzieciarnia hops,
kiciunię bierz i psiunia też –
bezmyślna, zła, obłudna ćma na urlop gna.
Ma cel ten rajd: nadmorski raj –
ruszyli już, aż poszedł kurz,
do dechy gaz, już czas, już czas, po drodze – las.
Te kreatury z progeniturą
wreszcie niech się dowiedzą, że
do was się, głupich, przywiązał pupil,
wy go więc nie wiążcie do drzew.
Rodzinę wszak wnet trafia szlag,
dzieciarnia wraz podnosi wrzask,
bo psiunio ma nudności, a kiciunia szcza.
Nie dali im aviomarin,
a teraz brud i jeszcze smród,
nie zmyję sam z tych obić plam – przeklęty kram!
Te kreatury z progeniturą
wreszcie niech się dowiedzą, że
do was się, głupich, przywiązał pupil,
wy go więc nie wiążcie do drzew.
Obłudna ćma już potąd ma,
ten kot, ten pies – nadał ich bies,
mówimy: pas, do dechy gaz, już widać las.
Mamy, psiakość, futrzaka dość,
sznur cienki ciut, więc może drut…
Wjeżdżamy w cień, ten dobry pień – ech, co za dzień!
Te kreatury z progeniturą
wreszcie niech się dowiedzą, że
do was się, głupich, przywiązał pupil,
wy go więc nie wiążcie do drzew.
Kiciunia więc i wierny pies
już dzielą los banitów z szos
i niesie się po lesie jęk pękniętych serc.
Obłudna ćma nad morze gna,
więc życzę tym palantom, nim
dopadną met, niech skończą wnet na jednym z drzew!
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
W naszej wsi bezbronnego kotka
znalazła w trawie raz Margot,
a, że sama była sierotką
wzięła go.
Był malutki jeszcze, więc chciała
jakąś poduszkę zdobyć mu,
a jedyną, jaką znalazła,
był jej biust.
Kotek wziął ją za swoją mamę
i ssać zaczął dzielną Margot,
ona zaś ze wzruszenia nagle
straciła głos.
Syn sołtysa właśnie przechodził,
ujrzał rzadki obrazek ten
i poleciał z nowiną do wsi,
a na drugi dzień…
Gdy Margot stanik swój rozpinała,
by miał kotek, biedactwo, co ssać,
biegła nas, biegła nas cała zgraja,
by popa-pa-pa-pa-pa-patrzeć,
by popa-pa-pa-pa-pa-pa,
a niewinna Margot przypuszczała,
że do kotka, co z jej piersi ssał,
biegła nas, biegła nas cała zgraja,
by popa-pa-pa-pa-pa-patrzeć,
by popa-pa-pa-pa-pa-pa.
Nauczyciel lekcje porzucił,
kowal podkowy, pole kmieć
i pognali prędko na skróty
na tę wieść.
Nasz listonosz, taki uczciwy,
na tę wieść listy rzucił w mig,
których czytać i tak w tej chwili
nie chciał nikt.
Na tę wieść, zaufawszy Bogu,
że odpuści im grzeszną myśl,
ministranci w lot dali nogę
w środku mszy.
Nawet gliniarz, postrach ludności,
tak z natury tępy jak słup,
stał opodal oszołomiony
sceną jak ze snu.
Gdy Margot…
Ale w pozostałych niewiastach –
wszak każdej zwiał i gach, i mąż –
powolutku jęła narastać
dzika złość.
Wreszcie przyszedł we wsi dzień gniewu,
każda chwyciła tęgi kij
i zatłukły biedne maleństwo
z żądzy krwi.
A Margot po roku lamentów,
by się pocieszyć, wzięła ślub
i już tylko się mąż z jej wdzięków
cieszyć mógł.
Z czasem o tym pozapominano,
oprócz starców już mało kto
mówi dzieciom dziś na dobranoc
o dzielnej Margot.
Gdy Margot…
GDYBY BYŁA (Si seulement elle était jolie)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdyby była przynajmniej piękna,
niech tam, żyć jakoś się z nią da…
Jest kopnięta, to smutny fakt,
lecz się przyjrzyjcie, jaki wdzięk ma.
(Niestety, taki snadź mój pech:
odrażająca jest jak grzech,
odrażająca jest jak grzech.)
Gdyby była przynajmniej zgrabna,
niech tam, żyć jakoś się z nią da…
Gęba wstyd, lecz figura? Ba!
Jest wiotka, słodka i powabna!
(Niestety, z bólem wyznam wam –
zamiast figury – szkielet sam,
zamiast figury – szkielet sam.)
Gdyby była przynajmniej dobra,
niech tam, żyć jakoś się z nią da…
Wdzięk wieszaka na palta ma,
lecz co za anioł, jaka szczodra!
(Niestety, to grubiaństwa wzór,
nie gołębica, ale gbur,
nie gołębica, ale gbur.)
Gdyby była przynajmniej mądra,
niech tam, żyć jakoś się z nią da…
Chamstwo – furda, ja jestem za,
skoro to wiedzy wszelkiej jądro.
(Niestety, mimo wielu szkół
to analfabetyczny muł,
to analfabetyczny muł.)
Gdyby choć dobrze gotowała,
niech tam, żyć jakoś się z nią da…
Może matoł, lecz przecież zna
arcydzieł kuchni sto bez mała.
(Niestety, z żalem wyznam tu,
drugiej świeżości ma menu,
drugiej świeżości ma menu.)
Gdyby była przynajmniej wierna,
niech tam, żyć jakoś się z nią da…
Wprawdzie truje mnie, ale na
ród męski nie jest tak pazerna.
(Niestety na sposobów sto
kosi facetów dzień i noc,
kosi facetów dzień i noc.)
Gdyby choć była śmiertelniczką.
niech tam, żyć jakoś się z nią da…
Bałamuci każdego z nas,
lecz tak czy siak odwali kitkę.
(Niestety, wiem to z różnych stron.
ona nam wszystkim niesie zgon,
ona nam wszystkim niesie zgon.)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
W naszym zoo trzymali goryla
w klatce z bardzo grubych krat,
zaś przed nią baby stawały co chwila
i podziwiały samca bez szat.
Zwłaszcza na jedną część jego ciała
wszystkie bezwstydnie gapiły się wciąż,
nie powiem, na co, lecz nie było to małe,
każda wzdychała: „Gdzie przy nim mój mąż…”
Strzeż się goryla…
Lecz oto małpa wyłazi ukradkiem
ku zaskoczeniu szacownych pań,
chyba ktoś źle zamknął klatkę,
jak to się stało – nie wiem sam.
Goryl stanął, wolnością zachwycon,
i odezwał się słowem tym:
„Od dziś nie będę już dziewicą!”
A oto jak słowo przeszło w czyn…
Strzeż się goryla…
Dyrektor zoo postradał zmysły
i powtarzał ciągle bez tchu:
„Mój goryl nie miał nigdy samicy!
On jest silniejszy niż ludzi stu!”
Gdy dowiedziały się o tym niewiasty,
zaraz podniosły straszliwy krzyk
i miast skorzystać z wielkiej szansy,
idiotki dały drapak w mig…
Strzeż się goryla…
Nawet te z nich, co jeszcze przed chwilą
marzyły o małpim supermanie,
teraz zwiewały, aż się kurzyło
(a więc to były tylko marzenia…).
Ten ich strach był tym mniej zrozumiały
że przecież goryl to na schwał chłop,
bo nawet don Juan nie dałby mu rady…
Szczęście było dosłownie o krok!
Strzeż się goryla…
Ludzie pierzchli we wszystkie strony,
bo dziki samiec przeraził ich tak,
pozostał tylko pewien sędzia młody
i jakaś staruszka, stuletni wrak.
Goryl, widząc jedynie tych dwoje,
poczuł gwałtowny erotyki głód,
więc aby żądze swe zaspokoić,
ku nim skierował swój kaczy chód.
Strzeż się goryla…
Starucha, czując nagłą ochotę,
westchnęła: „Więc jednak zdarzył się cud,
ktoś jeszcze miewa do mnie ciągoty,
już nie liczyłam na szczęścia łut…”
„Ciekawe, jaką samicę tu znajdzie,
chyba tę starą, przecież nie mnie”
– pomyślał sędzia, lecz przyszłość zasię
dowiodła, jak bardzo mylił się…
Strzeż się goryla…
Bo zastanówmy się w tym momencie,
gdyby ktoś inny na miejscu małpy
musiał tu wybrać: starucha czy sędzia –
komu z nich szczęścia spróbować dałby?
Ja, gdybym rozwiązać miał osobiście
alternatywę taką już dziś,
bym wybrał babinę oczywiście
(choć włos się jeży na samą myśl…).
Strzeż się goryla…
Ale niestety, co prawda goryl
jest arcymistrzem w miłosnej grze,
lecz jeśli chodzi o smak czy urodę,
wiadomo powszechnie – raczej nie,
albowiem zamiast zgwałcić staruchę,
jak to uczyniłby byle kto,
ten sędziego ułapił za ucho
i w jakieś krzaki zaciągnął go.
Strzeż się goryla…
Dalszego ciągu stracić nie mogę,
chociaż i miejsce na to, i czas,
lecz mi nie wolno, a wielka szkoda,
bo ubawiłoby to was,
jako że sędzia w szczytowym momencie
zapłakał głośno i krzyknął: „Mamo!”,
zupełnie jak człowiek, którego na ścięcie
skazał był właśnie tego dnia rano.
Strzeż się goryla…
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ze Szkopem trzymał Jan, z Kacapem trzymał Piotr,
jeden drugiego wciąż nazywał krótko „łotr”.
Ja nie trzymałem z nikim i cóż – jestem żyw,
a oni śmierć ponieśli za przyjaciół swych.
Minęły lata i choć pewnie im nie w smak,
lecz wdowy po nich znów w kościele rzekły „tak”,
swą szablę ani chybi czyści w niebie już
naczelny wódz, co w ogniu wojny zwiał jak tchórz.
Już dawno ziemię gryzą ci, co w krwawy bój
posłali całe armie, grzebiąc honor swój,
świat zmienił się – dziś trudno złapać myśli trop,
kto mniej, kto bardziej lubi nas, Kacap czy Szkop.
Świat zmienił się i od Lizbony aż po Brześć
dzieciaki dawne nasze wojny mają gdzieś,
druga światowa czy punicka – jeden pies,
bo wolą miłość transgraniczną zamiast łez.
Że komuś Kacap miły był, a komuś Szkop,
im jest w zasadzie ganz egal i wsio rawno,
a wasze hasła, wasze przeciw, wasze za –
dzisiejsza młodzież raczej jednomyślnie cznia.
Kto, z kim, za ile, po co i kto za tym stał,
komu kto służył, a co inny z tego miał,
„Strana rodnaja” śpiewał czy „Heilo heila” –
dzisiejsza młodzież raczej jednomyślnie cznia.
Wspomnienia z pola chwały – wspomnieniami są,
wiatr wieje i pod pomnikami znicze drżą.
Zwaśnione strony dzisiaj łączy śmierci mrok,
a świat z przyzwyczajenia tylko składa hołd.
Tymczasem życie się domaga swoich praw,
marszałków cienie bledną, cichną echa salw,
szeregi wojsk podobno wspierał dobry Bóg…
Po wojskach został cmentarz. I triumfalny Łuk.
Dziś, jestem pewien, każdy z was, poczciwy chłop,
czy go po plecach klepał Kacap, czy też Szkop,
gdyby się wam udało przeżyć po dziś dzień,
śpiewalibyście razem ze mną piosnkę tę,
śpiewalibyście, za świat żywych pijąc, bo
kto gna po śmierć na rozkaz – robi gruby błąd.
Ot, „do ataku!”, dwa słóweczka, niby nic,
jak wyliczanka: raz, dwa, trzy – umierasz ty.
A żaden rozkaz, żadne z haseł, żadna z prawd,
żadna z idei, jakich mnóstwo poznał świat,
za Boga nie usprawiedliwi tego, że
jakiś desperat każe ci przelewać krew.
Dlatego zamiast mierzyć w nieprzyjaciół złych,
lepiej spróbować zrobić z nich przyjaciół swych,
lepiej pomyśleć, co przyniesie ogień z luf,
lepiej nie produkować sierot ani wdów.
Jeśli za generałem iść koniecznie chcesz,
niech ma z plastiku hełm, pistolet oraz miecz,
niech wojna tylko na placyku zabaw trwa,
kto zginie, do stu liczy – i znów jest wśród nas.
Wy, co w prawdziwych bitwach ponosicie śmierć,
i nasz okrutny padół porzucacie precz,
Jana i Piotra napotkacie w górze tam,
dlatego jedną małą prośbę do was mam:
niech ktoś im od nas niezapominajki da,
niech Piotr dostanie pęczek nie-zabud`-mienia,
i niech dostanie także Jan vergissmeinnicht,
ich dawna wojna niech nie dzieli nas już dziś…
JESTEM MAŁY MIŚ (Je me suis fait tout petit)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Nigdy w życiu mym nie umiałem zdjąć
czapki przed nikim,
a teraz na twarz, na kolana ryms
przed jej bucikiem.
Byłem wściekłym psem – ona uczy mnie
jak jeść z jej rączki,
miałem wilcze kły – zamieniłem je
na mleczne ząbki.
Jestem mały miś, własność lali tej,
co palec ssie, kiedy zasypia.
Jestem mały miś, własność lali tej,
co mamy chce, gdy jej dotykam.
Byłem twardy drań – ona sprawia, że
jak z makiem kluska
słodki, smaczny i ciepluteńki, wciąż
wpadam w jej usta.
Mleczne ząbki ma, kiedy śmieje się
i kiedy śpiewa,
lecz ma wilcze kły, gdy jest na mnie zła
i gdy się gniewa.
Jestem…
Siedzę w kącie mym i cichutko łkam
pod jej pantoflem,
kiedy wścieka się, choć powodów brak –
bo jest zazdrosna.
Pewien śliczny kwiat wydał mi się raz
ładniejszy od niej,
pewien śliczny kwiat zginąć musiał więc
pod jej pantoflem.
Jestem…
Wszyscy mędrcy wciąż wykrzykują mi,
że w jej ramionach,
gdy skrzyżują się i oplotą mnie,
niechybnie skonam.
Może będzie tak, może będzie siak,
ale dość krzyków!
Jeśli zginąć mam, jeśli wisieć mam,
to na jej krzyżu.
Jestem…
K . . . PODŁA TY (P. . . de toi)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
W chmurach bujałem, smakując wiek złoty,
miałem zakaz kontaktów z tym padołem łez,
za to dbałem z rozkoszą o bezdomne koty
i ogródek, gdzie rósł szczaw i bez.
Tyryry szmato podła ty,
tyryryryry mój losie zły.
Nocą coś skrobie do drzwi, pytam: „Kto tam?”
– „Miau! Przemokłam i drżę…” – ktoś odpowiada mi,
więc otwieram, a tam miast kolejnego kota
stałaś ty, oj ty, tak, właśnie ty.
Tyryry zdziro podła ty,
tyryryryry mój losie zły.
Oczy koloru pistacji, twarz w pąsach,
łapka jak z aksamitu: kociak z bajki – lecz
całe szczęście, jak dla mnie, że nie miałaś wąsów,
cnotą też nie przytłoczyłaś mnie.
Tyryry kurwo podła ty,
tyryryryry mój losie zły.
Moją idyllę zburzyłaś więc oto,
rozpętałaś pożogę twych dwudziestu lat.
Ja płonąłem, płonęły rabatki i koty,
skwar czy mrozy, słota czy też wiatr.
Tyryry mendo podła ty,
tyryryryry mój losie zły.
Los lubi wszak płatać figle na oślep:
nasza miłość rozkwitła pusząc się jak paw,
ja toczyłem za tobą spojrzenia me ośle,
ty deptałaś koty, bez i szczaw.
Tyryry dziwko podła ty,
tyryryryry mój losie zły.
A szczytem był już ostatni twój wyczyn:
gdy w spiżarni nie został ani jeden kęs,
ty do łóżka pognałaś za synem rzeźniczym,
bo cię uwiódł wędlin smak i mięs.
Tyryry flądro podła ty,
tyryryryry mój losie zły.
Tak przekroczyłaś już granice psoty
i kolejny się zraził do miłości zuch.
Smutny w chmury wróciłem zabrawszy me koty,
szczaw i bez, i komplet rogów dwóch.
Tyryry kurwo podła ty,
tyryryryry mój losie zły.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Jego dynastia mocno tkwi
w siodle, które dźwigamy my.
Nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
Buntu nie boi się władca ten,
co by z powiek spędzał mu sen.
Nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
Ja ty ona my wy oni on –
wszyscy liżemy mu dupę wciąż.
Nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
Długo panował nam perski szach,
Chomeini też runął trach!
Lecz nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
A może się zdarzyć , że jordański król
też będzie musiał przeżyć ten ból.
Lecz nie poradzisz nic, bracie mój,
Gdy na tronie siedzi chuj.
W dalekiej Etiopii zdarzył się fakt,
że negus, Król Królów, też z tronu spadł.
Lecz nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
A i w Hiszpanii, każdy to wie,
że stary Franco nie ostał się.
Lecz nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
Pewnego dnia obudzi nas huk,
brytyjska korona poleci na bruk.
Lecz nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
A czy mieszkańcy Tokio i Kioto
nie rzekli „Koniec!” do Hirohito?
Lecz nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy na tronie siedzi chuj.
Więc nie rwij włosów i nie załamuj rąk,
pomęczysz się jeszcze niejeden rok,
bo nie poradzisz nic, bracie mój,
gdy za chujem idzie chuj.
Słowa i muzyka: Gustave Charles Nadaud, Georges Brassens
Tekst polski: Joanna Karasek
Król pewien, francuski czy polski
miał odcisk na nodze od lat
co było powodem słabości
że chromał, aż straszny brał żal
Dworacy, co prosto chodzili
poczęli wnet przykład brać zeń
i kuleć się wszyscy uczyli
wytrwale przez całe dnie
Gdy wkrótce dostrzegli korzyści
powodem których był chód
marszałek, lokaje i wszyscy
chromali na jedną z nóg
Pewnego dnia na dwór królewski
przyjechał pan z dalekich stron
niepomny, że kuleć należy
przechadzał się prosty jak drąg
Wnet wszyscy zanieśli się śmiechem
i tylko się nie śmiał sam król
– Mój panie – rzekł cicho – jest grzechem
nie kuleć na żadną z nóg.
– O królu, doprawdy się mylisz
odcisków mam sto, spojrzeć chciej
pozornie chód mój prostym widzisz
bo kuleję na nogi dwie…
KUMPLE TO GRUNT (Les copains d’abord)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nie przypominał bez dwóch zdań
tratwy „Meduzy” i jej hańb
ów statek, sława wielkich wód,
sława siedmiu wód,
żeglował pośród flaut i burz,
przemierzył setki groźnych mórz,
nazywał się „Kumple To Grunt”,
tak: „Kumple To Grunt”.
„Po morzach, oceanach płyń” –
te słowa chwacko przekuł w czyn,
złym losom przeciw podniósł bunt,
przeciw podniósł bunt.
Kapitan wpoił chłopcom, że
„jeden za wszystkich” itede,
i razem odbijali szpunt,
bo kumple to grunt.
Chociaż kochali męski śmiech,
nie dopadł ich sodomski grzech
na małej wyspie pośród burt,
wyspie pośród burt.
Chociaż kochali słodki dreszcz,
dzielili wszak nie łoże, lecz
łyk rumu i słoniny funt,
bo kumple to grunt.
Biblii nie znali ani w ząb,
anielskich nie słuchali trąb,
wesoło klęli niby z nut,
klęli niby z nut.
Braterstwa znak zdobił ich maszt
i był im niczym Ojcze nasz,
z tym Credo podążali w przód,
bo kumple to grunt.
A gdy wpadali w sztormu wir,
kompas wskazywał zawsze im,
że sens ma tylko wspólny trud,
tylko wspólny trud.
A gdy już było bardzo źle,
razem wzywali S. O. S.,
taki był ich przyjaźni cud,
bo kumple to grunt.
W rejs wyruszali wszyscy wraz,
a jeśli kogoś było brak,
znaczyło, że go śmierci chłód
wciągnął w morski grób,
zaś dziura po nim pośród fal
zionęła jeszcze wiele lat…
Gdy on w głębinach łapał grunt,
każdy łkał jak bóbr.
Tysiące statków znałem, lecz
jeden był, co nie pływał wstecz,
bo cała naprzód raźno pruł,
naprzód raźno pruł,
żeglował pośród flaut i burz,
przemierzył setki groźnych mórz,
nazywał się „Kumple To Grunt”,
tak: „Kumple To Grunt”.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
„Ejże, ty– mówią mi – czemu tkwisz tu jak kołek?”-
gdy do pociągu nie wsiadam za nimi w ślad.
Dziwny gość ze mnie jest, byłbym złym apostołem,
żeby sobą być, wystarcza mi moje ja.
Liczbą mnogą pogardzam, bo nie znoszę mas,
od trzech wzwyż wielki buc budzi się w każdym z nas.
Jedną złotą zasadę od lat wielu mam:
róbcie spis pasażerów, ja zostaję sam.
Raźniej podobno, gdy w gronie jest się kolegów,
w grupie, w hałastrze – tak woli niejeden z was.
Klika, tłum, zgraja, gang, ławą czy też gęsiego –
słownik ma na to pewnie ze sto innych nazw.
Liczbą mnogą pogardzam, bo nie znoszę mas,
od trzech wzwyż wielki buc budzi się w każdym z nas.
Jedną złotą zasadę od lat wielu mam:
wyjże, wataho wilcza, ja zostaję sam.
Piękna i słuszna – chwalili się swą ideą,
przez nią tracili wzrok, dla niej ponieśli śmierć,
każdy chciał posiąść ją, stać się jej cnym Romeo –
rozszarpali ją, pozostał z niej tylko śmieć.
Liczbą mnogą pogardzam, bo nie znoszę mas,
od trzech wzwyż wielki buc budzi się w każdym z nas.
Jedną złotą zasadę od lat wielu mam:
mówcie, żeście wybrani, ja zostaję sam.
Grałem w orkiestrze dziecięcej przed wielu laty,
dość mam gremialnych wystąpień w gamie A-dur,
przyznam się, wolę już arię dla apostaty,
choćby miała zakłócić wasz anielski chór.
Liczbą mnogą pogardzam, bo nie znoszę mas,
od trzech wzwyż wielki buc budzi się w każdym z nas.
Jedną złotą zasadę od lat wielu mam:
grajcie wy unisono, ja pośpiewam sam.
I nie próbujcie namawiać mnie do udziału
w orgiach z panienką, bo nie pochwalam tych świństw,
jeśli już, wolę zabawiać się sam pomału,
wszak obelisk to przecież monolit jak nic.
Liczbą mnogą pogardzam, bo nie znoszę mas,
od trzech wzwyż wielki buc budzi się w każdym z nas.
Jedną złotą zasadę od lat wielu mam:
szpaler penisów twórzcie, ja trenuję sam.
Nie popędzajcie, gdy czytam swą życia księgę,
bo nie wciągniecie mnie w żaden zbiorowy grób.
Nie pomagajcie mi dotrzeć do Najwyższego,
zdołam sam zameldować się u Jego stóp.
Liczbą mnogą pogardzam, bo nie znoszę mas,
od trzech wzwyż wielki buc budzi się w każdym z nas.
Jedną złotą zasadę od lat wielu mam:
organizujcie pogrom – ja umieram sam
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Noszę na dnie mego serca tę historię wciąż,
która jak koszmarna zjawa dręczy duszę mą.
Włosy wszystkie pogubiłem, został jeden ząb,
lecz chyba zmorę tę do grobu będę musiał wziąć.
Oszalałem całkiem dla niej, gdy ujrzałem ją,
moim stała się demonem i boginią mą.
Chociaż skromna na niej suknia i choć boso szła,
wszystko wokół mi mówiło: „to jest właśnie ta”.
Rzekłem do niej: „Tyś,dziewczyno, jak Madonna jest”
–niech mi dobry Bóg wybaczy, choć skłamałem jej.
Czy wybaczy mi, czy nie, zresztą mam to gdzieś,
łajdak jestem, i tak w piekle będę smażył się.
Gdy klęczała na nieszporach i modliła się,
w usta ją pocałowałem (oraz jeszcze gdzieś).
Rozkazała mi stanowczo, żebym puścił ją,
sama jednak nie puszczała – baby takie są.
Powiedziałem jej: „Dziewczyno, nie odpychaj mnie!”
Dobry Boże, Ty wybaczyć wolę bożą chciej.
Czy wybaczysz mi, czy nie, zresztą mam to gdzieś,
łajdak jestem, i tak w piekle będę smażył się.
Była taka niedostępna, ludzie, wierzcie mi,
lecz gdy w okno zastukałem, otworzyła drzwi,
zakazanych pić owoców pozwoliła sok,
choć szeptała: „Nie rób tego” – baby takie są.
Poszarpałem jej sukienkę, gdy ją miałem zdjąć,
niech mi dobry Bóg wybaczy,chciałem wspomóc ją.
Czy wybaczy mi, czy nie, zresztą mam to gdzieś,
łajdak jestem, i tak w piekle będę smażył się.
Głowę znów straciłem dla niej,gdym dowiedział się,
że wbrew woli jej ten facet żenić z nią się chce.
No i stało się, i teraz dwójkę dzieci ma,
którym kilka razy dziennie musi cyca dać.
Zresztą jeśli chodzi o to, więcej dzieci ma,
niech mi dobry Bóg wybaczy – pierwszy jestem ja.
Czy wybaczy mi, czy nie, zresztą mam to gdzieś,
łajdak jestem, i tak w piekle będę smażył się.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała, Filip Łobodziński
Zwyczajem starszych także ja –
już mam w tym dużą wprawę –
umilam sobie swą samotność
śpiewając piosenkę tę…
Gdy czasem wspomnę Maję,
to staje mi, oj staje.
Na Ewy widok sam
też wzwodzik mam.
Gdy myślę o Małgosi,
to jeszcze się podnosi.
Lecz myśl o Krysi już
zabija wszelką chuć,
bo wzwód nie sługa,
stary, nie poradzisz nic.
Ta tęskna nuta męskich łez,
ryk samotnego samca,
rozbrzmiewa w budce wartowniczej,
to strażnik zawodzi tak w głos:
Gdy czasem wspomnę Maję…
Zaś by zagłuszyć chandrę swą
o w pół do trzeciej w nocy,
pod lampą słodząc życie swe
latarnik wtóruje mu tak:
Gdy czasem wspomnę Maję…
Raz przemierzając Plac Zwycięstwa,
do łez się aż wzruszyłem,
gdy głos żołnierza nieznanego
cichutko zaśpiewał tak:
Gdy czasem wspomnę Maję…
Zaś po modlitwie swej wieczornej,
choć jest mu trochę smutno,
wciąż klęcząc jeszcze przed ołtarzem,
młodziutki ksiądz nuci tak:
Gdy czasem wspomnę Maję …
Więc, o samotni, siły swe
zespólmy, aby wreszcie
tę pieśń pociechy zatwierdzono
jako państwowy nasz hymn.
Gdy czasem wspomnę Maję…
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Mamo, mamo – gdy melodię śpiewam tę,
mamo, mamo, małym chłopcem znów być chcę,
takim, który nic nie broi
i nie martwi Cię,
zbiera w szkole same piątki –
tak jak chcesz!
Mamo, mamo, ten łobuziak to nie ja,
mamo, mamo, moje słowo chcę Ci dać,
że rozrabiał już nie będę ani stroił foch,
mamo, mamo, mamo, mamo!
Tato, tato – gdy melodię śpiewam tę,
tato, tato, małym chłopcem znów być chcę,
który czuje, jak wśród burzy
znika cały strach,
kiedy uśmiech Twój otuchy
daje nam.
Tato, tato, mało było czułych słów,
tato, tato, między nami, ale cóż!
Widać między mężczyznami sprawy takie są,
tato, tato, tato, tato!
Mamo, tato – gdy melodię śpiewam tę,
mamo, tato, małym chłopcem znów być chcę,.
wiele z czasem zrozumiałem
i mi bardzo wstyd
za niedobre zachowanie,
przykro mi!
Mamo, tato, tak żałuję Waszych łez,
mamo, tato, pragnę dzisiaj cofnąć je,
chciałbym dziś Wam wynagrodzić każdą chwilę złą…
Mamo, tato, mamo, tato!
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Ze swą motyką na ramieniu,
z pieśnią na ustach cały czas,
z niezłomnym sercem w wątłej piersi
do pracy w pole ruszał nasz.
Marcin ubogi, Marcin Bieda
ziemię użyźniał cudzych pól.
Żeby móc jeść swój chleb powszedni
od wschodu słońca aż po zmierzch,
wciąż orał ziemię, pielił chwasty,
gdy tylko chciał ktoś, byle gdzie.
Marcin ubogi, Marcin Bieda
ziemię użyźniał cudzych pól.
Nie strojąc min, nie narzekając,
żył bez zawiści w sercu swym,
swym potem zraszał cudze pola,
swego nie mając, obcym żył.
Marcin ubogi, Marcin Bieda
ziemię użyźniał cudzych pól.
A kiedy śmierć do niego przyszła,
by zapowiedzieć siebie mu,
ostatnią dniówkę swą zarobił,
sam sobie własny kopiąc grób.
Marcin ubogi, Marcin Bieda
ziemię użyźniał cudzych pól.
Ostatnią dniówkę swą zarobił,
sam sobie własny kopiąc grób.
Sam się pochował, nic nie mówiąc,
nie było o czym mówić już.
Marcin ubogi, Marcin Bieda
ziemię użyźnia cudzych pól.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Ujrzałem po raz pierwszy ją gdzieś w tłumie na ulicy
i pierwszym już spojrzeniem do swych stóp rzuciła mnie.
Zdumiony, tylko gębę głupio rozdziawiłem,
wybałuszyłem durne ślepia swe.
Poszedłem potem do niej, by zaśpiewać jej piosenkę,
lecz powiedziano mi, że w filharmonii właśnie jest.
Z gitarą w rękach, gębę głupio rozdziawiłem,
wybałuszyłem durne ślepia swe.
Gdy w któreś popołudnie słój z musztardą jej przyniosłem,
ma miła chwilę przedtem już raczyła skończyć jeść.
Na słój się gapiąc, gębę głupio rozdziawiłem,
wybałuszyłem durne ślepia swe.
Gdy w dniu urodzin rower jej w prezencie chciałem oddać,
jej kochający tatuś właśnie auto sprawił jej,
więc na rowerze siedząc, gębę rozdziawiłem,
wybałuszyłem durne ślepia swe.
A kiedy się z mą miłą pewnej nocy umówiłem,
po ciemku z jakimś typem strasznym pomyliła mnie.
Na ich umizgi patrząc, gębę rozdziawiłem,
wybałuszyłem durne ślepia swe.
Następnym razem nóż zabrałem, by z nią wreszcie skończyć,
lecz powiedziano mi, że śmierć przerwała życie jej,
więc z nożem w garści gębę głupio rozdziawiłem,
wybałuszyłem durne ślepia swe.
Nieutulony w żalu więc poszedłem na jej pogrzeb,
lecz ją cudownym trafem odratować dało się.
Z żałobnym wieńcem w dłoniach gębę rozdziawiłem,
wybałuszyłem durne ślepia swe.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Biel kornetu jej z dawien dawna serca łamie,
chrześcijanin jej wdziękom wzdraga oprzeć się,
za to byle ateusz, laik czy poganin
na jej widok głupieje i się ochrzcić chce.
A ministranci dalej brzęczeć dzwoneczkami…
Zdaje się – mówią ci, co na mszy blisko stali –
pod kornetem, co tak pobożnie za dnia lśni,
piękna siostra ukrywa (skandal nad skandale)
koński ogon i filuterne loczki trzy.
A ministranci w nawach cali oniemiali…
Zdaje się – powiadają – pod zgrzebnym habitem
ma jedwabne pończoszki i wstążeczki dwie,
koronkowy dezabil, dessous przezroczyste,
tylko diabła tam nie ma – zresztą, kto go wie?
A ministranci myśli mają już nieczyste…
Zdaje się, po komplecie, kiedy ciemną nocą
inne siostry cel swoich przekroczyły próg
i już śpią lub zmawiają modlitwę krzepiącą –
ona staje przed lustrem, jak ją stworzył Bóg.
A ministranci czują, że jest im gorąco…
Zdaje się, że swój strój – cóż za bezbożne wyjście! –
powiesiła na Krzyżu (wiem, że gorszę was)
i przegląda się, sprawdzić chcąc, czy rzeczywiście
nagość jej lepsza jest z profilu niż en face.
A ministranci snują plan szatański iście…
Zdaje się szepcze, wzrok unosząc swój do góry:
„Ach, jak amen w pacierzu, osiągnąłeś cel,
wszak udały Ci się, o Panie, te kontury,
linia bioder jest najpiękniejszym z Twoich dzieł”.
A ministranci srogie cierpią już tortury…
Zdaje się na zegarze już dochodzi pierwsza –
co to wzdycha w ciemnościach, budząc dziwny lęk?
To anioły miłosne układają wiersze,
odpowiada im zaś siostrzyczki błogi jęk.
A ministrantom biednym tchu brakuje w piersiach …
Opat Piotr rozbudzony przez lubieżne licho,
wyskakuje z pościeli, bez odzienia gna,
mrucząc, odrażającą kierowany pychą:
„On na Krzyżu też tylko cierń na skroniach ma!…”
A ministranci z trwogą potakują cicho…
Nie, to tylko pogłoski, bujdy i bajędy,
niegodziwe kalumnie, Lucyfera głos,
nie ma loczków i koński ogon też obcięty,
pod kornetem jest krótko przystrzyżony włos.
A ministrantom już wyraźnie miny zrzedły…
Żaden popęd się w czystym ciele jej nie chowa,
od wstążeczek nikomu się nie wzburzy krew,
nikt nie będzie przed Krzyżem z lancą paradować,
więc, o Boże, już możesz święty stłumić gniew.
A ministranci w smutku się onanizować
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Joanna Karasek, Carlos Marrodán
Codziennych zbrodni krwawy smak
nie tylko Paryż zna,
i w naszej wsi, już będzie z rok,
piękny mieliśmy mord.
I w naszej wsi, już będzie z rok,
piękny mieliśmy mord.
Chociaż siwiznę tam i tu
miał nasz naiwny pan,
nagle miłosny poczuł żar
dla jej dwudziestu lat.
Nagle miłosny poczuł żar
dla jej dwudziestu lat.
Lecz młode ciało cenę ma
i nie każdego stać,
więc po łajdactwach trzech lub dwóch
grosza nie stało mu.
Więc po łajdactwach trzech lub dwóch
grosza nie stało mu.
Dziewczę wyciąga rączkę swą.
„Jam goły – rzecze on –
niczym turecki święty”, więc
ona ubrała się.
„Jam goły” – amant mówi, więc
ona ubrała się.
I do anioła swego mknie,
który jej konta strzegł,
stukają już do golca drzwi:
„Zapłacić musisz mi!”
Stukają już do golca drzwi:
„Zapłacić musisz mi!”
Jak go zabili – trudno rzec
i tylko tyle wiem,
że pokazała język mu,
gdy był u raju wrót,
że pokazała język mu,
gdy był u raju wrót
Dom przeszukali aż po strych
i nie znaleźli nic,
tylko od komornika list
i weksli gruby plik.
Tylko od komornika list
i weksli gruby plik.
Żal szczery przejął duszę jej:
„Wiem, że zrobiłam źle!”
Padła do martwych starca stóp:
„Niech mi wybaczy Bóg!”
Padła do martwych starca stóp:
„Niech mi wybaczy Bóg!”
Kiedy do celi wiedli ich,
ona wciąż lała łzy
i ten prawdziwy skruchy gest
dał jej do nieba wstęp.
I ten prawdziwy skruchy gest
dał jej do nieba wstęp.
A kiedy powiesili ją,
poszła do raju wprost,
przez co dewotki z naszych stron
wściekłe do dzisiaj są,
przez co dewotki z naszych tron
wściekłe do dzisiaj są.
Codziennych zbrodni krwawy smak
nie tylko Paryż zna,
i w naszej wsi, już będzie z rok,
piękny mieliśmy mord.
I w naszej wsi, już będzie z rok,
piękny mieliśmy mord.
NAGA KĄPAŁA SIĘ W TONI (Dans l’eau de la claire fontaine)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Joanna Karasek, Carlos Marrodán
Naga kąpała się w toni
przeczystych, krynicznych wód.
Wiatr nagły porwał jej suknie
i porozrzucał wśród chmur.
Dała mi znak, zawstydzona,
bym przyniósł jej zamiast szat
garść liści winnego grona,
kwiat lilii i mirtu kwiat.
Z płatków róży uszyłem
stanik – ot, prawie nic,
była nieduża, więc róży
aż nadto starczyło mi.
Z pędu winnego zieloną
suknią okryłem ją,
lecz dziewczę było tak drobne,
że listka byłoby dość.
Podała dłonie w podzięce
wziąłem podziękę z jej ust,
gorąco i tak serdecznie,
że opadł z niej cały strój.
I od tej pory codziennie
biega, by kąpać się tam,
i wznosi modły żarliwe
do Boga, by powiał wiatr,
by powiał wiatr.
NIE PROŚBA O RĘKĘ (La non-demande en mariage)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński, Anira Trusiewicz
Łaskawie chciej oszczędzić strzał
wprost w plecy tego, który dał
nam tyle szczęścia.
Kupidyn żartem napiął tuk,
a ty byś chciała zaraz już
ustrzelić męża.
Mam zaszczyt więc
nie prosić cię
o rękę twą
i zamiast niej
wyciągnij ku mnie
swoją dłoń.
Chcę, aby dzikich ptaków klucz
otwierać wolność zawsze mógł,
bez której zginę.
Precz z marynatą, która ma
zakonserwować serca dwa
na wieczną zimę…
Mam zaszczyt…
Czar Wenus często traci moc,
gdy okazuje się, że noc
poświęca praniu.
Za żadną cenę nie chcę, by
mej róży płatki w sosie szły
na drugie danie.
Mam zaszczyt…
Syreni blednie rychło blask,
gdy nim szafuje raz po raz
wszędzie i ciągle.
Zatłuścić łatwo czuły list,
gdy wśród kotletów jarskich tkwi
w kucharskiej książce.
Mam zaszczyt…
Może wydawać komuś się,
że puszka to odkrycie jest
rewolucyjne.
Lecz ja mam swój prywatny sąd
i nie dam siebie wsadzić do
konserwy rybnej.
Mam zaszczyt…
Kucharki w tobie nie chcę mieć,
gosposia marna z ciebie jest
więc sobie daruj.
Zechciej mi tylko służyć tam,
gdzie miejsce jest dla wielkich dam
i mnie pocałuj.
Mam zaszczyt…
NIEMAL WSZYSTKIE (Quatre-vingt-quinze pour cent)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Kobiety przymiotami ciała słyną –
wie o tym każdy z książek lub skądinąd.
Żądze ze smyczy spuszcza przy nich starzyk oraz młódź,
nie myśląc, co niewiasta musi czuć.
Są, owszem, rzeczy, które ją zachwycą:
kwiaty, liściki, spacer przy księżycu…
Możesz dla niej zaśpiewać, zamordować, zerwać mlecz,
możesz umrzeć – lecz:
Niemal wszystkie, czy chcesz, czy nie,
w łóżku męczą lub nudzą się.
Nie wierz w jej słowa potem z rana –
mało która była nocą błogo zziajana.
Gdy jej szczęście wróci na twarz,
pewny bądź, że rogi już masz.
Ty ją kusisz, więc już wie,
że nuda ciężka zbliża się,
nie przebijesz jej na wskroś,
a ona ma od razu dość.
Cały czas musi łykać łzę sromoty,
próżno w pościeli tęskniąc do pieszczoty,
zawsze gotowa jest oddanie w tkliwość odziać swe…
W końcu upieprza zamiast pieprzyć się.
Inne znów wolą pławić się w tyranii,
chronicznej niewolnice nimfomanii.
Im nie masz co o uczuć swych potencji głupot pleść:
minut pięć – i cześć!
Niemal wszystkie, czy chcesz, czy nie…
Owe „cudownie!”, „jeszcze!”, „pójdź do końca!”
atrapą namiętności są gorącej,
czystą charytatywą jest rozkoszy każdy jęk…
Kłamią, kiedy wzdychają – i w tym sęk.
Przez tę kopulacyjną maskaradę
chcą, żebyś myślał: „Ja dam wszystkim radę!” –
każda zaś przyjaciółce szepcze: „Wyznam ci, że mnie
erotuman rżnie”…
Niemal wszystkie, czy chcesz, czy nie…
Niejeden na to mnie zapyta z butą:
„Który, jak ja, potrafi swą batutą
symfonią jęków dyrygować nocą lub za dnia?
Milczysz, bo widać masz kompleksy sam!”
Może dodadzą: „Czyś mnie widział w akcji?” –
lecz to ofiary są halucynacji.
Gdy puszą się jak pawie, panie ziewać chcą na wznak,
piano nucąc tak:
Niemal wszystkie, czy chcesz, czy nie…
ODA DO WŁAMYWACZA (Stances a un cambrioleur)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Książę wytrycha i artysto wśród złodziei,
ty, któryś na swój skok mój zechciał wybrać dom,
gdy ja jeździłem, by znów kogoś rozweselić –
przyjmij w darze tę odę z moich skromnych rąk.
Dla twego taktu, wierz mi, mam szacunek wielki,
bo opuszczając dom, na klucz zamknąłeś drzwi,
by jakiś obcy nie obrobił go do reszty –
dżentelmenów jak ty tak trudno spotkać dziś.
Wyniosłeś z sobą tylko niezbędne minimum,
wzgardziłeś tym portretem, który mam od lat
(ktoś mi go kiedyś przyniósł na me urodziny) –
znasz się na sztuce, widać, że gust niezły masz…
Oto kolejny znak twej zbrodni doskonałej:
czym jest narzędzie pracy, przecież dobrze wiesz,
w związku z tym zostawiłeś mi moją gitarę –
solidarność rzemiosła to jest święta rzecz.
Tak więc, mój drogi draniu, wszystko przemyślałem,
wybaczam ci od serca, jak mi miły Bóg,
i coś mi ukradł, stary, ja ci to oddaję,
w lepsze ręce nie mogłoby to przecież pójść.
A zresztą nawet ja, który ci dzisiaj śpiewam,
mogłem złoczyńcą zostać, różnie bywa, wiesz,
i kradłbym tak jak ty, gdyby nie ma kariera –
byłbym może wspólnikiem twoim, któż to wie?
Nie targuj się, gdy zechcesz sprzedać swoją zdobycz,
nie daj oszukać się paserom, radzę ci,
jak mówią, paser kradnie gorzej niźli złodziej,
w pogotowiu więc miej marchewkę oraz kij.
Miej na uwadze, że policji znać nie dałem,
lecz nie czuj się w ten sposób zaproszony znów,
bo recydywa by z uroku cię odarła,
nie chciej kraść mi wspomnienia i nie wracaj tu.
Więc, szelmo, niech Merkury strzeże cię od kicia,
a mój dobytek niech na zdrowie wyjdzie ci,
nie miej wyrzutów, wszak my dwaj jesteśmy kwita –
wszak balladę tę stworzyliśmy ja i ty.
PS. Jeżeli jedno w życiu umiesz tylko,
jeśli twym powołaniem jest przebiegle kraść,
karierę w firmie zrób, legalnie, bez ryzyka,
nawet gliniarze będą kłaniać ci się w pas.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Żyć tyle lat z twym wdziękiem w zacnej komitywie
i hymnu nie wznieść – toż to byłby ciężki grzech –
na chwałę kwiatu, co wśród ud się twoich kryje.
Ci, co go znają, wiedzą, że zapiera dech.
Byłby to mój ostatni czuły, tkliwy liścik,
mój pożegnalny pokłon, mój łabędzi śpiew,
chciałbym go ubrać więc w bukiety słów – aliści
do dyspozycji nie mam nic z wyjątkiem plew.
Wielka to szkoda, istna pięta Achillesa
prastarej naszej mowy, a nie gęsiej wszak,
że wrota raju i rozkoszy patronesę
ochrzciła tak, że winien by się płonić żak.
Świat roślin zna bez liku imion poetycznych,
zawilcem czy jasnotą zwie się lada chwast,
za to upojny kwiat błogości erotycznej
szkaradztwem leksykalnym mieni każdy z nas.
Najgorsze zaś są owe najpopularniejsze,
niedługie słówka na litery Pi i Ci,
obraza dla matrony, panny oraz gejszy,
dla tego zaś, co to wymyślił – srom i wstyd.
Srom na łeb tego, co z grubiaństwa bądź głupoty
lat setki temu wylał jadowitą żółć
na najlepszego druha mężczyzn! Ów idiota
w języka spiżu chciał swej hańby pomnik kuć.
Kto się popisał tym konceptem niezbyt drogim,
despektem potraktował ów natury dar?
Czy wątpić można, że impotent i mizogin,
ni chybi zaszczepiony na białogłów czar?
Pytałem Pawła, Gawła, Prota i Filipa,
czy słowotwórstwo nam tu nie podkłada kłód,
że się tak samo zowie (jest w tym jakaś lipa)
byle niedojda i twej anatomii cud…
Niechajże komuś wreszcie Pegaz doda skrzydeł!
Czas tę sromotę zmazać, czas wysilić łeb.
Zaradzić może tu natchniony homeryda,
Parnasu augur, nie zakompleksiony kiep.
Ktoś pewnie mógłby oto wmawiać mi, jakobym
na ten filologiczny lament tracił czas…
Jam jednak adorator, mnogie znam sposoby,
by złożyć hołd bez słów – dowiodę ci nie raz,
dowiodę ci nie raz.
PIERWSZA DZIEWCZYNA (La premiere fille)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Dawno już większość zapomniałeś
historii świata ważnych dat.
Bitwy i wojny, wielki czyn zbrojny
– zniknął w pamięci po nich ślad…
lecz będziesz pamiętał do końca swych dni
o pierwszej dziewczynie, którą los zesłał ci
tak nagle w twe ramiona i na kolana twe
i nie zapomnisz już, choć bardzo byś się starał,
czy była rozpustna, zepsuta i zła,
czy była niewinna, dobra, czysta jak łza?
O pierwszej dziewczynie – chcesz tego czy też nie
Już będziesz pamiętał aż po życia kres.
Tyle poznałeś biustów, tyle ud;
na wzgórz łonowych tyleś wlazł;
Z tylu uniesień spadałeś w przepaść,
gdy wszystko w końcu trafiał szlag…
lecz będziesz pamiętał do końca swych dni
o pierwszej dziewczynie, którą los zesłał ci
tak nagle w twe ramiona i na kolana twe
i nie zapomnisz już, choć bardzo byś się starał,
czy była rozpustna, zepsuta i zła,
czy była niewinna, dobra, czysta jak łza?
O pierwszej dziewczynie – chcesz tego czy też nie
Już będziesz pamiętał aż po życia kres.
Ty co mężczyzną uczyniłaś mnie,
Ty co miłosny dałaś chrzest,
kocham Cię wciąż miłością pierwszą,
choć nie ostatnią kocham Cię…
i będę pamiętał do końca mych dni
o pierwszej dziewczynie, którą los zesłał mi
tak nagle w me ramiona i na kolana me
i nie zapomnę już choć bardzo bym się starał,
czy była rozpustna, zepsuta i zła,
czy była niewinna, dobra, czysta jak łza.
O pierwszej dziewczynie – chcesz tego czy też nie
Już będziesz pamiętał aż po życia kres!
PIOSENKA DLA STAREGO WIEŚNIAKA (Chanson pour l’Auvergnat)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Dla ciebie śpiewam piosenkę tę,
stary wieśniaku, za to, że
gdy zimno było w życiu mym,
ty drewno swe oddałeś mi
i dałeś ogień wtedy, gdy
obywatele godni czci
i bliźni nasi wszyscy w krąg
zamknęli przede mną swe drzwi.
To przecież nic, to parę drew,
lecz starczy, żeby ogrzać się,
a w duszy mej płonęły tak,
jak płonąłby cały las,
więc kiedy umrzesz, stary już,
gdy wieźć cię będzie czarny wóz,
niech przez niebiański cię wiezie szlak
aż do nieba bram.
Dla ciebie śpiewam piosenkę tę,
dobra kobieto, za to, że
gdy głodno było w życiu mym,
ty chleb swój oddałaś mi.
Ty otworzyłaś mi swój dom,
gdy bliźni nasi wszyscy w krąg,
obywatele godni czci
zamknęli przede mną swe drzwi.
To przecież nic, to tylko chleb,
lecz starczy, żeby najeść się,
a ja do dzisiaj w sercu mam
ten zapach chleba i smak,
więc jeśli umrzesz kiedyś już,
gdy wieźć cię będzie czarny wóz,
niech przez niebiański cię wiezie szlak
aż do nieba bram.
Dla ciebie śpiewam piosenkę tę,
dobry człowieku, bowiem ty
jedynie mi współczułeś, gdy
żandarmi zabrali mnie.
Ty jeden smutny miałeś wzrok,
gdy bliźni nasi wszyscy w krąg,
obywatele godni czci
klaskali w swe dłonie co sił.
To przecież nic, spojrzenie twe,
lecz taka dziwna moc w nim jest,
że blask twych oczu jeszcze dziś
otuchy dodaje mi,
więc jeśli umrzesz kiedyś już,
gdy wieźć cię będzie czarny wóz,
niech przez niebiański cię wiezie szlak
aż do nieba bram.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Lał mocny deszcz przez całą drogę,
ja miałem płaszcz – a ona nie.
Ten prosty fakt – straszną pogodę
zamienił w raj i piękny sen.
Pobiegłem więc szybko w jej stronę:
„Wejdź pod mój płaszcz – osłonie Cię,
pod płaszczem tym pójdźmy we dwoje
tam dokąd chcesz – choć leje deszcz.”
Dałem jej płaszcza skraj –
ona mi dała raj,
miała bowiem coś w sobie z anioła.
Dla niej płaszcz – dla mnie raj
wokół deszcz – w sercu maj
raj za płaszcz, płaszcz za raj i maj!
I szliśmy w dal wśród deszczu kropli,
wsłuchani w szum; wtuleni w płaszcz,
nie mając nic przeciwko doli,
którą zgotował klimat nam.
Choć każdy z nas na co dzień woli
słoneczny blask i ciepły wiatr,
chciałem by deszcz lał wciąż do woli,
chociażby potop groził nam.
Dałem jej płaszcza skraj…
Lecz każda z dróg – nawet gdy leje –
gdzieś kończy się i ma swój kres;
po burzy Bóg nadesłał tęczę
i skończył się mój piękny sen.
I nadszedł czas, gdy mą nadzieję
ktoś zabrał hen – dziś nie wiem gdzie,
i poszła w dal i w zapomnienie
dziewczyna, którą dał mi deszcz.
Dałem jej płaszcza skraj…
PODŁA I ŁADNY BIUST (Si mechante avec de jolies seins)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
No cóż, gdybym ja wiedział, że czar twój zawiera w sobie
ten jad diabelsko skryty tak w anielski uśmiech twój –
zaimpregnować dałbym się na wdzięk twój i urodę.
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust?
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust,
podłą być i mieć tak ładny biust!
Zaimpregnować dałbym się na wdzięk twój i urodę,
a rąk na moment nie zdjąłbym z klawiszy albo strun
i madrygały tylko grał niewinne i bezpłciowe.
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust?
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust,
podłą być i mieć tak ładny biust!
Jak ktoś, odziany tak jak ty w nieziemską tak urodę,
paskudne wnętrze może mieć ukryte w boski strój,
co mnie na zgubę wodzi wciąż, na grzech i na manowce?
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust?
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust,
podłą być i mieć tak ładny biust!
Co mnie na zgubę wodzi wciąż, na grzech i na manowce
i nieodmiennie każe mi na krzyż się wspinać twój?
Na próżno pytam, wchodząc wciąż na wzgórze twe łonowe:
jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust?
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust,
podłą być i mieć tak ładny biust!
Na próżno pytam, wchodząc wciąż na wzgórze twe łonowe,
czy przed zagładą uciec mam chociażby w mnisi strój…
U kamedułów ukryć się i tam zachodzić w głowę…
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust?
Jak można taką podłą być i mieć tak ładny biust,
podłą być i mieć tak ładny biust!
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Dnia pewnego na naszym targu
o pietruszki dwie, góra – trzy
kilka tuzinów bab wśród wrzasku
zaczęło wodzić się za łby.
Na piechotę, na wozach, konno
nasze gliny – jak z nieba grom –
przybywały z nadzieją płonną
rozdzielenia walczących stron.
Lecz niestety najgorszych wrogów
łączy powszechna miłość do glin
i do zgody każdy jest gotów,
by policji dać razem w kły!
Więc i w babskich krwiożerczych ordach
nagle zgodna zakwitła myśl,
że dać trzeba dziadom po mordach
i tu dopiero zaczął się cyrk!
Widząc srogie zastępy przekup,
co na wroga odważnie prą,
każdy konał prawie ze śmiechu
albo ciężki przeżywał szok.
Z okien mojej małej mansardy
podsycałem zawziętość bab
przemienionych w żandarmozjady
krzycząc gromko: „Hip, hip, hura!”
Oto jedna dorwawszy chłopa
gruby w łapy chwyciła kij,
tłukła póki ten nie zawołał:
„Niech żyje anarchia! Gliny – psy!”
Inna znowu, straszna megiera,
wziąwszy pod się kaprali dwóch,
wielkim dupskiem zaczęła wcierać
puste głowy w targowy bruk.
Zaś najgrubsza ze wszystkich samic,
wydobywszy potężny biust,
spustoszenie siała piersiami –
gęsty wokół ścielił się trup!
W krąg padali funkcjonariusze,
pogrom rozmiar miał wielki tak,
że dostarczył piękniejszych wzruszeń
niźli większość Homera kart.
W końcu baby się połapały,
że nie bardzo jest kogo tłuc,
lecz nim poszły do swoich warzyw,
żeby stary dokończyć spór
i nim bójka znów rozgorzała,
którejś przyszła do głowy myśl,
żeby urwać gliniarzom jaja!
Lecz ci na szczęście nie mieli ich…
Żeby urwać gliniarzom jaja,
lecz ci na szczęście nie mają ich!
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Carlos Marrodán
Gdy byłem brzdącem, to bałem się słów
i przekleństw brzydkich, jak diabeł chrztu,
nawet, gdym szpetnie pomyślał „O ku…” –
to milczałem jak grób,
lecz
teraz, gdy mogę już ozorem mleć
i bawiąc publikę, zarabiać na chleb,
choć nigdy nie myślę „O ku…” itepe,
to klnę jak szewc.
Jam pornografem
jest fonografii,
jam w tej parafii
największy żul.
Dość mam czasami bezecnych strof,
więc mówię sobie: „Od dzisiaj stop,
na wszystkie świństwa założyć masz
autocenzury pas” –
lecz
jak w tym pasie śpiewać mam?
Tu nawias mnie dusi, paragraf tam,
więc szybko krzyczę, podnosząc bunt:
„O, taki chuj”.
Jam pornografem…
Co tydzień pilnie chodzę na mszę
i z gołych pośladów spowiadam się
i bijąc się w piersi, przyrzekam, że już
nie padnie nic z mych ust –
lecz
nagle paniczny ogarnia mnie lęk,
że w Armii Zbawienia się znajdę wnet,
więc czym prędzej powracam znów
do gołych dup.
Jam pornografem…
Na wszystkie grzechy odpust bym miał
i drogę otwartą do nieba bram,
gdybym żarliwie co tydzień słał
pełen miłości psalm,
lecz:
„Tylko bez takich – rzekł mój Anioł Stróż –
na miłość pobożną masz szlaban i już,
no, chyba że chodzi o liryczną pieśń
na kurwy cześć.”
Jam pornografem…
Mogę czasami zaśpiewać wam,
że z temperamentem żonę mam,
pod pierwszym lepszym facetem raz-dwa
lubi się nago kłaść,
lecz
czy muszę tu jeszcze szaty drzeć
i prędko dodawać o niej, że
wszystko, co chodzi (prócz jeża i mnie)
od razu rżnie?
Jam pornografem…
Lubię dawnych sielanek czar,
więc nucę o Laurze, Filonie i psach,
a szef kabaretu, gdy słyszy mój śpiew,
niejedną roni łzę,
lecz:
„To piękna opowieść – powiada mój szef –
lecz proszę, coś w sielance tej zmień,
niech będzie i Laura, lecz umów ją z nim
w burdelu mym!”
Jam pornografem…
A gdy nadchodzi kolacji czas,
lubię przez balkon zerkać na świat,
na dobrych ludzi, idących przez plac
i na wieczoru blask,
lecz
nie proście mnie nigdy o taką pieśń,
jeśli nie chcecie usłyszeć, że
lubię patrzeć, jak szlifuje bruk
za fiutem fiut
Jam pornografem…
Niejedna z najcnotliwszych dusz
marzy o chwili, gdy mój trup
zamknie na wieki jadaczkę swą
pośród piekielnych mąk,
lecz
niech raczy Wielki Manitou,
który nie zważa na wagę słów,
do Jeruzalem przyjąć swej
gdy przyjdzie śmierć
pornołobuza
i fonożula,
sprośności króla
w parafii tej.
PRZECUDNY KWIAT NA CIELE CIELĘCIA (Une jolie fleur dans une peau . . . )
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Równie ślepego amanta jak ja
nie widział świat od czasów plejstoceńskich:
straciłem wzrok, z bliska gapiąc się w blask
jej czystych piersi, wybitnie panieńskich.
Przecudny kwiat na ciele cielęcia,
przecudne cielę przystrojone w kwiat.
Ten kwiat to to, co właśnie nas podnieca
i za nos wodzi nas, jak światem świat.
Śliczną, to fakt, stworzył ją dobry Bóg,
raz dotkniesz, drugi – wciąga cię jak wódka.
W miarę jedzenia stale apetyt rósł,
co robić? Dzień za jasny, noc za krótka…
Przecudny…
Prościutkie dziewczę, że aż szkoda słów,
nie liczcie na wynalezienie prochu.
Coś za coś – na zewnątrz uroda cud,
a w środku rozum jak tabaka w rogu.
Przecudny…
Lecz oto nadszedł ów fatalny dzień,
gdy dała nogę, raniąc mnie tym srodze,
i żadne ziółka, żaden klin, żaden lek
nie dały rady, czułem, że się kończę.
Drżałem z tęsknoty i wyłem jak pies,
czas, trzeba przyznać, jednak leczy rany,
chociaż skazała mnie na pewną śmierć,
ja żyję – trochę tylko załamany.
Przecudny…
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Joanna Karasek, Carlos Marrodán
Nie w guście żony mej czas spędzać w samotności,
gdy ja się uszlachetniam wpatrzony w wędki nić.
Wierna naturze swej przyjmuje wszystkich gości,
honory domu im oddając w łóżku mym.
Tak, rogacz ze mnie jest, hoduję piękne rogi,
miodowy miesiąc mój niejeden trafił szlag,
nie są już świętem mym zabawy mojej żony,
bo towarzystwo innych w siódmym niebie ma.
Kontrakt małżeński ni moja osoba skromna
nie budzą w żonie mej szacunku ni za grosz,
a fakt, że cały las to drobiazg przy mych rogach,
dla mojej pięknej żony jest najmniejszą z trosk.
Z całego miasta walą wszyscy, co noszą spodnie,
tu każdy opierunek ma i darmo wikt.
Kwiatki z ogrodu mego zrywa byle przechodzień,
by w butonierce nosić hańbą mą i wstyd.
Gdy umęczony wracam z wędką i z ryb koszykiem,
zastaję z gołym gościem golutką żonę mą…
Mógłbym nieśmiało prosić: „Przykryjcie się choć listkiem…” –
powiedzą mi, że i tak się wstydzić nie ma co.
Rozumiem wszystko, owszem, lecz co by im szkodziło
grzeczności trochę choć w stosunki nasze wnieść,
zapytać kulturalnie, jak tam na rybach było,
i o me zdrowie chociaż raz zatroszczyć się?
Niewiele mi potrzeba – trochę delikatności
dla męża, co z pokorą małżeństwa dźwiga krzyż.
Rogacza się zazwyczaj na rękach wszędzie nosi,
bo szwagrów przecież łączy pokrewieństwa nić.
Gdy siadam do kolacji, wtedy moich rywali
stać jeszcze na bezczelność, by gapić się w mój ryż!
Byłoby szczytem, gdyby za stołem mym siadali,
z rogacza wszystko mam, lecz z Amfitriona nic.
Że połowica wspólna, wcale przecież nie znaczy,
że jadło i napoje też wspólne muszą być!
Nieomal mnie zmuszają, bym ich wyrzucał za drzwi,
i wdzięczny jestem, gdy mi nie zabiorą ryb.
Mogę się cieszyć jeszcze, że nie są tak bezczelni,
by mnie namawiać, żebym ze strzelbą włóczył się:
„Rzuć, stary, to łowienie, chodź z nami na jelenie!” –
bo przecież sam nie będę sobie strzelał w łeb.
RÓŻA, BUTELKA I UŚCISK DŁONI (La rose, la bouteille et la poignee de main)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ta róża spadł wprost na bruk,
gdy jakiś nawiedzony tłuk
pod Pomnik Chwały niósł pęk róż.
Na nim spoczywał tłumu wzrok,
więc ja mój skierowałem krok
ku róży, którą spowił kurz.
Podniosłem ją ostrożnie i ruszyłem w kłus,
ozdobić chciałem jakiś łaskawy dla mnie biust.
Jedna z perwersji gorszych, jakie zna ten świat
to chować w domu taki piękny róży kwiat.
Pierwsza, którą mi zesłał traf,
z pogardą odwróciła twarz,
druga zaś uciekła raz-dwa,
krzycząc w głos: „Ratunku, to gwałt!”,
trzecia zdzieliła mnie przez łeb
swą parasolką (co za gest!),
a czwarta – to naprawdę szczyt –
poszła policji szukać w mig.
Bo nastał bardzo dziwny czas
i jesteś podejrzany drań,
chcąc różę nieznajomej dać –
świat upadł tak nisko, że strach.
Toteż swój odrzucony kwiat,
goryczy w ustach czując smak,
dałem policyjnemu psu –
ach, szkoda słów.
Butelka raz wypadła z rąk
opata pijanego w sztok –
już nie był w stanie zbawiać dusz –
w butelce był mszalnego litr
(najdostojniejsze spośród win),
uliczny ją spowijał kurz.
Podniosłem ją ostrożnie, nadziei pełen, że
życzliwe czyjeś gardło wspomoże przy niej mnie.
Jedna z perwersji gorszych, jakie zna ten świat
to chować w domu coś, co ma tak boski smak.
Pierwszy pokazał plecy mi,
zmierzywszy przedtem wzrokiem złym,
drugi burknął, że „Taki gbur
w domu niech se chla, a nie tu!”,
trzeci chciał wylać mi na łeb
calutkie wino (żart, że hej!),
a czwarty – to naprawdę szczyt –
poszedł policji szukać w mig.
Bo nastał bardzo dziwny czas
i jesteś podejrzany drań,
chcąc w szyję z nieznajomym dać –
świat upadł tak nisko, że strach.
Toteż najdostojniejsze z win
spłukało gardła kilku glin,
rozpili ten mszalnego litr –
skandal i wstyd.
Ten biedny uścisk dłoni dwóch
przy drodze leżał, bowiem spór
poróżnił kogoś właśnie tu.
Został tak w rowie, smutny ślad
przyjaźni, którą trafił szlag,
teraz miał poznać drogi kurz.
Podniosłem go ostrożnie i pomknąłem, by
wylewność męską ludziom okazać ile sił.
Jedna z perwersji gorszych, jakie zna ten świat
to chować w domu uścisk dłoni, choć to skarb.
Pierwszy mi zadrwił prosto w twarz,
bo rękawiczki czyste miał,
drugi – też świętoszek – w mą garść
wsunął franki (fałszywe) dwa,
trzeci, nieokrzesany wieprz,
w dłoń napluł mi i pognał precz,
a czwarty – to naprawdę szczyt –
poszedł policji szukać w mig.
Bo nastał bardzo dziwny czas
i jesteś podejrzany drań,
gdy dłoń podasz komuś ot, tak –
świat upadł tak nisko, że strach.
Toteż mój uścisk dłoni dwóch,
ofiara różnych podłych słów,
spogląda na ten pieski świat –
zza mamra krat.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Jest okrutny, jest małomówny,
a jego żywioł – to czasu bieg.
Nosi piękne imię Saturna,
ostrożnie z nim – on bogiem jest!
Nosi piękne imię Saturna,
ostrożnie z nim – on bogiem jest!
Stąpa cicho, chód ma bezgłośny,
jak nocny złodziej, zwrot losu zły;
z nudów róży zasusza pąki,
by zabić czas, by ukraść dni.
Z nudów róży zasusza pąki,
by zabić nasz czas, ukraść dni…
I Ty, najdroższa, kiedyś zapłacisz
za każdy miesiąc, za każdy rok
zmierzchem skóry i szronem białym
na włosach Twych i drżeniem rąk,
zmierzchem skóry i szronem białym
na włosach Twych i drżeniem rąk…
Starzy poeci już dawno spisali
występki jego i każdy grzech,
dziś uśmiechy ślą nam z oddali,
bo próżny bunt , bo na nic gniew!
Dziś uśmiechy ślą nam z oddali,
bo próżny nasz bunt, na nic gniew!
Wejdźmy razem więc, moja najdroższa,
w rozkoszy ogród i w czuły sad.
Wejdźmy w miłość, jak gdyby wiosna
na zawsze już tu miała trwać…
Wejdźmy w miłość, jak gdyby wiosna
na zawsze już tu miała trwać…
Niech zazdrości nam gestów i spojrzeń,
zamyśleń, snów i pośpiechu rąk…
Niech wie Saturn, że nikt nie może
już zabrać ich nam – nawet on!
Niech wie Saturn, że nikt nie może
już zabrać nam ich – nawet on…
SKARGA DZIEWCZĄT UCIESZNYCH (La complainte des filles de joie)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Uciechy – co napłakał kot,
uciechy – co napłakał kot,
lecz ją ucieszną dziewką zwą,
lecz ją ucieszną dziewką zwą…
Wołają tak na nią mieszczanie,
nie kłamię, nie kłamię,
wołają tak straszni mieszczanie.
Obyczaj lekki ciężko mieć,
obyczaj lekki ciężko mieć,
gdy szpilki cisną, marznie pierś,
gdy szpilki cisną, marznie pierś…
Stąd kaszel, odciski, złe spanie,
nie kłamię, nie kłamię,
stąd kaszel, odciski, złe spanie.
Któż wie, jak trudno łatwą być,
któż wie, jak trudno łatwą być,
pracować nocą, za dnia śnić,
pracować nocą, za dnia śnić,
mieć za przyjaciółki latarnie,
nie kłamię, nie kłamię,
mieć za przyjaciółki latarnie.
Klientem czasem bywa kmiot,
klientem czasem bywa kmiot,
co kąpiel bierze raz na rok,
co kąpiel bierze raz na rok…
Lecz jego też wpuszczą w posłanie,
nie kłamię, nie kłamię,
lecz jego też wpuszczą w posłanie.
Otworzą przed nim ziemski raj,
otworzą przed nim ziemski raj
i nie poskąpią swoich ciał,
i nie poskąpią swoich ciał,
harując na swe utrzymanie,
nie kłamię, nie kłamię,
harując na swe utrzymanie.
Lud czysty myśli o nich źle,
lud czysty myśli o nich źle,
policja przesłuchuje je,
policja przesłuchuje je,
do tego i syf czyha na nie,
nie kłamię, nie kłamię,
do tego i syf czyha na nie.
Co chwila w nowych związkach są,
co chwila w nowych związkach są
i konsumują je co noc,
i konsumują je co noc,
lecz żadna w welonie nie stanie,
nie kłamię, nie kłamię,
lecz żadna w welonie nie stanie.
Uliczną Wenus łapią w pół,
uliczną Wenus łapią w pół
łachmyta, matoł, byle żul,
łachmyta, matoł, byle żul,
a potem z niej szydzą te dranie,
nie kłamię, nie kłamię,
a potem z niej szydzą te dranie.
Kto z dziwki lekce sobie kpi,
kto z dziwki lekce sobie kpi,
niech lepiej ma baczenie, czy –
niech lepiej ma baczenie, czy
nie mówi tak o swojej mamie,
nie kłamię, nie kłamię,
nie mówi tak o swojej mamie.
STARCZY TYLKO PRZEBIEC PRZEZ MOST (Il suffit de passer le pont)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Starczy tylko przebiec przez most
a spotka nas piękna przygoda
pozwól, zdejmę ci bluzkę twą
popatrz, wokół tylko przyroda
dziś Niedziela Palmowa jest
więc trawa już musi być miękka
kiedy dzwonu usłyszysz dźwięk
biegnij do mnie jak ta sarenka.
Ding, dang, dong – oto dzwoni już dzwon
życzy szczęścia dziś właśnie nam
ding, dang, dong – nikt nie wie, że ktoś
dzwonnikowi coś za to dał…
Pozwól, zdejmę ci bluzkę twą
i lećmy jak lekkie motylki
starczy tylko przebiec przez most
a tam krowy i koniczynki
mnóstwo kwiatów, lecz dobrze wiem
co dzisiaj ty dla nas wybierzesz
ja bym wybrał zielony mech
lecz zależy to też od ciebie.
Spójrz, on także ma piękny kwiat
popatrz, jak on nieśmiało drży
ale zerwij go pełną garść
ach, daj spokój, po co te łzy…
Niby zwykłe trzy kroki to
a tańczysz za chwilę kankana
pozwól, zdejmę ci bluzkę twą
kocham tylko ciebie, kochana.
Dzwonnik dostał ode mnie w garść
by zbudzić cię dzisiaj nad ranem
już nie trzeba się więcej bać
chodź, stworzymy dziś nowy taniec.
Trawa drapie i gryzą gzy
chyba oset gdzieś tam ci wlazł
jeśli tylko pozwolisz mi
to zębami usunę chwast…
Niczym, proszę, nie przejmuj się
już bać się niczego nie trzeba
a jeżeli to nawet grzech
to pójdziemy razem do piekła
starczy tylko przebiec przez most
pozwól, zdejmę ci bluzkę twą
starczy tylko przebiec przez most
pozwól, zdejmę ci bluzkę twą…
ŚMIERĆ ZA IDEE (Mourir pour des idees)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Anira Trusiewicz, Filip Łobodziński
Dla idej ponieść śmierć – któż zna ideę lepszą?
Ja jednak żyję, bo na próżno szukam ich.
Gdy nawet znajdę coś, to inni się tak śpieszą,
że na śmiertelny skok nie starcza mi już sił.
Czasami myślę, że w tym cały jest ambaras:
tak ogniem wiary płonąć, by podpalić stos,
a jednak zanim spłonę, muszę dodać coś:
ponieśmy za idee śmierć, ale nie zaraz,
śmierć tak, ale nie zaraz.
Doradza przodków chór, by śpieszyć się powoli,
na chwilę przerwać marsz, odpocząć choćby dziś,
bo jaki zysk jest w tym, że się wyciągnie nogi,
jeżeli jutro już nie będzie dokąd iść?
Opóźniać każą zaś ten marsz taktyki prawa,
mówiące, że nim Bogu duszę zechcesz dać,
to najpierw stań i swą ideę dobrze sprawdź.
Ponieśmy za idee śmierć, ale nie zaraz,
śmierć tak, ale nie zaraz.
Niejeden święty mąż, męczeństwo głosząc dzielnie,
sam długo zwleka, nim na szafot wdrapie się,
bo dobrze wie, że tam jest raczej nieprzyjemnie,
z daleka lepiej patrzeć w świątobliwy cel.
Dlatego zanim się dopełni ta ofiara,
nierzadko egzekucji dokonuje czas –
widocznie święty mąż powtarza też nie raz:
ponieśmy za idee śmierć, ale nie zaraz,
śmierć tak, ale nie zaraz.
Idea, jasna rzecz, wymaga poświęcenia,
wyraźnie mówią to statuty wszelkich sekt.
Jednego chciałbym wszak od ofiar wyjaśnienia:
jak w tym zalewie słów rozpoznawały sens?
Sztandarów łopot to już dla mnie zwykły hałas,
a stosów blask – ciemniejszy niż piekielny mrok.
Kto mądry, widząc grób, czym prędzej skręca w bok.
Ponieśmy za idee śmierć, ale nie zaraz,
śmierć tak, ale nie zaraz.
Na próżno płynie krew i próżne hekatomby,
Mamona niech nie żąda od nas ofiar złych,
niech już nie grają nam martyrologii trąby,
na ziemi raju nie zapewnią ścięte łby.
Lecz Bóg nie zważa na to, ciągle chce nas karać,
podsyca marzeń żar, na szańce każe iść,
by śmierć, spragniona krwi, krew naszą mogła pić.
Ponieśmy za idee śmierć, ale nie zaraz,
śmierć tak, ale nie zaraz.
Mesjasze ofiar i apostołowie śmierci,
możecie pierwsi iść – błogosławimy wam!
Ruszajcie naprzód tam, gdzie święty płomień świeci,
niech najpierw każdy z was spróbuje tego sam.
My o przedwczesny zgon nie chcemy się już starać,
kostucha pragnie już wyznaczać sama los
i byle komu swych nie daje ostrzyć kos.
Ponieśmy za idee śmierć, ale nie zaraz,
śmierć tak, ale nie zaraz.
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Smutny jak czarna chmura będę,
gdy wezwie mnie do siebie Pan:
„Czas, byś przekonał się nareszcie,
czy rzeczywiście jestem tam”.
Tu palec mi Boży wskaże niebo
i drogę, którą trzeba iść.
Kto wie, czy stoi jeszcze drzewo,
z którego trumnę zrobią mi?
Kto wie, czy stoi jeszcze drzewo,
z którego trumnę zrobią mi?
Lecz nim w grobowcu się wymoszczę,
zapalę fajkę jeszcze raz
i pewnie będzie korcić troszkę,
by na wagary z trumny zwiać.
Co z tego, że się będzie gniewać
cały żałobny orszak mój?
Pogrzeb to fraszka – gorsza bieda,
gdy się na własny spóźnisz ślub,
pogrzeb to fraszka – gorsza bieda,
gdy się na własny spóźnisz ślub.
Więc zanim chór anielski wzmocnię
i nim zasiedlę obłok swój,
chcę jeszcze przedtem stracić głowę
i jeszcze raz choć wpaść pod stół,
powiedzieć komu „kocham ciebie”,
ściskając w dłoniach swych jej dłoń,
z płatków oskubać chryzantemę –
„kocha, nie kocha” całą noc,
z płatków oskubać chryzantemę –
„kocha, nie kocha” całą noc.
Niech sprawi Bóg, by wdowa po mnie
ból wielki w sercu czuła swym,
by nie musiała gryźć cebuli
chcąc nad mą trumną ronić łzy.
A potem męża mych wymiarów
niech Bóg mej żonie raczy dać,
by z moich koszul i krawatów
pożytek jeszcze jakiś miał,
by z moich koszul i krawatów
pożytek jeszcze jakiś miał.
Niech będzie panem mojej żony,
oddaję mu też cały dom,
lecz niech go ręka boska broni,
gdy źle miał będzie z nim mój kot.
Bo chociaż mściwy ja nie jestem,
wie o tym dobrze każdy tu,
lecz jeśli kotu krzywdę zrobi,
to trup, mogiła, trumna, grób,
lecz jeśli kotu krzywdę zrobi,
to trup, mogiła, trumna, grób.
I na tym kończę mój testament,
jeszcze ostatnia wola ma:
„Zamknięte, bowiem już umarłem” –
niech na mych drzwiach ktoś napis da.
I jeszcze tylko pocieszenie,
że z bólem zębów koniec już –
i się pogrążę w zapomnienie,
ludzkiego losu wspólny grób,
i się pogrążę w zapomnienie,
ludzkiego losu wspólny grób.
TU WIEK NIE MA ZNACZENIA (Le temps ne fait rien a l’affaire)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
Gdy są młodzi,
każdy z nich sądzi,
że rozum zjadł
i że każdy
ciut od nich starszy –
to dziad i wał.
Gdy są starzy –
każdy z nich patrzy
w krąg okiem złym
i wszystkich młodych
swą miarą sądzi…
I w związku z tym
my, ani młodzi, ani starzy,
tak temat ten chcemy przedstawić:
Tu czas i wiek nie ma znaczenia,
jak ktoś jest wał – to jest wał!
Czy lat ma sto, czy lat dwadzieścia
i jak go zwał – tak go zwał.
Czy stary to i zwiędły kutas,
czy też chuj sterczący na schwał,
smętnie wiszący skromny fiutas,
czy król to stojących pał!
Więc smarkaczu,
młody krzykaczu,
stul żółty dziób!
Przestań drzeć się
i nie bądź wreszcie
głupi jak but!
I ty stary,
czyś jeszcze jary,
czyś dawno grzyb –
przestań sapać,
chrypieć i chrapać
i uwierz mi!
My, ani młodzi, ani starzy,
tak temat ten chcemy przedstawić:
Tu czas i wiek nie ma znaczenia,
jak ktoś jest wał – to jest wał!
Czy lat ma sto, czy lat dwadzieścia
i jak go zwał – tak go zwał.
Czy stary to i zwiędły kutas,
czy też chuj sterczący na schwał,
smętnie wiszący skromny fiutas,
czy król to stojących pał!
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mój miły Dionizosie! Dionizosie miły!
Ach, czyjeż łapy precz na bruk mnie wyrzuciły,
gdy tak pragnąłem w ustach poczuć wina smak?
Przepiwszy cały portfel, chciałem wziąć na krechę,
lecz barman grzmotnął mnie, że aż poniosło echo.
Nie ma co, bary dziwaczeją, niech to szlag…
Łachmaniarz jakiś szedł, popatrzył: leżę skuty,
więc bez namysłu zabrał mi schodzone buty,
mój stan interpretując jako śmierci znak.
W podeszwach dziury tak, jak w jego fatałaszkach
(z pewnością w nich nie znajdzie drogi do Damaszku).
Nie ma co, bliźni dziwaczeją, niech to szlag…
Gorliwy studencina podszedł do mnie cicho,
przywłaszczył sobie w mig mą koszulinę lichą
i pomknął z łupem w dal, szczęśliwy nie wiem jak.
Współczuję szczerze mu – ów bursy pensjonariusz
w koszuli mojej braki odkrył snadź nazajutrz.
Nie ma co, żacy dziwaczeją, niech to szlag…
Zaś żona robotnika wzięła me galoty.
„Kobieto, swego męża oszczędźże klejnoty! –
wybełkotałem z trudem, leżąc tam na wznak. –
To gacie używane, wierz mi, jam nie kłamca,
zarazisz go niechybnie dokuczliwą francą!”
Nie ma co, panie dziwaczeją, niech to szlag…
Do pracy szła panienka (było już po zmierzchu),
gdy zobaczyła wtem, że wszystko mam na wierzchu,
więc na policję poszła, tam podniosła wrzask,
krzyczała, że to skandal i nieprzyzwoitość,
choć wszak co noc tych rzeczy widzi rozmaitość.
Nie ma co, dziwki dziwaczeją, niech to szlag…
Stróż prawa przybiegł, ujrzał mnie w Adama stroju
i krzyknął: „Środek zimy, a ten się nie boi,
że tu zamarznie, chyba mu oleju brak!”
W obawie, żebym zapalenia płuc nie dostał,
otulił mnie swym płaszczem, pomógł stanąć prosto.
Nie ma co, gliny dziwaczeją, niech to szlag…
Ocalił życie me, wyszedłem z tego z twarzą,
ja, który-m zawsze wznosił okrzyk „Śmierć gliniarzom!”,
bo psów nienawidziłem przecież tak czy siak.
Ilekroć chcę powtórzyć, że ich nienawidzę,
zamiera język w ustach mi, a ja się wstydzę.
Nie ma co, czasy dziwaczeją, niech to szlag…
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Carlos Marrodán, Filip Łobodziński Tekst:
Sinobrodym nie był nikt z nas,
nie trawiła nas franca ni parch,
ni inne pasożyty.
Nie wiódł nas tu ogień i miecz,
ot, po prostu z sąsiednich ziem
przybyliśmy z wizytą.
Nie przyświecał łupieżczy nam cel
i nie mieliśmy przy sobie strzelb,
toporów ni dzirytów.
Nie przybyliśmy dla ich dóbr,
dla ich jaj czy też dla ich kur,
przybyliśmy z wizytą.
Pokojowy był nasz cichy marsz,
bez wojennych okrzyków ni flag,
za broń nikt z nas nie chwytał.
Wyciągając przyjazną dłoń
ku sąsiadom z najbliższych stron,
przybyliśmy z wizytą.
Lecz nie wyszli naprzeciw nam,
nie witali nas u swych bram –
zawarli je ze zgrzytem,
żony, dzieci zamknęli na klucz,
pochowali i chleb, i sól,
nie chcieli tej wizyty.
Nikt nie pragnął trwożyć ich serc
i nie wiodła nas tu władzy chęć
lub inny cel ukryty.
Każdy z nas, gdy przez ten kraj szedł,
chciał niewinne „dzień dobry” im rzec,
przychodząc tu z wizytą.
My pokoju przynosząc znak,
przybywaliśmy tu do ich chat
w gościnę, ot i kwita,
i w nadziei, że przyjmą nas,
pokochają jak brata brat,
przybyliśmy z wizytą.
Cóż, z odmową tu spotkał się
nasz bezinteresowny gest
i nikt nas nie powitał,
więc ogarnął nas wielki żal,
trzeba było opuścić ich kraj,
odwołać tę wizytę,
odwołać tę wizytę.
ZŁA OPINIA (La mauvaise reputation)
Słowa i muzyka: Georges Brassens
Tekst polski: Jarosław Gugała
W mym miasteczku – a niech je grom! –
wciąż opinię mam bardzo złą
i czy coś wołam, czy milczę jak grób,
wszyscy źle myślą o mnie tu.
Ja nie krzywdzę wszak spośród nich nikogo,
idąc poprzez świat swoją własną drogą.
Ale bliźni nie lubią, gdy
ktoś inną drogą pragnie iść,
wszyscy tu mówią o mnie źle
(z wyjątkiem niemych – normalna rzecz).
W narodowego święta dzień
ja w łóżku swoim smacznie śpię,
orkiestry dętej równy rytm
obcy jest wszystkim zmysłom mym.
Ja nie krzywdzę wszak spośród nich nikogo,
gdy nie klaszczę w takt fałszującym trąbom,
ale bliźni nie lubią, gdy
ktoś inną drogą pragnie iść,
palcem wskazują wszyscy mnie
(oprócz bezrękich – normalna rzecz).
Gdy widzę złodzieja, co z łupem swym
zmyka przed gliną, ile sił,
nogi mej ruch – i z pałką drab
już w pysku ma chodnika smak.
Żaden przecież ból dla ludzkości wszakże,
gdy ucieknie raz złodziej kilku jabłek,
ale bliźni nie lubią, gdy
ktoś inną drogą pragnie iść,
każdy się rzucić na mnie chce
(oprócz beznogich – normalna rzecz).
Prorokiem być nie trzeba więc,
by zgadnąć, co tu czeka mnie,
gdy znajdą odpowiedni sznur,
los przesądzony będzie mój.
Nie wiem tylko wciąż, po co tyle krzyku
o tę drogę, co nie wiedzie mnie do Rzymu.
Ale bliźni nie lubią, gdy
ktoś inną drogą pragnie iść,
jak dyndam, patrzeć przyjdą więc
(z wyjątkiem ślepych – normalna rzecz).
Jacques Brel
Słowa i muzyka: Jacques Brel
Tekst polski: Filip Łobodziński
Czekam dziś na Madeleine
jak co tydzień czekam tak
stoję z białym w dłoni bzem
Madeleine go lubi wszak
Czekam dziś na Madeleine
wnet wsiądziemy w tramwaj „dwa”
frytki z nią u Pierre’a zjem
Madeleine je lubi wszak
Mad’leine to jest niebo me
to jest mój prawdziwy skarb
choć, jak mówi jej brat Charles
ona lepszej partii chce
Ja czekam dziś na Madeleine
kino jeszcze czeka nas
będę mówił „kocham cię”
Madeleine to lubi tak
Ona – tak wyśniona
ona – upragniona ma
ona – wymarzona
a której czekam tak
Czekam dziś na Madeleine
jak co tydzień pada tak
pada na mnie z białym bzem
a Mad’leine nie widać wszak
Czekam dziś na Madeleine
późno już na tramwaj „dwa”
już nie zjemy frytek, wiem
bo Mad’leine nie widać wszak
Mad’leine to jest niebo me
jak Ameryka, bez wad
choć, jak mówi jej brat Jacques
ona lepszej partii chce
Ja czekam dziś na Madeleine
kino ciągle czeka nas
jeszcze powiem „kocham cię”
Madeleine to lubi tak
Ona – tak wyśniona […]
Nie doczekam się Mad’leine
jak co tydzień wracam sam
z podwiędniętym białym bzem
Madeleine nie przyjdzie wszak
Nie doczekam się Mad’leine
kino już nie czeka nas
cóż po moich „kocham cię”
Madeleine nie przyjdzie wszak
Mad’leine to jest niebo me
jak Ameryka, bez wad
choć, jak mówi brat Francois
ona lepszej partii chce
Nie doczekam się Mad’leine
znikł ostatni tramwaj „dwa”
fajrant też u Pierre’a, wiem
Madeleine nie przyjdzie wszak
Ona – no przecież tak wyśniona
ona – przecież upragniona ma
ona – przecież wymarzona
a która dziś nie przyjdzie wszak
Lecz –
jutro czekam znów Mad’leine
jak co tydzień, jak co dnia
będę czekał z białym bzem
Madeleine ucieszę tak
Jutro czekam znów Mad’leine
i wsiądziemy w tramwaj „dwa”
frytki z nią u Pierre’a zjem
Madeleine je lubi wszak
Mad’leine to jest niebo me
Madeleine, nadzieja ma
cóż, że mówi brat Francois
„ona lepszej partii chce”?
Jutro czekam znów Mad’leine
kino będzie czekać nas
będę mówił „kocham cię”
a Madeleine to lubi tak!
MOJE DZIECIŃSTWO (Mon enfance)
Słowa i muzyka: Jacques Brel
Tekst polski: Filip Łobodziński
Minął dzieciństwa czas
szarych, milczących dni
gdy obłuda i fałsz
pozbawiały mnie sił.
Zimą połykał mnie
przeogromny mój dom
co wśród północnych trzcin
rzucił kotwicę swą.
Latem – półnagi brzdąc
niczym indiański wódz
choć mieszczanin na wskroś
byłem świadom, że już
prerię zasłaniał mi
tłusty ciociny brzuch.
Minął dzieciństwa czas
w kuchni spędzonych lat
skąd prowadził mnie szlak
w egzotyczny mój świat
a mężczyźni, co wciąż
oblekali się w dym
w ekran wlepiali wzrok
o mnie nie wiedząc nic.
Ja tymczasem co noc
głupio klęcząc u stóp
łóżka z mosiężnych krat
przeżuwałem swój ból.
Chciałem gdzieś wreszcie zwiać
ale sił było brak.
Minął dzieciństwa czas –
zdumiewało mnie, że
służba żyje, śpi, je
i oddycha jak ja.
I zdumiewał mnie też
cały rodzinny krąg:
dla nich kir to był strój
plotką zaś czyjaś śmierć.
Ja w tym stadzie, co wciąż
chciało uczyć mnie łez
choć je znałem od lat.
Byłem czujny jak pies
małomówny jak kat
lecz łagodny jak kwiat.
Przemknął dzieciństwa czas
nagle rozwiał się świt.
Wokół mur ciszy stał –
młodość była u drzwi.
To był mój pierwszy kwiat
pierwszej miłości głos
pierwsza gorąca noc
pierwszy gniew, pierwszy strach.
Całą noc trwał mój lot
leżąc sięgnąłem gwiazd
i przemówił mój śmiech
maskę zrzuciłem złą.
Wojna spadł jak cień –
no i my dziś w tę noc…
Słowa i muzyka: Jacques Brel
Tekst polski: Filip Łobodziński
Piwka jest w bród od Pragi po York
piwka jest w bród przez cały rok
piwka jest w bród od Pragi po York
piwka jest w bród – równajmy krok!
To ludzie od Brueghla,
Sowizdrzał i Szwejk
jak chlam, ty też chlej
zabawa, że hej!
To kałdun bez dna
i ospały port
kąśliwy wiatr –
to samo, encore!
Piwka…
To kuflowy szczęk
układa się w marsz
na odpust więc gnasz
jak inni na mszę
i zżera cię chuć
choć w sercu masz chłód
pij fulla na full
dzień ginie po dniu!
Piwka…
To ten stary gość
co rzyga przez śmiech
na swój siwy tors
na wspomnienia swe
to ten młody chwat
co rzyga przez łzy
i grzmi: „No to cyk!”
i leczy swój syf…
Piwka…
To „psia jego mać”
to ten sprośny bal
to rechot i wrzask
pośladek i klaps
to ten samczy chuch
i jej cycki dwa
po w jednym jest serce
drugim się chla
Piwka…
Ten złotawy płyn
co zżera nasz czas
ogłupia nas wciąż
lecz diabeł jest w nas
choć chcesz Grety Garbo
to masz tylko garb
więc orzesz, jak możesz –
jest piwko, jest fart!
Piwka…
Jarosław Gugała
LIST SUŁTANA TURECKIEGO MEHMEDA IV DO SICZY ZAPOROSKIEJ I ODPOWIEDŹ KOZAKÓW
Słowa i muzyka: Jarosław Gugała, trad.
Sułtan:
Ja Mehmed Czwarty
Brat Słońca i Księżyca;
Wnuk i namiestnik Boga na Ziemi;
Pan Macedonii i Babilonu,
Jerozolimy i obu Egiptów;
król nad królami;
pan nad panami;
wódz znamienity – niepokonany;
Ja z woli Boga pan muzułmanów,
chrześcijan postrach i wielki obrońca
każę Kozakom wam Zaporoskim
poddać się woli mojej niezwłocznie,
przerwać napaści,
zakończyć waśnie,
zaniechać sporów,
nie stawiać oporu!
Kozacy:
Belzebuba synu i pogańskiej suki,
Świński ryju i psie rzeźnika!
Jeża możesz zabić przy pomocy dupy,
ale nie chrześcijanina!
Ty kobyli zadzie i łbie nie ochrzczony,
świń tyś naszych nawet niegodzien wypasać!
Nie dostaniesz naszej ziemi ani wody,
czarcie gówno będziesz zjadać!
Kurwo babilońska, egipski pastuchu,
kundlu macedoński i zgięty chuju,
kacie kamieniecki, gówno masz na uchu,
ty aleksandryjski zbóju!
Tak ci brać kozacka Zaporoskiej Siczy
odpowiada na twą zasraną butę!
List bez daty ślemy do twej brudnej dziczy,
za co nas pocałuj w dupę!
Podpisano:
Ataman koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi Zaporożcami
Słowa i muzyka: Jarosław Gugała
Jest drzew patronką i dobrym duchem ogrodów, traw i róż,
lecz niech nie zwiedzie was zwiewna suknia – jest także panią burz.
Noc świętej Róży nad wielką rzeką – ulewa, wiatr i sztorm.
Noc świętej Róży – czas wielkiej burzy bardzo daleko stąd.
Wezbrany nurt nieznanych rzek zalewa łódź
Porwane żagle naszych pragnień, naszych słów
Bezradne gesty, doświadczenia, na nic krzyk
Jesteśmy niczym wobec burzy – ja i ty… ja i ty…
Nas zagubionych pod obcym niebem przeraża każdy błysk
Na czarnym niebie smagany deszczem moknie Południa Krzyż.
Noc świętej Róży nad wielką rzeką – ulewa, wiatr i sztorm
Noc świętej Róży – czas wielkiej burzy bardzo daleko stąd.
Daj nam wytchnienie, święta Różo, usnąć daj
Burzę w nas ucisz, ukojenie przynieś nam,
pozwól uwierzyć znowu w nadchodzące dni,
i wiarę przywróć w proste gesty, dobre sny… dobre sny…
Noc świętej Róży nad wielką rzeką – ulewa, wiatr i sztorm.
Noc świętej Róży – czas wielkiej burzy, bardzo daleko stąd.
Po wielkiej burzy, nad wielką rzeką pogodny wstaje świt
Nad wielką rzeką, bardzo daleko – Montewideo i my…
Jorge Drexler
Słowa i muzyka: Jorge Drexler
Tekst polski: Jarosław Gugała
Przyszła nam kiedyś do głowy – kolorowa piosenka.
Barwna jak miłość i ciepła jak Van Gogha paleta,
jak nut kolibry pstrokate co wiszą na wietrze
i pięciolinia jak pastel, co wplątał się w tęczę…
Więc gitarzysta wypieścił garść riffów czerwonych
a znad pianina błękitne uniosły się tony
i nie zabrakło nam pasji, wizji, ani talentu,
ale zabrakło nam trochę – proszę państwa – budżetu…
Biało-czarna piosenka – węgiel i śnieg
Mono – jest – chromatyczna – panda wśród zebr
Biało-czarna piosenka – bo budżet nam padł
Biało czarna piosenka – choć ma w sobie żar…
Biało-czarna jest jednak…
I poznikały kolejno z wymarzonej palety:
róż i zielenie, żółcienie, brąz, karminy, fiolety,
siena palona i umbra, cynober i burgund,
ultramaryna, antracyt i ecri oraz turkus.
I wkrótce barw nam zabrakło na sztandary i flagi
O kolorowej piosence nie było co marzyć
I na zachody i wschody Słońca farby nie było
Ba! Zabrakło kolorów nam na zwykłą miłość…
Biało-czarna piosenka – węgiel i śnieg
Mono jest chromatyczna – panda wśród zebr.
Biało-czarna piosenka – bo budżet nam padł
Biało-czarna piosenka – choć ma w sobie żar…
Biało-czarna piosenka…
Lluis Llach
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mój chcecie zdławić głos?
Zróbcie to już, teraz to zróbcie
gdy już nie macie nic
czym byście mogli mnie kupić.
Bo nie chcę czekać wciąż
zróbcie to już, teraz, czym prędzej!
bo mogę rzec wam: nie
bo czuję wstręt i nic więcej
Bo mnie nie szkodzi fakt
że mam usta zamknięte
bo to dzięki wam
cisza w słowa się zmienia
tak, mnie nie szkodzi fakt
że mam usta zamknięte
bo to dzięki wam
cisza w słowa się zmienia
Bo nie chcę czekać wciąż
aż lata broń rdzą pokryją
nie chcę, by czas założył
pętlę strachu na mą szyję.
Mój chcecie zdławić głos?
Zróbcie to już, zróbcie to teraz
teraz, gdy dłonie me
gitarę znów będą zmieniać
Bo mnie nie szkodzi fakt
że mam usta zamknięte
to to dzięki wam
cisza w słowa się zmienia
tak, mnie nie szkodzi fakt
że mam usta zamknięte
bo to dzięki wam
cisza w słowa się zmienia
Mój chcecie zdławić głos?
Zróbcie to już, zróbcie to teraz
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Carlos Marrodán
Kiedy gniew znaczy tylko bezsilność i lęk
to wierzymy w nasz śpiew, który zabija lęk
lecz budzimy się ze snu, gdy kończy się pieśń
Gdy nie mamy już sił, by z myślami się bić
w innych ciałach szukamy nas samych i sił
lecz w bezsilność wracamy, gdy budzi nas świt
Kiedy lęk znaczy tylko bezsilność i strach
w końcu wszyscy wierzymy, że musi być tak
lecz do życia wracamy, gdy ginie ktoś z nas
DROGA DO NOWEJ PIEŚNI (Cami cap al nou cant)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
– Modyfikuj dane tekstu –
Tytuł:
Słowa i muzyka:
Tekst polski: Filip Łobodziński
Tekst:
Cóż bogowie rzekną nam
jeśli powstrzymamy krok
choć przed nami drogi szmat
i powiemy, że już dość?
Rzekną nam: trzeba iść naprzód, więc biada tym
którym brak tej pokory, by zaczynać wciąż
by znów brać oddech w piersi i wyruszać w dal
biada tym, których jutrzejszy dzień minął dziś
biada im
Wiatr akordy niesie nam
więc melodii uczmy się
z każdej nuty jeden krok
czeka na nas nowa pieśń
Rzekną nam: trzeba iść naprzód, więc biada tym
biada tym, których jutrzejszy dzień minął dziś
biada im
Cóż bogowie rzekną nam
gdy nasz powstrzymamy krok?
DZIEŃ MALUCZKICH (El jorn dels miserables)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Tyle ucieka nam słów
w kółko mówimy wciąż to samo…
siłę w ciszy znajdźmy znów
skoro słowa nam zabrano
Tylu z nas pada bez sił
od daremnego szamotania…
a tu wciąż za świtem świt
tyle czeka nas czekania
Tylu z nas dusi gniew
i każdy zadrę w sercu nosi
każdy szarpie się jak pies
gniew z pokorą chcąc pogodzić
Tyle nadziei blednie wciąż
a blednąć będzie jeszcze więcej…
może trzeba w garść się wziąć
i obudzić śpiące ręce
Tylu z nas cierpi dziś
bez hałasu, w szarym smutku
z tych ponurych, cichych chwil
wstanie kiedyś dzień maluczkich
Tyle ucieka nam słów
w kółko mówimy wciąż to samo…
siłę w ciszy znajdźmy znów
skoro słowa nam zabrano
Tylu z nas dusi gniew
i każdy zadrę w sercu nosi
każdy szarpie się jak pies
gniew z pokorą chcąc pogodzić
DZWONY ŻAŁOBNE (Campanades a morts)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dzwonów żałobnych dźwięk
wznosi krzyk pełen wojny
za śmierć swych synów trzech
dzwonią trzy czarne wdowy
Na ulicach już lud
w pogrzebnej łączy się pieśni
przybył następny ból
trzy bóle w naszej pamięci
Dzwonów żałobnych dźwięk
za trzech serc czarną ciszę
nie jest poetą ten
który tych dzwonów nie słyszy
Z czyich zginęli rąk?
Kto zabrał życie ich ciałom
które nie miały nic
prócz wiary tych, którzy płaczą?
Mordercy wiary i życia
obyście po kres dni swoich spokoju nie zaznali
i oby nasza pamięć po śmierci was ścigała
Mordercy, mordercy wiary, mordercy życia
obyście po kres, po kres dni swoich spokoju nie zaznali
i oby nasza pamięć po śmierć was ścigała, po śmierci
***
W mojej pamięci
wykopcie grób
i znicz zapalcie
z płomieni mych słów
Wykopcie we mnie
najgłębszy dół
i w moim ciele
usypcie im grób
Niech nie zakłóca
wiatr wolnych snów
tym, co za życia
nie zgięli swych głów
W mojej pamięci
wykopcie grób
i znicz zapalcie
z płomieni mych słów
***
Siedemnaście miał lat
tyś stary wrak
nienawistne ci światło tych oczu
chcesz na zawsze je zaćmić nocą
nie będziesz mógł, bo oczy te wciąż płoną w nas
by blaskiem swym oświetlać nocą twój strach
Siedemnaście miał lat
tyś stary wrak
nienawistne ci ciało tak młode
chcesz rozszarpać i zmiażdżyć buciorem
nie będziesz mógł, bo ciało to wciąż żyje w nas
i swoją młodość odradza co noc
Siedemnaście miał lat
tyś stary wrak
tyś niezdolny do takiej miłości
i chcesz oddać go w ramiona śmierci
nie będziesz mógł – w krwi naszych ciał już jego krew
roztapia wiosną ostatni twój śnieg
Siedemnaście miał lat
tyś stary wrak
nienawistne ci ciało tak młode
chcesz rozszarpać i zmiażdżyć buciorem
nie będziesz mógł, bo oczy te wciąż płoną w nas
by blaskiem swym oświetlać nocą twój strach
swym blaskiem twój oświetlą strach
***
Cierpienie
mym słowem się stało
a słowo
odwagę ludziom dało
żałoba
w gniew ludu się przemienia
i niesie
zwycięstwo poemat
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Jarosław Gugała
Gdy dojdziecie w życiu dalej
dalej niż ja mogę zajść
– będę wciąż zazdrościł wam
że nie dojdę nigdy tam
lecz nie zrezygnuję już
bo chcę najwytrwalszym być
wędrowcem i atletą
i kochać tak jak wy
I nie próbujcie mnie pocieszać
ale opowiedzcie mi
o tym, czego nigdy już
nie zobaczę w życiu mym
o szumie wielkich rzek
których mnie nie porwie nurt
o pięknie wszystkich ciał
których nie pokocham już
i o błękicie nieba
nieznanych szczytach gór
o blasku innych gwiazd
gdzieś wśród dalekich dróg
i o żaglowcach, co
nie pożeglują już…
nie pocieszajcie mnie
nie pocieszajcie, bo…
…choć doszliście w życiu dalej
dalej niż ja mogłem zajść
i ciągle zazdrościłem wam
bardzo zazdrościłem wam
że mieliście tyle szczęścia
gdy nie miałem szczęścia ja
bo chociaż nigdy nie umiałem stać się
tak silnym jak wy atletą
i nie kochałem tak
ja wciąż wędrować chcę
ja wciąż wędrować chcę
GRECKA ŁÓDŹ (Vaixell de Grècia)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Carlos Marrodán
Jeśli o świcie zobaczysz w dali łódź
która po morzu swych wolnych bogów mknie
z naszego brzegu daj szybko łodzi znak
by pod swe żagle w opiekę wzięła nas
A jeśli ujrzysz, że żagle porwał wiatr
to nie myśl, że w śmierć płynie grecka łódź
bo dość jest nas, dość wioseł i dość sił
by ujrzeć brzegi bez strachu i bez krwi
Żaglowcu grecki, ten sam nas niesie wiatr
ta sama wiara i ból, i gniew, i żal
wybierzmy żagle na burzę i na sztorm
wybierzmy żagle, bo wspólny mamy port
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Joanna Karasek i Carlos Marrodán wg przekładu Zygmunta Kubiaka
I.
Jeśli wyruszasz w drogę do Itaki
módl się, by podróż długo miała trwać
by pełna przygód była i doświadczeń
módl się, by podróż trwała wiele lat
i obyś świtów miał jak najwięcej
gdy porty nowych miast zobaczą twoje oczy
i obyś uczył się od tych, co wiedzą więcej
Miej zawsze w sercu swą myśl o Itace
tak przeznaczone, masz dopłynąć tam
ale za bardzo nie śpiesz się w podróży
lepiej, by podróż trwała wiele lat
byś stary był już, gdy dotrzesz do niej
bogatszy o to, coś po drodze zyskał sam
od wyspy swej już nie chciej większych bogactw
Itaka dała ci tę wielką podróż
bez Itaki nie ruszyłbyś w świat
a jeśli biedną zda ci się twa wyspa
nie zwiodła cię, bo w końcu przecież wiesz
mądrzejszy już, co to są Itaki
II.
Wciąż idź, wciąż przed siebie idź
przejdź przez starych drzew martwe pnie i kłody
i gdy miniesz lasu brzeg
nie zatrzymuj się, lecz idź dalej
Wciąż idź, zawsze dalej idź
poza mury dziś, których jesteś więźniem
i gdy będziesz wolny już
spróbuj dalej iść, wciąż przed siebie
Wciąż idź, jeszcze dalej idź
poza nowe dni, które przyjdą jutro
a gdy ujrzysz drogi kres
chciej rozpocząć znów nową podróż
Wciąż idź, wciąż przed siebie idź
przejdź przez starych drzew martwe pnie i kłody
i gdy miniesz lasu brzeg
nie zatrzymuj się, lecz idź dalej
nie zatrzymuj się, lecz idź dalej
III.
Dobrych wiatrów, dobrych dni
tym, co wierni ziemiom swym
wojującym za swój lud
szybkie łodzie niech da Bóg
i pomimo długich walk
niech nie braknie im kochanych ciał
niech nałowią w sieci dobrych gwiazd
pełnych podróży i pełnych doświadczeń
Dobrych wiatrów, dobrych dni
tym, co wierni braciom swym
wojującym za swój lud
pełne żagle niech da Bóg
i pomimo długich walk
niechaj wrócą do kochanych ciał
niech odnajdą szlaki marzeń swych
pełnych przygody i pełnych doświadczeń
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Carlos Marrodán
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
Ziemio wciąż deptana, ziemio wciąż nękana, niepokorna ziemio
jeszcze
żeby się dowiedzieć, kim jesteśmy wreszcie, wciąż za siebie patrzmy
jeszcze
ziemio wciąż szarpana, która w naszych ciałach jesteś żywą raną
jeszcze
oddaj głos swym dzieciom, uwierz tym, co wierzą, że śpiewania czas
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
Ziemio wciąż deptana, która o swe prawa wciąż się upominasz
jeszcze
wy, co wciąż wierzycie mimo tych zdrad wszystkich, że jesteśmy sobą
jeszcze
mowo naszych pieśni, mowo naszych sierpni, naszych modlitw mowo
jeszcze
oddaj głos swym dzieciom, uwierz tym, co wierzą, że śpiewania czas
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
Ziemio krzyżowana, ziemio użyźniana krwią niewinną Abla
jeszcze
czas już walki nastał, czas o nasze prawa, żeby sobą być raz
jeszcze
morze naszych świtów, morze naszych krzyków, niepokorne morze
jeszcze
oddaj głos swym dzieciom, uwierz tym, co wierzą, że śpiewania czas
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
Ziemio wciąż deptana, ziemio wciąż nękana, niepokorna ziemio
jeszcze
mowo naszych pieśni, mowo naszych sierpni, naszych modlitw mowo
jeszcze
morze naszych świtów, morze naszych krzyków, niepokorne morze
jeszcze
czas już walki nastał, czas o nasze prawa, żeby sobą być
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
KIEDY WYRZUCI MNIE FALA NA ZMARŁYCH BRZEG (Quan l’onada em dura a la platja dels morts)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Kiedy wyrzuci mnie
fala na zmarłych brzeg
wreszcie będę miał czas
spojrzeć za siebie wstecz
zebrać wspomnień mych garść
przeżyć to jeszcze raz
czas, by przemierzyć znów
życia mojego szlak
kiedy wyrzuci mnie
fala na zmarłych brzeg
Powiem „żegnaj” tej wsi
gdzie przyszedłem na świat
tej dzwonnicy wśród pól
która niosła swój dźwięk
ponad kurz cichych dróg
pośród winnic i wzgórz
gdy na wschodzie grzmiał grom
a z północy dął wiatr
tej dzwonnicy wśród pól
pośród winnic i wzgórz
Powiem „żegnaj” i tym
których kochałem tak
oni uczyli mnie
jak mam kochać, jak żyć
światło, cień, rozkosz, ból –
oto miłości sens
gdybym miał jeszcze czas
przyszedłbym do was znów
gdybym miał jeszcze czas
przyszedłbym do was znów
Powiem „żegnaj i ty
kraju mój, statku mój
towarzysze mych walk
chwycą w dłonie twój ster
wyprowadzą cię z burz
i uleczą cię z ran
wrócą znów wolne dni –
na mnie przyszedł już czas”
kiedy wyrzuci mnie
fala na zmarłych brzeg
powiem „żegnaj i ty
statku mój, kraju mój”
KOŁYSKA WSZYSTKICH BŁĘKITÓW (Bressol de tots els blaus)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Agnieszka Rurarz
Morze – przyjaciel mój –
jest jak bóg uśpiony, ciche tak
gdy schronienia szuka moja łódź
na piersi jednej z wysp
Morze – przyjaciel mój –
jest jak bóg wzburzony, groźne tak
i gdy moje żagle wzdyma wiatr
w niepewną gramy grę
Lecz wstanie taki dzień
kiedy nie napełni żadnej z fal
pragnienie skryte, by odnaleźć port
żeglugi przyjdzie kres
Morze – przyjaciel mój –
każdy błękit miał kołyskę w nim
wieczny kolor, nieustanny szum
uczą, jak mało mam
Wiem, że nie umiałbym
odejść od błękitnej wstęgi wód
więc żeglować chcę, dopóki w krąg
nie ucichnie wiatr
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Carlos Marrodán
Gdaknęła kura, że już dość:
Od dziś ogłaszam wielki post
wypinam się, zamykam sklep
chromolę tę monokulturę
przestaję znosić tyle jaj
od dziś od siebie dbam
a jeśli chcą przekraczać plan
niech sobie znajdą inną kurę
Kiedy kura mówi: nie
rewolucja niech żyje!
Niech wyzyskują, kogo chcą
by se zbudować drugi dom
ja ich dobrobyt w dupie mam
ja się nie będę dla nich trudzić
ja z damy, owszem, nie mam nic
dziewiczy mi nie znany wstyd
lecz w tej niewoli nie chcę tkwić
ja się dla planu nie chcę kurwić
Kiedy kura …
Nie chcę być wzorem pełnym cnót
najlepszą z wszystkich nośnych kur
ja telewizji zamknę dziób
żem rekordzistką w województwie
dyplomem mogą mamić mnie
zarzucać eksportową sieć
ja mam swój honor i swą cześć
nie dam dyplomem się ogłupić
Kiedy kura…
I by kogutów przerwać chór
żem najłatwiejsza z wszystkich dup
i przysłowiowy kurzy mózg –
od dziś kogutów ja wybieram
bo impotentów mam już dość
to ma być kogut, na schwał chłop
i nie dla jaj ma robić to
ale dla mojej przyjemności
Kiedy kura…
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Joanna Karasek i Carlos Marrodán
Jeżeli któryś z was
jutrzenkę może spotkać
niech powie, że nie czas
bym światło jej pokochał
bo walka jeszcze trwa
Jeżeli któryś z was
odwiedzi wyspę syren
niech krzyknie pośród fal
że do nich nie przypłynę
bo walka jeszcze trwa
A jeśli smutny los
tak sprawi, że śmierć przyjdzie
zanieście pęki róż
i wszystkie moje pieśni
umiłowanej mej
gdy zwyciężymy już
Niech któryś z was
odwiedzi wyspę syren
niech krzyknie pośród fal
że do nich nie przypłynę
bo walka jeszcze trwa
A jeśli wolnych dni
szukacie, wolnych wiosen
to z wami pragnę iść
by móc tych wiosen dożyć
chcę walczyć wiele dni
A jeśli smutny los
tak sprawi, że śmierć przyjdzie
zanieście pęki róż
w wszystkie moje pieśni
umiłowanej mej
gdy zwyciężymy już
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: arosław Gugała i Marek Karlsbad
Dziś, gdy zaśpiewać chcę ci pieśń
wspominam każdy powrót twój
widzę niepokój oczu twych
i tajemnicę twoich ust
uśmiechem dłoni swoich znów
wypełniasz każdy akord mój
znów w każdej nucie imię twe –
Laura
Choć nie pamiętam prawie już
ile przeżytych razem dni
i gdzie niepokój nasz o dziś
gdzie nasza radość jutra jest
pośród przyjaciół w domu mym
czy tam, gdzie zawsze byłem sam
tam wszędzie byłaś ze mną ty –
Lauro
A jeśli los rozdzieli nas
nieś zawsze z sobą ptaków śpiew
niechaj bogowie wiodą cię
wskazują drogę światłem gwiazd
a jeśli mój usłyszysz śpiew
zatrzymaj się, posłuchaj go
zawsze w nim zabrzmi imię twe –
Laura
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Jarosław Gugała
Tak bardzo mały jest mój kraj
że kiedy słońce idzie spać
wciąż nie jest pewne, czy świeciło tam
a starzy ludzie mówią zawsze
że wraca, by to sprawdzić właśnie
i chociaż trochę w tym przesady
nie przeczę im – właśnie w to chciałbym wierzyć wciąż
i nie chcę dodać tutaj nic
bo wolę raczej chorym być
niż bez wiary takiej żyć
Tak bardzo mały jest mój kraj
że gdy z dzwonnicy spojrzysz w dal
inną dzwonnicę zawsze dojrzysz tam
a ludzie mówią o tym: „Wiecie
tu wioski boją się być same
tu wioski boją się być większe
wierzcie nam” – właśnie w to chciałbym wierzyć wciąż
i nie chcę dodać tutaj nic
bo wolę raczej chorym być
niż bez wiary takiej żyć
Tak bardzo mały jest mój kraj
że ma go w sercu każdy z nas
jeśli los rzuci go w daleki świat
i każdy z nas jest przemytnikiem
bo wierzy, że nie będzie maszyn
co mogą odkryć tajemnice
ludzkich serc… – właśnie w to chciałbym wierzyć wciąż
i nie chcę dodać tutaj nic
bo życie me nie znaczy nic
jeśli bez kraju miałbym żyć
Tak bardzo mały jest mój kraj
że kiedy słońce idzie spać
wciąż nie jest pewne, czy świeciło tam
MOJA SMUTNA KSIĘŻNICZKA (Ma tristeza)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Jak mam cię dojrzeć?
W łachmanach włóczysz się
o jałmużnę prosisz mnie…
Ukochana, wszak tyś jest dla mnie księżniczką z baśni
Wędrujesz sama
i mówisz: „Kto by chciał
dzielić ze mną życia szlak
obiecuję, będę kochać go niestrudzenie”
Chcę z tobą zapaść w wieczny sen, gdy słońce zgaśnie
księżniczko z baśni, ty mnie spętasz, ze mną zaśniesz
wyzwolisz mnie, wyzwolisz mnie
przez ciebie człek brodzi w morzu łez
Jak ma cię poznać
ten dzieciak, co bez słów
w ślad za tobą patrzy znów
wzrusza ramionami, bo nic o tobie nie wie
Twe imię szepcze
staruszka drżący głos
z wiarą i miłością, choć
w jego życiu już za późno jest na nadzieję
Chcę z tobą zapaść w wieczny sen, gdy słońce zgaśnie
księżniczko z baśni, ty mnie spętasz, ze mną zaśniesz
wyzwolisz mnie, wyzwolisz mnie
przez ciebie człek brodzi w morzu łez
Jak cię wywyższyć…
Spętali serce twe
w cyrku pokazują cię
a ty ciągle mówisz: „Jestem tu, by was kochać”
Chcę z tobą zapaść w wieczny sen, gdy słońce zgaśnie
księżniczko z baśni, ty mnie spętasz, ze mną zaśniesz
wyzwolisz mnie, wyzwolisz mnie
przez ciebie człek brodzi w morzu łez
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Agnieszka Rurarz
[L’avi Siset em parlava
de bon matí al portal
mentre el sol esperàvem
i els carros vèiem passar.
Siset, que no veus l’estaca
a on estem tots lligats?
Si podem desfer-nos-en
mai no podrem caminar…
Si estirem tots, ella caurà
i molt de temps no pot durar
segur que tomba, tomba, tomba
ben corcada deu ser ja
si tu l’estires fort per allí
i jo l’estiro fort per allà
segur que tomba, tomba, tomba
i ens podrem alliberar.]
Stary Siset kiedyś mówił mi
staliśmy w bramie, był świt
gdy czekaliśmy na słońca wschód
i samochodów rósł szum
mówił: Czy muru nie widzisz?
Wszystkich nas trzyma ten mur
gdy nie będziemy bronić się
zagrodzi nam każdą z dróg
Gdy uderzymy, runie mur
nie może przecież wiecznie trwać
na pewno runie, runie, runie
nie pozostanie po nim ślad
jeśli uderzysz mocno tu
a ja uderzę mocno tam
na pewno runie, runie, runie
i wolny będzie każdy z nas
Lecz minęło już tyle lat
ręce mam starte do krwi
a kiedy czuję, że sił mi brak
mur rośnie grubszy niż był
wiem już, że ledwie się trzyma
lecz ciężko ruszyć go stąd
nawet gdy czuję przypływ sił…
Powtórz, Sisecie, pieśń swą
Gdy uderzymy…
Stary Siset nie mówi nic
słowa porwał zły wiatr
dokąd – on jeden tylko wie
ja w bramie tkwię cały czas
i gdy przychodzą nowi wciąż
słyszą, jak rośnie mój głos
śpiewam ostatnią Siseta pieśń
tę, której uczył nas on:
Gdy uderzymy…
NA PEWNEJ ZIEMI (Damunt d’una terra)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: oanna Karasek, Marek Karlsbad, Filip Łobodziński, Carlos Marrodán
Wciąż mówią mu: Zaczekaj
walka nie ma sensu
w walce tej nie wygra nikt
choć wszyscy na tej ziemi
widzą zło codziennie
wiedzą, że tak musi być
Więc Maurycy słucha i
dalej na niej żyje jakby nigdy nic
i powtarza: aby żyć
lepiej siedzieć w gównie niż w więzieniu gnić
Pamiętasz tamte myśli
które odmieniły
twego życia zwykły bieg?
Wciąż nosisz po nich ranę
którą nadaremnie
jeszcze dziś zaleczyć chcesz
I Maurycy myśli tak
że przyczyny złą już chyba dobrze zna
lecz bezsilność albo strach
być posłusznym każą mu i w miejscu stać
Mój chłopcze, wyrzuć kamień
z ręki, opuść pięści
jeszcze masz za mało lat
i módl się, śpij spokojnie
pracuj, nie podskakuj
oni już przywrócą ład
Lecz Maurycy wreszcie wie:
walczyć tylko w myślach to za mało jest
już wie dobrze, czego chce:
na ulicę wyjść i głośno krzyknąć: Nie!
NAPISZ DO MNIE SZYBKO (Escriu-me aviat)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nie zwlekaj już
i napisz list
nim lęk do serca się wkradnie
nie pozwól, by
samotność dziś
była mi wiernym kompanem
Niech spomiędzy twych słów
twe ciało do mnie wygląda
twe oczy w literach O
ramiona w T jak tęsknota
Więc napisz list
niech gesty słów
spojrzenia zdań mnie otulą
ach, napisz list
jeżeli możesz
wypełnij słowami pustkę
W każdej sylabie ślad
ukochanej osoby
twe oczy w literach O
ramiona w T jak tęsknota
NIKT NIE ZNAŁ JEJ IMIENIA (Ningu sabia el seu nom)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Agnieszka Rurarz
Nikt nie wie, jak na imię ma
świat cały zwał ją więc „Madame”
jak orzech krągła, długa
z kroplami potu tu i tam
na plaży w swym kostiumie
kupionym u Samaritaine
turystka na patelnię
wrzucona w olej, sól i pieprz
Faceci, którym serca
na plaży biją raz po raz
marzący o kokietkach
gotowi kochać każdą z was
wciąż szepczą czułe słowa
i serca mocniej biją im
skrywają własne zmarszczki
i o dewizach cichą myśl
Ślicznie pani dziś wygląda, och Madame
jak syrena wynurzona z morskich fal
w jakiej farbie kąpiesz włosy swe, Madame?
Nie rozumie nic
uśmiecha się i
śmieje się, śmieje się i nie mówi nic
Jak okrągły jest brzuch pani, och Madame
ile zmysłowości w zmarszczkach kryje twarz
za grosz będę twym kochankiem, och Madame!
Nie rozumie nic
uśmiecha się i
śmieje się, śmieje się i nie mówi nic
Do Francji dzisiaj wracasz
pamiątek stos w walizce masz
kapelusz, kastaniety
chusteczki i koniak
opowiesz swym sąsiadkom
którym nie udało się
pojechać za granicę
i kupić sobie pieśń
Ślicznie…
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Jarosław Gugała
Ty, który o zwycięstwie wciąż powtarzasz
nie mówisz nic
i zawsze swój
odwracasz wzrok
gdy trzeba dać
w nasz absurd krok…
A przecież tyle jeszcze jest w nas bólu
i smutek nasz
i nasza krew
i życie me
już tyle lat
pytają mnie:
Kto zwyciężył?
Kto na zdradzie, bezprawiu i kłamstwie wspólny wznosić chce dom?
Kto zwyciężył?
Ilu z nas uwierzyć jeszcze może w sprawiedliwość i mądrość twą?
Kto zwyciężył?
Kto zakutym, zaszczutym, bezbronnym wskaże przyszłość, o której śnią?
Odpowiedz mi
odpowiedz mi
ty wiesz, że nikt
nie wygrał nikt –
przegrałeś ty
I wiem, że nie umiemy już zapomnieć
tych wszystkich lat
tych wszystkich zdrad
i ludzkich krzywd
i zawsze już
zostanie tak
i zawsze już będziemy milczeć razem
i czekać, by
za wiele lat
za parę dni
za kilka chwil
zapytać was:
Kto zwyciężył?…
A przecież tyle jeszcze jest w nas bólu
i smutek nasz
i nasza krew
i życie me
już tyle lat
pytają mnie
PIEŚŃ ŻAGLI I WIOSEŁ NR 12 (Canco de rem i de vela XII)
Słowa i muzyka: Josep Maria de Segarra, Lluis Llach
Tekst polski: arosław Gugała
Jeśli wśród ciszy zatrzyma się łódź
i gdy na wiatr długo nam czekać przyjdzie
by bezsilności nie poddać się znów
wiatr ukryjemy wśród najgłębszych myśli
A jeśli żagle wypełni znów wiatr
co szarpie myśli i chłoszcze nam twarze –
walczmy, by zaniósł w zatokę znów nas
pełną spokoju, miłości i marzeń
Burzy, co łodzie wyrzuca na brzeg
co zrywa żagle i łamie nam wiosła
nie zdoła wstrzymać nasz płacz ani śmiech
lecz miłość, którą ta burza przyniosła
Miłość, co przyszła wśród burzowych fal
nie chce być chmurą szarpaną wciąż wiatrem
miłość, co rodzi się wśród burzy w nas
nie chce słów wielkich ni przysiąg, ni zaklęć
Więc jeśli żagle wypełni znów wiatr
co szarpie myśli i chłoszcze nam twarze –
walczmy, by zaniósł w zatokę znów nas
pełną spokoju, miłości i marzeń
pełną spokoju, miłości i marzeń
PIOSENKA BEZ TYTUŁU (Canco sense nom)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Odpowiedz, dokąd zmierzasz dzisiaj ty
co karabiny, czołgi, psy
kierujesz przeciw ludziom?
Ach, dokąd zmierzasz drogą pełną krwi
przynosząc strach, nienawiść, łzy
kulami nas dziś szczując?
Gdy oto nasze dzieci patrzą w dal
gdy pośród chmur i morskich fal
słońca nie widzą?
Gdy hańbą się okrywasz dziś co dnia
gdy nasze dzieci nie chcą grać
w cieniu myśliwców?
Odpowiedz, dokąd zmierzasz
tą drogą pełną krwi
odpowiedz, odpowiedz
odpowiedz, dokąd zmierzasz
przynosząc strach i łzy
odpowiedz, odpowiedz
gdy oto nasze dzieci patrzą w dal
gdy pośród chmur i morskich fal
słońca nie widzą?
Gdy hańbą się okrywasz dziś co dnia
gdy nasze dzieci nie chcą grać
w cieniu myśliwców?
PRZYJACIELE, TO NIE TO (Companys, no es aixo)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Przyjaciele, nie o to nam szło
tyle kwiatów zabrała nam śmierć
tyle pragnień przepadło wśród łez
może przyjdzie odwagi znów czas
by rzec: nie, moi drodzy, to nie to
To nie to, przyjaciele, nie to
słowa zgody, co dławią nam głos
sprawiedliwość na nowo wśród krat
a prawami się kupczy co dnia
kraty są, mimo słów, mimo praw
To nie to, przyjaciele, nie to
teraz trzeba zaczekać – rzekną nam
zaczekamy, na pewno, o tak
nie spoczniemy w czekaniu na ów dzień
gdy nie będzie trzeba rzec: to nie to
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dziewiętnasty był wiek
w kraju tym grasował Joan Serra
i, jak niesie stara wieść
nazywano go La Pera.
Łaknął wciąż niewinnej krwi
a krzyk mordowanych ludzi
do dziś wśród cyprysów brzmi:
– Zmiłuj się, zmiłuj się!
– Nie zabijaj mnie
bo mam synów dwóch i żonę
forsy dam ci, ile chcesz
błagam, oszczędź życie moje!
Nie zabijaj mnie
na mą matkę cię zaklinam!
– Lepiej módl się, i to już!
– Zmiłuj się, zmiłuj się!
Oto któregoś dnia
do Najświętszej Panny z Karmelu
pewien człowiek modły słał
przy dwóch świec łagodnym płomieniu
i już góry i drogi
powtarzają krzyki ludzi
mordowanych bez litości
to La Pera kraj znów łupi
– Nie zabijaj mnie
bo mam żonę i dwóch synów
forsy dam ci, ile chcesz
lecz pozostaw mnie przy życiu!
Nie zabijaj mnie
na mą matkę cię zaklinam!
– Lepiej módl się, i to już!
– Zmiłuj się, zmiłuj się!
Lecz dziś, Joanie Serra
dwaj żołnierze cię schwytali
dzisiaj ci zabrakło szczęścia
i oto siedzisz za kratami.
I nazajutrz, gdy wstał świt
gdy już nań czeka szubienica
z ust La Pery płynie krzyk
to jego ostatnia modlitwa
– Gdy powieszą już mnie
gdy mi serce bić przestanie
gdy się skończy życie me
i do fosy wrzucą me ciało
niech ktoś modlitwę zmówi za mnie
przed obrazkiem Panny z Karmelu
i niech świece dwie zapali…
Nie uczynił tego nikt
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Świt w słońcu się już zatarł
przede mną znów tułaczka
ta droga, tak mi znana
To snu jest początek
Ktoś ukląkł – łzy ma w oczach
a dziecko stoi prosto
gdzieś radio gra tak głośno
To snu jest początek
Bez przerwy wyje ta syrena
na spokój wciąż ktoś czeka
powietrze krew rozdziera
To snu jest początek
to właśnie snu jest początek
Już zachodzi słońce
zasnęły oczy moje
tym długim dniem zmęczone
To snu jest już koniec
to snu jest
to snu jest już koniec
SZCZĘŚCIE MIEJ (Que tinguem sort)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Jarosław Gugała
Gdy powiesz mi:
„Żegnaj, dalej muszę iść już sam”
odpowiem ci:
„Niech bogowie cię zawiodą tam
i szczęście miej
byś daleko za widnokrąg snów
mógł dojść”
A jeśli chcesz
ze mną ciągle w dalszą drogę iść
to dobrze wiesz
że musimy wierni sobie być
i szczęście mieć
aby dojść do kraju marzeń swych
i snów
Tam, gdzie nikt nie zakłóci spokoju w nas
tam gdzie nienawiści nie zna nikt, właśnie tam
i gdzie nikt nie odbierze wolności nam
i gdzie żaden z nas nie będzie już nigdy sam
Gdy chcesz tam pójść
proś, by los ci długą drogę dał
i by szlak twój
oświetlało wiele dobrych gwiazd
i szczęście miej
byś daleko za widnokrąg snów
mógł dojść
Tam, gdzie nikt…
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Agnieszka Rurarz, Jarosław Gugała, Marek Karlsbad, Filip Łobodziński, Carlos Marrodán
Śnicie!
Ależ tak, śnimy nieprzerwanie, zawsze…
Oczekujecie zbyt wiele!
Ależ tak, nauczyliśmy się czekać i czekamy na wszystko…
Chcecie za wiele!
Ależ tak, chcemy za wiele, chcemy więcej, chcemy osiągnąć wszystko…
Śpieszycie się!
Ależ tak, trzeba iść i dojść, i zaczynać od nowa
Śnicie!
Tak, to konieczne, ten sen może spełnić się jutro…
Oczekujecie zbyt wiele!
Ależ tak, i nie wstyd nam być niewolnikami nadziei…
Chcecie za wiele!
Ależ tak, to nasze święte prawo, więcej, to nasz obowiązek…
Żądacie!
Ależ tak, z determinacją i w milczeniu
I mimo wszystko
mimo wszystko tak jest lepiej
lepszy jest naród, który wciąż się burzy
chociaż czasem gwałtowny
chociaż czasem zbyt ostrożny
chociaż czasem słaby, podły, odrażający
to i lepiej, z całą swoją ludzką naturą, dziwną i prostą
to i lepiej niż być potulnym stadem podporządkowanym czyimś zimnym kalkulacjom
I dlatego niech nikt nie wstydzi się mówić, niech nikt nie wstydzi się krzyczeć:
Śnijmy, tak, śnijmy nieprzerwanie, śnijmy odważnie
śnijmy poza kres naszych snów, poza kres wyobraźni…
Śnimy zawsze, tak, i oczekujemy wszystkiego
nauczyliśmy się sztuki czekania, owej sztuki czekania w bezsilności
umiemy czekać i czekamy na wszystko, na wszystko
i chcemy osiągnąć wszystko
chcemy tego, co niemożliwe, by osiągnąć to, co możliwe
chcemy tego, co możliwe, by osiągnąć to, co niemożliwe
to i lepiej, naprawdę, to i lepiej
chociaż czasem gwałtowni
chociaż czasem słabi, podli, odrażający
to i lepiej, z całą naszą ludzką naturą, dziwną i prostą
to i lepiej niż być potulnym stadem podporządkowanym czyimś zimnym kalkulacjom
I dlatego jeżeli kiedykolwiek ośmielą się powiedzieć nam: Śnicie!
Jasne że tak, nieprzerwanie, śnimy zawsze…
Jeżeli powiedzą nam: Oczekujecie zbyt wiele!
Ależ tak, nauczyliśmy się czekać i czekamy na wszystko, na wszystko…
Jeżeli powiedzą nam: Chcecie za wiele!
Jasne, że tak, chcemy za wiele, chcemy więcej, chcemy osiągnąć wszystko…
Jeśli powiedzą nam: Śpieszycie się!
Ależ tak, trzeba iść i dojść, i zaczynać od nowa
tak, śpieszymy się
W KARCZMIE NAD MORZEM (A la taverna del mar)
Słowa i muzyka: Lluis Llach, słowa wg Konstandinosa Kawafisa
Tekst polski: Filip Łobodziński wg przekładu Zygmunta Kubiaka
W karczmie nad morzem staruszek w kącie siadł
siwą głowę pochylił, siedzi sam
czyta gazetę, bo nie prosi go nikt do swojego stołu
Patrzą ze wzgardą na jego stary płaszcz
wie, że bez uciech przeżył tyle lat
że nie wróci mu już uroda z tych dni, że czas mu zabrał zdrowie
Wie, że stary jest, czuje to i widzi
łzy ma w oczach znów, bo znów o tym myśli
myśli, bo ma czas, czasu ma aż nadto
jeszcze wczoraj był młody, tak niedawno
jeszcze wczoraj był młody, tak niedawno
Zawsze był rozsądny – i co z tego ma?
Piekło starości, oszukany czas
każde pragnienie dusił rozsądnym zdaniem „zaczekaj, jutro też dzień”
Tylu radości się wyrzekł w tamte dni
tylu pięknych przebudzeń w jasny świt
tyle straconych chwil drwi z niego dziś, gdy jego ciało drąży czas
Wie, że stary jest, dobrze to poznaje
wie, że stary jest, myśli o tym stale
myśli, bo ma czas, czasu ma aż nadto
jeszcze wczoraj był młody, tak niedawno
jeszcze wczoraj był młody, tak niedawno
W karczmie nad morzem staruszek w kącie siadł
już wspomnienia i sny umknęły w dal
zwiesił głowę i śpi, oparty o stół, oparty o stół…
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wiem, że gdy słyszę płacz
zagubionego ptaka
to ty gdzieś w kącie łzy przelewasz
jak ranny w skrzydło ptak
błądzisz tu i tam
gniazda na suchych szukasz drzewach.
Wierz mi, że chciałbym być
dla twojej samotności
jak zakurzona stara szafa
co kryje myśli złe
w ciemności chowa je
i wracać do nich nie pozwala
Lecz ty siebie lepiej znasz
krok po kroku – radę dasz
wystarczy tylko chcieć
by na pustyni twej
nowe pędy wyrastały.
Otwórz oczy, wokół patrz
zawsze czyjąś ujrzysz twarz
kto twego wsparcia chce
kto powie: Proszę cię
daj mi wiarę, chcę iść dalej
Wiem, że gdy w gęstej mgle
na falach chce lądować
mewa, co się zgubiła w burzy
to ty tak pędzisz w dal
i szukasz pośród skał
schronienia po długiej podróży.
Wierz mi, że chciałbym być
dla twojej niepewności
wiatrem, co horyzont otwiera
przepędza stada chmur
byś lecieć mogła znów
ku plaży, gdzie na ciebie czekam
Lecz ty siebie lepiej znasz
krok po kroku – radę dasz
wystarczy tylko chcieć
by na pustyni twej
nowe pędy wyrastały.
Otwórz oczy, wokół patrz
zawsze czyjąś ujrzysz twarz
kto twego wsparcia chce
kto powie: Proszę cię
daj mi wiarę, chcę iść dalej
Z DRZEWA OPADŁ LIŚĆ (Com un arbre nu)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
Z drzewa opadł liść
wiatrem kreślony znak
z drzewa opadł liść
i ja ptak, i ja ptak
Z morza w dobry port
cisza serc, cichy świat
z morza w dobry port
ja wśród fal, ja wśród fal
Nieskończoność u stóp
cisza w krąg, cisza w nas
my to cały świat
my to nicość bez dna…
Otwórz oczy i zamknij
my to ciało i duch
blask tysiąca słońc
ale i ciemna noc
W białej księdze znak
pośród kart, pustych kart
w białej księdze ja
w słowie tym, w słowie tym
W pieśni akord gra
to gra nut, to gra słów
w pieśni akord gra
to brzmię ja, to gram ja
Nieskończoność u stóp
cisza w krąg, cisza w nas
my to cały świat
my to nicość bez dna…
Otwórz oczy i zamknij
my to ciało i duch
blask tysiąca słońc
ale i ciemna noc
ZA NAMI NOC, PRZED NAMI ŚWIT (Venim del nord, venim del sud)
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Jarosław Gugała i Carlos Marrodán
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
i nie wierzymy w fetysz granic
jeśli za nimi czeka ktoś
kto chce wyruszyć z nami w drogę
kto jutro poda nam swą dłoń
i wciąż idziemy, aby żyć
i żyć pragniemy, by móc iść
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
i nie znaczymy wielkich zwycięstw
triumfalnych hymnów nie zna nikt
a jeśli walka będzie krwawa
to nam tej walki będzie wstyd
i wciąż idziemy, aby żyć
i żyć pragniemy, by móc iść
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
i nie prowadzą nas sztandary
niesiemy z sobą tylko śpiew
chcemy wolności dla przyjaciół
chcemy im zanieść naszą pieśń
i wciąż idziemy, aby żyć
i żyć pragniemy, by móc iść
Za nami noc
przed nami świt
my morza sól
my ziemi ból
i nie przeszkodzą nam kajdany
i nie zatrzyma nas ten mur
i kroku już nie powstrzymamy
a inni także przyjdą tu
i wciąż idziemy, aby żyć
i żyć pragniemy, by móc iść
ŻOŁNIERZ (Dona [A les cinquanta estrelles])
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Filip Łobodziński
To ostatni list
niedługo przyjdzie rano
cóż pisać mam?
Długopis jest armatą
Me słowa są serią kul
karabinową taśmą
na ciele mam pełno ran
od spojrzeń tych, co płaczą
Wystrzelę w nich pełno kul
na chwałę generałom
choć biały wzrok ofiar mych
podąża ciągle za mną
Wyruszę w bój
bo strzelać mi kazano
karabin mój
znów stanie się zagładą
świst moich kul
przyniesie głód i ból
i oto znów
bezbronni u mych stóp
Ta droga pełna krwi
jest jedną wielką raną
Więc niechże tu pośród niej
zostanie moje ciało
bo walczę dzisiaj o coś
co nie jest moją sprawą
Wyruszę w bój
bo strzelać mi kazano
karabin mój
znów stanie się zagładą
świst moich kul
przyniesie głód i ból
i oto znów
bezbronni u mych stóp
Na ciele mam pełno ran
od spojrzeń tych, co płaczą
zamilknie też serce me
co dotąd umierało
Słowa i muzyka: Lluis Llach
Tekst polski: Carlos Marrodán
Może słów mi już nie starczy,
lub nie starczy mi przyjaciół,
albo tylko lat nie starczy,
gdy pogrzebią moje ciało,
gdy pogrzebią w morskiej fali.
Zanim jednak podróż minie –
przecież kiedyś minąć musi –
może życiu coś ukradnę,
z większym będę mógł bagażem,
odejść z jeszcze większym zyskiem,
zanim moja podróż minie –
życie, życie!
Widzę czasem oczy dziecka,
moje oczy dziecka widzę,
jak z dziecięcą zachłannością
przez pokrytą lodem szybę
w śnieżnych burzach szuka tęczy.
Głos rozsądku nieraz mówił,
że mój trud jest nadaremny,
lecz zachłanność mnie nie męczy,
bo choć siwe moje włosy,
ciągle dzieckiem moje oczy.
Czasem oczy dziecka widzę –
życie, życie!
Gdy się w słowach zestarzeję,
a me pieśni będą martwe,
to przede mną drzwi zamknijcie,
przed tęsknotą drzwi zamknijcie
i przed głosem, który gaśnie.
Do was żalu mieć nie będę,
umiem odejść, wrócić w ciszę,
odejść w morze i w biel żagli,
by w łopocie ich usłyszeć
nowe ptaki mych pejzaży,
umiem odejść, wrócić w ciszę –
życie, życie!
Kiedy czarna panna przyjdzie,
kusicielska śmierć zachłanna,
choć zastanie dom otwarty,
mego serca nie zastanie,
miłość ma nie dla tej panny!
Jeśli jednak z nią odejdę,
chcę, by wszystkie ślady po mnie,
pamięć o mnie, prochy moje,
robak, który ciało toczy,
głośne myśli, słowa ciche,
chcę usłyszeć, jak śpiewają –
życie, życie!
Ludowe różne
Słowa i muzyka: ludowe jiddisz
Tekst polski: Filip Łobodziński
Do dna, do dna, do dna, do dna
nie chcę smutku, nie chce biedy {bis}
co z tego, że haruję całe dnie
znów piję dziś na kredyt
co z tego, że haruję całe dnie
znów piję dziś na kredyt
Kredyt, kredyt, kredyt, kredyt
czasem bywa los nieludzki {bis}
gdy masła brak, to żyć się jeszcze da
lecz jak tu żyć bez wódki?
Gdy masła brak, to żyć się jeszcze da
lecz jak tu żyć bez wódki?
Wódka, wódka, wódka, wódka
smutek mieszka w niej i radość {bis}
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
mej duszy czyńcie zadość
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
mej duszy czyńcie zadość
Duszy zadość, duszy radość
czas to dobry na romanse {bis}
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
i zaczynajmy tańce
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
i zaczynajmy tańce
Tańce, tańce, tańce, tańce
Bóg pozwala aż do rana {bis}
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
bo wnet zatańczę z panną
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
bo wnet zatańczę z panną
Z panną, z panną, z panną, z panną
w święto Bóg już nie pochwala {bis}
lecz do dna i nalejcie jeszcze mi
doceni Bóg mój talent
lecz do dna i nalejcie jeszcze mi
doceni Bóg mój talent
Talent, talent, talent, talent
śpiewam, tańczę i podskoczę {bis}
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
niech nam rozbłysną oczy
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
niech nam rozbłysną oczy
Oczy, oczy, oczy, oczy
niczego nie znam piękniejszego {bis}
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
świat wielbi Najwyższego
więc do dna i nalejcie jeszcze mi
świat wielbi Najwyższego
DZIEWCZYNA DO WZIĘCIA (A meidl in di yoren)
Słowa i muzyka: ludowe jiddisz
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dorosłam już i jestem do wzięcia
a ty wciąż oczy zasłaniasz mi
a ty wciąż oczy zasłaniasz mi
powinnam dawno być twoją żoną
lub chociaż narzeczoną nie od dziś
powinnam dawno być twoją żoną
lub chociaż narzeczoną nie od dziś
Czy boisz się, że nie mam pieniędzy?
Jak trzeba, mama sprzeda swój sklep
jak trzeba, mama sprzeda swój sklep
więc na co jeszcze czekasz, ożeń się ze mną
ja kocham cię, to przecież każdy wie
więc na co jeszcze czekasz, ożeń się ze mną
ja kocham cię, to przecież każdy wie
Czy boisz się, żem z podłej rodziny?
Mój dziadek był rabinem jak miód
mój dziadek był rabinem jak miód
mój tata zaś to najzacniejszy Żyd w mieście
więc może skończ gadanie swoje już
mój tata zaś to najzacniejszy Żyd w mieście
więc może skończ gadanie swoje już
Słowa i muzyka: ludowe meksykańskie
Tekst polski: Filip Łobodziński
O zioła pachnące pytasz
zioła pachnące ci dam
rosną u mnie w ogrodzie
więc pozwól ze mną tam
Mówią, że twoja rodzina
ostrzy sobie na mnie kły
powiedz, niech nie warzą piwa
by go nie musieli pić
Baba, która kocha dwóch
kocha ich niczym bliźnięta
jednemu przyprawia rogi
z drugiego robi jelenia
Tę kasztankę, którą miałem
dziś dosiada jej mój kum
ale mnie to tam za jedno
i tak jej dosiadłem pierwszy
Noc poślubną ciężką miałem
nie zmrużyłem nawet oka
bo calutką noc musiałem
gdzieś po krzakach gonić kota
Mówisz, że to czarny kot
dał przez okno susa
ejże, od kiedy to koty
chodzą w spodniach i kapeluszach?
NIECH KWITNIE RÓŻA (Vive la rose)
Słowa i muzyka: ludowe francuskie
Tekst polski: Filip Łobodziński
Mój miły mnie opuszcza
hej, niech kwitnie róża
dlaczego – któż to wie
kwitnie róża, kwitnie bez
Odwiedzić poszedł inną
hej, niech kwitnie róża
czy wróci tu, czy nie
kwitnie róża, kwitnie bez
Słyszała, że jest piękna
hej, niech kwitnie róża
i gdzie tam do niej mnie
kwitnie róża, kwitnie bez
Słyszałam, że jest chora
hej, niech kwitnie róża
jej życia bliski kres
kwitnie róża, kwitnie bez
Jeżeli umrze dzisiaj
hej, niech kwitnie róża
to pogrzeb jutro jest
kwitnie róża, kwitnie bez
Pojutrze on tu przyjdzie
hej, niech kwitnie róża
lecz ja nie zechcę, nie
kwitnie róża, kwitnie bez
SZALUPA W DÓŁ (La chaloupe a l’eau)
Słowa i muzyka: ludowe francuskie
Tekst polski: Filip Łobodziński
Liny luz! Szalupa w dół!
Liny luz! Szalupa w dół!
Majtek wpadł do wody znów
czy mnie słyszycie?
A jeśli waćpan ze mnie kpisz
ja z pana zakpię tyż
Majtek rękę złamał – pech!
Majtek rękę złamał – pech!
Przyszedł chirurg i mu rzekł –
czy mnie słyszycie?
A jeśli waćpan ze mnie kpisz
ja z pana zakpię tyż
– że tę rękę uciąć chce
że tę rękę uciąć chce
majtek nie chciał tego, nie
czy mnie słyszycie?
A jeśli waćpan ze mnie kpisz
ja z pana zakpię tyż
Majtek poszedł dziś na targ
majtek poszedł dziś na targ
i powiem wam, co kupił tam –
czy mnie słyszycie?
A jeśli waćpan ze mnie kpisz
ja z pana zakpię tyż
fajkę i tytoniu garść
fajkę i tytoniu garść
i na tym kończę, idźcie spać
czy mnie słyszycie?
A jeśli waćpan ze mnie kpisz
ja z pana zakpię tyż
WIĘZIEŃ NUMER DZIEWIĄTY (El preso numero nueve)
Słowa i muzyka: ludowe meksykańskie
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dla więźnia numer dziewiąty
już spowiedzi przyszedł czas
jest u niego kapelan
razem mówią „Ojcze nasz”
bo żonę zastrzelił swą
i przyjaciela od lat
sędziowie orzekli, że
także on jest śmierci wart.
Oto jak spowiada się
„Księże, jak zrobił to
jeśli znów narodzę się
to ich zastrzelę znów
Nie mam wyrzutów sumienia
przed śmiercią mnie nie ogarnia strach
bo wiem, że jest tam na górze
Ktoś, kto oddzieli dobro od zła
On nas dopiero osądzi
On mi wskaże piekło lub raj”
Więzień numer dziewiąty
zawsze był nad chwaty chwat
wracał radosny w ten wieczór
jakby mu ubyło lat
lecz kiedy zobaczył ich
objętych w sypialni drzwiach
wściekłość rozdarła mu pierś
pragnął poczuć zemsty smak.
Trąbki głos rozległ się
pluton już gotów jest
w okna więziennych cel
płynie skazańca głos:
„Nie mam wyrzutów…
Maria del Mar Bonet
CZEGO CHCĄ LUDZIE CI (Que volen aquesta gent)
Słowa i muzyka: Lluis Serrahima, Maria del Mar Bonet
Tekst polski: Jarosław Gugała
O świcie przyszli pod dom
chcą wejść do środka, stukają
matka zerwana ze snu
na progu przed nimi staje
czego chcą ludzie ci
którzy przychodzą nad ranem?
Jej syna nie ma tu dziś
„Nie wierzcie, na pewno kłamie!”
„Ja nie wiem, gdzie jest mój syn!”
Zbudzony krzykiem syn wstaje
czego…
W jej życiu jest tylko on
lecz nie wie o jego walce
są sprawy, o których syn
nie mówi nawet swej matce
czego…
Odzywał się coraz mniej
wciąż budził się przed świtaniem
drżał, gdy ktoś pukał do drzwi
uciekał z domu nad ranem
czego…
Do okna podchodzi jak cień
zbudzony nagłym wołaniem
po cichu wymyka się
i patrzy, czy biegną za nim
czego…
Lecz stoją, nie mówią nic
nikt nawet nie patrzy za nim
twarze zwrócone do drzwi
stoją do niego plecami
czego…
O świcie przyszli pod dom
w ten dzień od dawna czekany
jej syna nie ma tu już
zabili go do drzwi pukaniem
czego…
Paco Ibańez
BYŁO SOBIE RAZ (Erase una vez)
Słowa i muzyka: Jose Agustin Goytisolo, Paco Ibańez
Tekst polski: Filip Łobodziński
Był sobie raz
wilk dobry i miły
były też baranki
które go dręczyły
I była sobie też
wiedźma urodziwa
był okrutny książę i
dobroduszny pirat
Wszystkie te rzeczy
były sobie raz
kiedy mi się przyśnił
na odwrót cały świat
Słowa i muzyka: Rafael Alberti, Paco Ibańez
Tekst polski: Joanna Kozińska-Frybes
Przez ziemie, przez ziemie
przez ziemie Hiszpanii
bezkresne, samotne
pustynne równiny
galopuj, koniku bułany
rycerzu narodu, do słońca promieni
Galopem w dal
galopem w dal
by ich pogrzebać pośród fal
Jak serca puls ziemi
wybija, wybija
puls ziemi hiszpańskiej
wśród podków dudnienia
galopuj, rycerzu narodu
rumaku spieniony, bo twoja jest ziemia
Galopem…
Nie ma, nie ma, nie ma
przed tobą nikogo
i śmierć też jest nikim
jeśli cię dosiada
galopuj, koniku bułany
rycerzu narodu, bo twoja jest ziemia
Galopem…
PANNA Z WACHLARZA (La seńorita del abanico [Canción china en Europa])
Słowa i muzyka: Federico Garcia Lorca, Paco Ibańez
Tekst polski: Filip Łobodziński
Panna z wachlarza
panna łagodna
mostem przechodzi
nad rzeką chłodną
Chłopcy milczący
w swoich surdutach
na ten most patrzą
most bez balustrad
Panna z wachlarza
smutna panienka
mostem przechodzi
i szuka męża
Chłopcy blondynki
wzięli za żony
panny wysokie
i białej mowy
Cykady grają
w wietrze zachodnim
(panna spowita
wiatrem zielonym)
Cykady grają
gdzieś pod kwiatami
(chłopcy na północ
wiatrem porwani)
Panna z wachlarza
panna łagodna
mostem przechodzi
nad rzeką chłodną
PIOSENKA O JEŹDŹCU (Canción de jinete)
Słowa i muzyka: Federico Garcia Lorca, Paco Ibańez
Tekst polski: Filip Łobodziński
Z nieba czarna pełnia
to czas rozbójników
ostrogi śpiewają
hejże, koniku czarny
dokąd pędzi ten twój jeździec martwy
Nieruchomy bandzior
ma twarde ostrogi
wędzidło wypadło
hejże, koniku chłodny
jakże pachną w tę noc kwiaty noży
Z nieba czarna pełnia
nad Sierra Morena
krwią stoki spływają
hejże, koniku czarny
dokąd pędzi ten twój jeździec martwy
Z nieba czarna pełnia
wtem krzyk! długie rogi
płomieni błyskają
hejże, koniku chłodny
jakże pachną w tę noc kwiaty noży
Słowa i muzyka: Jose Agustin Goytisolo, Paco Ibańez
Tekst polski: Filip Łobodziński
Cofnąć już ci się nie uda
bo życie naprzód cię popycha
jak zawodzenie nieustanne
nieustanne
Będziesz się czuła uwięziona
lub zagubiona i samotna
będziesz żałować swych narodzin
swych narodzin
Lecz nie zapomnij nigdy słów
które pisałem kiedyś ci
gdym tak jak dziś
gdym tak jak dziś
myślał o tobie
Życie jest piękne, uwierz mi
na przekór wszystkim przekornościom
zyskasz przyjaciół, zyskasz miłość
zyskasz przyjaciół
Samotny mężczyzna czy kobieta
patrz, stoją blisko koło siebie
są ledwie pyłem, nie są niczym
nie są niczym
Więc nie zapomnij nigdy słów
które pisałem kiedyś ci
gdym tak jak dziś
gdym tak jak dziś
myślał o tobie
Świat liczy, że będziesz silna
że im pomożesz swych uśmiechem
że im pomożesz swą piosenką
przy ich piosenkach
Nie poddawaj się i nie oddalaj
gdy w drodze będziesz, nigdy nie mów
„ja już nie mogę, tu zostaję,
tu zostaję”
Więc nie zapomnij nigdy słów
które pisałem kiedyś ci
gdym tak jak dziś
gdym tak jak dziś
myślał o tobie
Życie jest piękne, uwierz mi
na przekór wszystkim przekornościom
zyskasz przyjaciół, zyskasz miłość
zyskasz przyjaciół
Nie wiem, co więcej ci powiedzieć
lecz może sama to zrozumiesz
że ja też nadal jestem w drodze
jestem w drodze
I nie zapomnij nigdy słów
które pisałem kiedyś ci
gdym tak jak dziś
gdym tak jak dziś
myślał o tobie
Patti Smith
TAŃCZĘ BOSO (Dancing Barefoot)
Słowa i muzyka: Patti Smith, Ivan Kral
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ona jest zbawieniem
Ona maniaczka wizji twych
Ona jest tajnym połączeniem
Ona tajnie łączy się z nim
Co za ruch, czemu właśnie ja?
W nieustający wpadam sen
Czy to on mnie wziął we władanie swe?
Ja tańczę boso
Zaraz wpadnę w wir
Dziwne dźwięki kuszą mnie
Jakby ktoś żył wewnątrz moich żył
Ona jest twą esencją
Ona jak absolutu głos
Ona się nań koncentruje
Bo ona wybrała właśnie go
Co za ruch, czemu właśnie ja?
W nieustający wpadam wir
Czy mnie wziął we władanie wielkich sił?
Ja tańczę boso
Wsysa mnie już wir
Dziwne dźwięki kuszą mnie
Jakby ktoś żył wewnątrz moich żył
Ona jest od-tworzeniem
Ona, którąś odurzył ty
Ona jest przeświadczeniem
Że ona i on unoszą się dziś
Co za ruch, czemu właśnie ja?
W nieustający wpadam wir
Wkrótce nie będę czuć ciążenia sił
Ja tańczę boso
Wessał mnie już wir
Dziwne dźwięki kuszą mnie
Jakby ktoś żył wewnątrz moich żył
O Boże jestem zakochana…
Splot naszych dni perli się w mroku jak spocona twarz
Tajemnica narodzin, samego dzieciństwa
Grobowe odwiedziny
Co nas tak wzywa ku sobie?
Czemu modlimy się wrzeszcząc?
Czemu śmierci nie określić na nowo?
Zamykamy oczy wyciągamy ręce
I kręcimy się na szybie
Duszność pokarm dusz linia żywota kończyna drzewa
Dłonie to on bo ona obiecuje ona jest błogosławiona między niewiastami
O Boże jestem zakochana…
Piosenki Sefardyjskie
CHMURY NA NIEBIE (El cielo esta nublado)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz
Na niebie kłębią się chmury,
za nimi ukrył się księżyc,
za nimi gwiazdy schowane,
ciemności okryły ziemię.
Spać niemowlęta nie mogą,
w popłochu zwierzyna bieży,
a wszystko to uczyniła
gorąca krew Izabeli.
Jedyną siostrę zabiła
z miłości do szwagra wielkiej,
zabiła ją ciemną nocą,
ukryta wśród zasłon ciemnych.
Zabiła, aby w jej łożu
jej mężem móc się nacieszyć.
Don Diego myśli, że żonę,
nadobną Donxivę pieści.
Lecz oto zrywa się z łoża,
ażeby cuda obwieścić:
– Piętnaście lat moją żoną,
dziewicą wciąż jednak jesteś!
Twa kibić jak smukła trzcina,
różami przybrane piersi!
– Zabiłam siostrę jedyną,
ukryta wśród zasłon ciemnych…
Wyznanie dziewczyny szczere
powstrzymać musi chęć zemsty.
Niech żywi zostaną żywi –
umarłych nic już nie wskrzesi…
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
Wszystkie skarby świata tego
oddać musiałby królowi
jego sługa Girineldo,
by naprawić to, co zrobił.
Wczesnym rankiem dnia pewnego,
gdy doglądał pańskiej zbroi,
zawołała wtem do niego
żona króla z komnat swoich:
– Girineldo, Girineldo,
uwierz, proszę, słowom moim,
czekać będę przyjścia twego
w moim łożu dzisiaj w nocy.
– Pani, drwisz ze sługi swego,
bo za tobą siła stoi.
– Wcale nie drwię, Girineldo,
czekam dzisiaj w łożu moim.
– Wyznacz więc godzinę jedną,
kiedy przyjść mam do alkowy.
– Kiedy tylko wzejdzie miesiąc,
ty do przyjścia bądź gotowy.
Gwiazdy już na niebie świecą,
księżyc przeszedł już pół drogi.
– Co się stało, Girineldo?
Czemu jeszcze nie nadchodzisz?
Rozgwieżdżone dzisiaj niebo,
jak za dnia tak jasno w nocy,
ale w zamku wszędzie ciemność,
Girineldo w drzwiach już stoi.
Wreszcie więc kochanka swego
już królowej widzą oczy,
czule tuli się do niego,
już ich miłość ma w swej mocy.
Wnet zmęczeni cicho leżą,
sen głęboki ich zaskoczył,
kiedy, oczom swym nie wierząc,
niespodzianie król nadchodzi.
– Co mam zrobić z tą kobietą?
Wszak nie mogę zabić żony!
Jeśli zginie Girineldo,
honor mój wraz z nim stracony…
Lepiej niech to skryje ciemność,
niech się nikt nie dowie o tym,
nigdy jeszcze wszak kobieta
nie oparła się miłości…
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
Na niebie księżyc płonie dziś
a wraz z nim serce płonie me.
Zły los nadzieję zabrał mi,
rozpalił we mnie płomień ten,
zły los nadzieję zabrał mi,
rozpalił we mnie płomień ten.
I nie ma takich barw ni słów,
którymi chcę opisać żal,
i nie wiesz ty, i nie wie nikt,
jak płomień ten ugasić mam,
i nie wiesz ty, i nie wie nikt,
jak płomień ten ugasić mam.
Jaśminu kwiat, jaśminu krzew
ja zasadziłem u twych drzwi.
Broniłem cię, kochałem cię,
lecz dzisiaj innych kochasz ty,
broniłem cię, kochałem cię,
lecz dzisiaj innych kochasz ty,
Na niebie księżyc płonie dziś
a wraz z nim serce płonie me.
Zły los nadzieję zabrał mi,
rozpalił we mnie płomień ten,
zły los nadzieję zabrał mi,
rozpalił we mnie płomień ten.
JUŻ CZAS, JUŻ NADSZEDŁ CZAS (Sir nasir)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Niechże pan młody nadstawia ucha,
do niego kieruję te kilka słów,
być może nie jest ze mnie Salomon,
lecz parę rad cennych mogę dać mu.
Już czas, już nadszedł czas,
zagrajcie jeszcze raz,
młodym śpiewać będziemy,
więc niech słuchają nas.
Kiedy do stołu będziesz zasiadał,
jedz z apetytem i innym go życz,
żonę swą zawsze pierwszą pozdrawiaj,
ona jutrzenką jest wszystkich twych dni.
Już czas…
Gdy szczęście od was odwróci się,
powstrzymaj rozpacz, powstrzymaj gniew,
lepiej w pokoju jeść suchy chleb,
niżeli wśród kłótni tłuściutką gęś.
Już czas…
Kochaj bliźniego jak siebie samego
i swojej żony miłością się ciesz,
pij wodę tylko z własnej cysterny,
kto cudzołoży, ten popełnia grzech.
Już czas…
Szykuj się już na poślubną noc,
bo najtrudniejszy jest pierwszy krok,
byś oną rzecz załatwić mógł w lot,
musisz jeść dużo żółtek i ryb.
Oboje teraz słuchajcie mnie:
kiedy oddacie się miłosnej grze,
ukąszeń i draśnięć nie bójcie się,
gdy w łożu zadane są łaską, nie złem.
Już czas…
Šir hadaš
šir našir
našir la-hatan
šir hadaš, šir hadaš
KOŁYSANKA Z SALONIK (Nana de Salónica)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
Zaśnij, mały mój chłopczyku
śpij, malutki, śpij, synku mój
przy łóżeczku będę twym do świtu
śpij, malutki, oczka zmruż
Gdy z pieluszek wyrośniesz nam
pójść do szkoły nadejdzie czas
będziesz wkrótce, mały mój syneczku
cyfry i litery znał
A gdy wszystkie już będziesz znał
ojciec cię zabierze na targ
i już wkrótce, mały mój syneczku
tam kupiecki poznasz fach
A gdy zechce Bóg dobry tak
ty w daleki wyruszysz świat
i już wkrótce, mały mój syneczku
jako wielki wrócisz pan
Zaśnij, mały mój syneczku…
MAMO, NIE WIDZIAŁAM NIGDY (Mama, yo no tengo visto)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz
Mamo, nie widziałam nigdy
oczu ptaka modrych tak,
włosy złote jak daktyle,
skórę niczym jaśmin miał,
włosy złote jak daktyle,
skórę niczym jaśmin miał.
Skąd przyleciał do mej izby?
Czemu na mym oknie siadł?
Czemu gniazdo swoje uwił
w sercu mym niezwykły ptak?
Czemu gniazdo swoje uwił
w sercu mym niezwykły ptak?
Właśnie przędłam złote nici,
by z nich utkać ślubny strój,
gdy wiadomość mnie dobiegła,
że się żeni miły mój,
gdy wiadomość mnie dobiegła,
że się żeni miły mój.
Żeń się zatem, ukochany,
a z wesela przyślij mi
marcepany, abym mogła
w nich osłodzić gorzkie łzy,
marcepany, abym mogła
w nich osłodzić gorzkie łzy.
MODLITWA (BŁAGAM CIĘ, PANIE) (Dia y noche rogo al Dio)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz
Błagam Cię, Boże, nocą i dniem,
byś skrzydłem sokoła uczynił mnie,
błagam Cię, Boże, nocą i dniem,
byś skrzydłem sokoła uczynił mnie.
Słońca na niebie dosięgnąć chcę, Panie,
i drogi zgubionej odnaleźć ślad.
Ach, ach, patrz, jak serce me
pali się w płomieniach tęsknoty tej…
Wiesz, że nie potrafię obronić się, Panie,
przed bólem i żalem, więc zabij mnie…
Jak ptak, co po niebie krąży cały dzień
i tylko może go powstrzymać śmierć,
tak moje serce pełne jest łez, Panie,
i drogę zgubioną odnaleźć chce.
Ach, ach, patrz, jak serce me
pali się w płomieniach tęsknoty tej…
Wiesz, że nie potrafię obronić się, Panie,
przed bólem i żalem, więc zabij mnie…
Nie potrafię obronić się, Panie,
przed bólem i żalem, więc zabij mnie…
MORZE JEST WZBURZONE (La mar esta en fortuna)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Beata Rózga
– Córko moja, moja miła,
litość, litość miej,
nie rzucaj się w morza toń!
Spójrz, jak morze jest wzburzone,
porwie cię, gdy wskoczysz doń!
Popatrz, morze jest wzburzone,
porwie cię, gdy wskoczysz doń!
– Niech mnie porwie, niech mnie niesie,
litość, litość miej!
Aż na samo głębi dno!
Czarna ryba niech mnie pożre,
a wraz ze mną miłość mą,
czarna ryba zje me ciało,
a z nim razem miłość mą!
– Córko moja, moja miła,
litość, litość miej,
nie rzucaj się w morza toń!
Spójrz, jak morze jest wzburzone,
porwie cię, gdy wskoczysz doń!
Popatrz, morze jest wzburzone,
porwie cię, gdy wskoczysz doń!
NADCHODZI NOC, KOCHANIE (Avridme, galanica)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
– Nadchodzi noc, kochanie
więc uchyl mi drzwi
nadchodzi noc, kochanie,
więc uchyl mi drzwi
– Jak pragnę być już z tobą
kochany, ty wiesz
nawet kiedy w nocy nie śpię
o tobie wciąż śnię
Lecz ojciec w nocy czyta
usłyszy więc nas
lecz ojciec w nocy czyta
usłyszy więc nas.
– Ale jeśli zgasisz świecę
to pójdzie spać
ale jeśli zgasisz świecę
to pójdzie spać
– Nadchodzi noc…
Lecz matka w nocy szyje
usłyszy więc nas
lecz matka w nocy szyje
usłyszy więc nas
– Ale jeśli schowasz igłę
to pójdzie spać
ale jeśli schowasz igłę
to pójdzie spać
– Nadchodzi noc…
[Avridme, galanica
que ya amanece
avridme, galanica
que ya amanece!
Avrir, que ya vos avro
mi lindo amor
esta noche yo no duermo
pensando en vos.]
NARODZINY ABRAHAMA (Cuando el rey Nimrod)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Kiedy król Nemrod
w drogę się wybierał,
patrzył wciąż na niebo,
gdzie się gwiazdy mienią.
Ujrzał boskie światło
nad żydowską ziemią,
bo oto miał się zrodzić
ojciec Abraham.
O Abrahamie,
ojcze wielbiony,
błogosławiony,
światło Izraela!
Więc do akuszerek
ogłosił orędzie,
że gdy do brzemiennej
każda z nich przybędzie,
niechaj żaden syn im
żywy nie osiądzie,
bo oto miał się zrodzić
ojciec Abraham.
O Abrahamie…
Gdy żona Terach
brzemienną się stała,
mąż ją zapytywał
z wieczora i z rana:
– Czemu patrzysz, jakbyś
sekret ukrywała?
Ona zaś już znała
skarb, który nosiła.
O Abrahamie…
Kiedy się zbliżały
jego narodziny,
ona szła przez pola,
sady i winnice,
wreszcie dała światu
w przytulnej piwnicy
syna najświętszego,
umiłowanego.
O Abrahamie…
Niechaj żyją kumy,
niech żyje mohel,
niech do nas przyjdzie
ów Mesjasza dzień,
gdy zbawiony będzie
cały Izrael!
Pan nie zapomni swego
ludu wybranego.
O Abrahamie…
[Abram abinu
padre querido
padre bendicho
luz de Israel!]
NIESZCZĘŚLIWA ŻONA (Mi padre era de Francia)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński, Jarosław Gugała
Moja matka Aragonką,
Francuzem ojciec jest,
jedyną swą córeczkę –
wydali za mąż mnie.
Wydali mnie za Żyda,
co dom w Stambule ma.
On sypia pod pierzyną,
zaś pod kocykiem ja.
On dobre pija wina,
a zwykłą wodę ja,
on zawsze je do syta,
przymieram głodem ja.
Obudził mnie raz w nocy,
bo pić mu chciało się.
Nie było wody w domu,
do studni posłał mnie.
A że już późno było,
sen w drodze na mnie spadł,
w tym śnie spotkałam chłopca,
całusy dwa mi dał.
– Nie całuj mnie, mój chłopcze,
nie całuj, błagam cię,
gdy pan mój mąż się dowie,
niechybnie zgładzi mnie,
a zanim on mnie zgładzi,
śmierć sobie zadam ja…
– Poczekaj, nie tak szybko,
twój mąż to przecież ja…
ODWIECZNA GRA (Juego de siempre)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Pan młody się namaszcza
olejkiem i różem,
wygląda przepięknie.
I jeden, dwa, trzy, cztery,
pięć, sześć i siedem,
ta gra trwa wiecznie.
Igrała panna młoda,
wraz z nią małżonek,
wraz z nią małżonek.
Podczas pierwszej igraszki
on dał jej pierścionek,
on dał jej pierścionek.
I jeden…
Igrała ze swym lubym
piękna panna młoda,
piękna panna młoda.
Podczas pierwszej igraszki
on wziął ją w ramiona,
on wziął ją w ramiona.
I jeden…
Igrała panna młoda
ze swym oblubieńcem,
ze swym oblubieńcem.
Podczas pierwszej igraszki
on przyjął jej posag,
on przyjął jej posag.
I jeden…
Powiadają, że zieleń
to nic takiego,
to nic takiego,
a przecież popatrzcie
na pana młodego,
na pana młodego.
I jeden…
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
W słońcu się wygrzewał dobry opat Piotr, mamo,
w słońcu się wygrzewał dobry opat Piotr,
na tyłku białe portki, z wierzchu duży chwost,
na tyłku białe portki, z wierzchu duży chwost.
A przez dziurkę damy podglądają go, mamo,
a przez dziurkę damy podglądają go:
– Cóż to, bracie Piotrze, co ma znaczyć to,
co to ci tak sterczy z gaci niczym knot?
– Z dołu amunicja, z przodu groźna broń, mamo,
z dołu amunicja, z przodu groźna broń,
przy jej to pomocy poluję co noc,
przy jej pomocy poluję co noc.
– Hejże, bracie Piotrze, wstąpże do nas, wstąp, mamo,
hejże, bracie Piotrze, wstąpże do nas, wstąp!
– Nie mogę, o pani, Bóg poświadczy to,
przecież nie dam rady – was tam jest ze sto.
Od słowa do słowa dał się skusić Piotr, mamo,
od słowa do słowa dał się skusić Piotr
i w różanej wodzie wykąpały go,
miękkim prześcieradłem wysuszyły go.
Sto dwadzieścia niewiast, sto dwadzieścia łon, mamo,
sto dwadzieścia niewiast, sto dwadzieścia łon –
prócz biednej kucharki, bo miał w końcu dość,
prócz biednej kucharki, bo miał w końcu dość…
– Wcale dość nie miałem, przebóg, to nie to, mamo,
wcale dość nie miałem, przebóg, to nie to!
Wcale dość nie miałem – krzyczał prędko mknąc,
i wpadł tylnym wejściem – i tak też ją wziął.
Sto dwadzieścia córek – już w kołyskach śpią, mamo,
sto dwadzieścia córek – już w kołyskach śpią.
Syna ma kucharka, w kuchni chowa go.
Sto dwadzieścia jeden – to dopiero plon!
W słońcu się wygrzewał dobry opat Piotr, mamo,
w słońcu się wygrzewał dobry opat Piotr,
a przez dziurkę damy podglądały go,
a przez dziurkę damy podglądały go…
PIĘTNAŚCIE LAT MA TA DZIEWCZYNA (Axerico de quinze ańos)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
Piętnaście lat ma ta dziewczyna
lecz dzieckiem już nie jest – to każdy wie.
Najgorsze zaś, że gdy mija nas
każdy z nas dzieckiem się staje
Na świecie tym tak wiele jest miast
od Londynu po Moskwę, od Paryża po Rzym
lecz w żadnym z nich nie umiał mnie nikt
odmłodzić jak ty, dziewczyno
Dziewczyno, dziewczyno
litości trochę choć dla mnie miej
no bo jak tak dalej pójdzie
przecież o tym dobrze wiesz
trzeba będzie znów w pieluchy
mimo lat mych wsadzić mnie
POD RÓŻANYM KRZEWEM (Debajo de la rosa)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Panna pod cytrynowym drzewem
stopy zmywa jej woda chłodna
tam pod różanym krzewem
Panna pod cytrynowym drzewem
w chłodne źródło stopy wsunęła
tam pod różanym krzewem
– Gdzieżeś, pani moja przepiękna?
– Tu przy źródle na ciebie czekam
przy boku twym pragnę schronienia
tam pod różanym krzewem
– Gdzieżeś, pani moja nadobna?
– Tu przy źródle ciebie wyglądam
swoje serce pragnę ci oddać
tam pod różanym krzewem
POŻEGNANIE PANNY MŁODEJ (Despedida de la novia)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Matko moja przemiła,
nadszedł czas z woli nieba,
weź ten klucz od spiżarni
pełnej wina i chleba.
Oto memu mężowi
od dziś jestem potrzebna,
by szykować mu stoły
pełne wina i chleba,
łoże naszej miłości
jedwabiami wyściełać.
Atan, atan, hej, drużby,
niech sprzyjają mi wróżby,
atan, atan, atija,
niechaj gwiazda mi sprzyja.
Nadszedł czas z woli nieba,
matko moja przemiła,
weź ten klucz od spiżarni
pełnej chleba i wina.
Oto mąż mój mnie czeka,
bym mu wiernie służyła,
szykowała mu stoły
pełne chleba i wina,
łoże naszej miłości
kołdrą miękką nakryła.
Atan, atan, hej, drużby,
niech sprzyjają mi wróżby,
atan, atan, atija,
niechaj gwiazda mi sprzyja.
PROSZĘ, ODPOWIEDZ MI (Para que quero yo mas bivir)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
Proszę, odpowiedz, proszę, powiedz mi,
jak na tym świecie mam żyć?
Proszę, odpowiedz, proszę, powiedz mi,
jak na tym świecie mam żyć?
Chyba już dużo lżej umrzeć będzie, niż
tak wielki znosić ból, jaki zadajesz mi.
Ja cię kocham, więc powiedz, proszę, mi,
co zrobić mam, by wreszcie także twą miłość mieć?
Ja cię kocham, więc powiedz, proszę, mi,
co zrobić mam, by wreszcie także twą miłość mieć?
Chyba już dużo lżej umrzeć będzie, niż
tak wielki znosić ból, jaki zadajesz mi.
Proszę, odpowiedz, proszę, powiedz mi,
jak na tym świecie mam żyć?
Proszę, odpowiedz, proszę, powiedz mi,
jak na tym świecie mam żyć?
Chyba już dużo lżej umrzeć będzie, niż
tak wielki znosić ból, jaki zadajesz mi.
PYTA NAS PANNA MŁODA (Dize la nuestra novia)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwie się moja głowa?
To nie zwyczajna głowa
lecz bezkresny piękny łan
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje włosy?
To nie zwyczajne włosy
ale jedwab wyszywany
ach, mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwie się moje czoło?
To nie zwyczajne czoło
ale miecz rozmigotany
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje brwi?
To nie zwyczajne brwi
ale wstążki to są zgrabne
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje oczy?
To nie zwyczajne oczy
lecz okienka cudne dwa
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zowie się mój nos?
To nie zwyczajny nos
ale daktyl delikatny
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwie się moje lico?
To nie zwyczajne lico
ale róży wdzięczny kwiat
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje usta?
To nie zwyczajne usta
lecz niteczki dwie szkarłatne
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje zęby?
To nie zwyczajne zęby
ale pereł jasny sznur
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zowie się mój język?
To nie zwyczajny język
ale słodkie to są żarna
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwie się mój podbródek?
To nie lada podbródek
ale puchar przezroczysty
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwie się moja buzia?
To nie zwyczajna buzia
ale złoty pierścioneczek
ach mój złoty pierścioneczek
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwie się moja szyja?
To nie zwyczajna szyja
ale smukły wina dzban
ach mój smukły wina dzban
ach mój złoty pierścioneczek
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się me ramiona?
To nie lada ramiona
lecz pachnące bochny dwa
ach bochenki moje dwa
ach mój smukły wina dzban
ach mój złoty pierścioneczek
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje ręce?
To nie zwyczajne ręce
ale śmigłe to są wiosła
ach dwa śmigłe moje wiosła
ach bochenki moje dwa
ach mój smukły wina dzban
ach mój złoty pierścioneczek
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje piersi?
To nie zwyczajne piersi
lecz cytryny cudne dwie
ach cytryny cudne dwie
ach dwa śmigłe moje wiosła
ach bochenki moje dwa
ach mój smukły wina dzban
ach mój złoty pierścioneczek
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zowie się mój brzuch?
To nie zwyczajny brzuch
lecz spokojna to jest rzeka
ach spokojna moja rzeka
ach cytryny cudne dwie
ach dwa śmigłe moje wiosła
ach bochenki moje dwa
ach mój smukły wina dzban
ach mój złoty pierścioneczek
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
Pyta nas panna młoda:
Jakże zwą się moje stopy?
To nie zwyczajne stopy
lecz ciżemki atłasowe
ach me ciżmy atłasowe
ach spokojna moja rzeka
ach cytryny cudne dwie
ach dwa śmigłe moje wiosła
ach bochenki moje dwa
ach mój smukły wina dzban
ach mój złoty pierścioneczek
ach mój puchar przezroczysty
ach słodziutkie moje żarna
ach mój pereł jasny sznur
ach niteczki me szkarłatne
ach mój róży wdzięczny kwiat
ach mój daktyl delikatny
ach okienka moje dwa
ach wstążeczki moje zgrabne
ach mój miecz rozmigotany
ach mój jedwab wyszywany
ach bezkresny piękny łan
chłopcze, weź ją w swe ramiona!
RADY DLA OBLUBIEŃCA (Sir nasir la hatan)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
O Panie, który z nicości wzniosłeś
u progu czasu ten wielki świat,
stworzyłeś ziemię, stworzyłeś wodę,
stworzyłeś ogień, stworzyłeś wiatr,
daj mi pod stopy twardą opokę,
bym się nie zachwiał, bym pewnie stał
i pod szczęśliwą, szczęśliwą gwiazdą
zbierz swój lud.
Więc, oblubieńcze, jeżeli chcesz
z godnością przez życie iść,
musisz z bliźnimi nauczyć się
pracować i w zgodzie żyć.
I strzeż się, by cię nie oplątała
czyjaś szalbiercza, podstępna nić –
a wobec ludzi czystych
czysty bądź.
Będziesz bogaty, więc tym, co masz,
z każdym potrzebującym się dziel,
bądź miłosierny, bądź sprawiedliwy,
oto twój skarb, twój skarb i cel,
ale ponieważ człowiek ubogi
nawet w sąsiedzie budzi wstręt,
więc nie zaznasz nigdy ubóstwa,
pewien bądź.
A swoją żonę, dziś zaślubioną,
miłością i szacunkiem darz,
niech ma co jeść i czym się odziać,
i niechaj stopy czym okryć ma.
A przy tym w łożu się nie ociągaj –
lecz nie narażaj jej czci na szwank:
korony godzien jest ten, co się zna
na rzeczy.
Lecz. oblubieńcze, gdybyś przypadkiem
w natarciu swym nie sprawdził się,
musisz pamiętać, by wróbli móżdżek,
a także dużo kawioru jeść,
o konfiturach pomarańczowych
bądź łaskaw nie zapomnieć też.
Wtedy na pewno zdołasz pokonać
te wrota.
ROZPACZ I GNIEW (Hablo con coraje)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz
Rozpacz dławi mnie i dusi straszny gniew,
gdy tę wspomnę, w której zakochałem się.
Drugiej takiej wdzięcznej nikt nie znajdzie, lecz
zwodzi mnie i dręczy, oszukuje mnie.
Miłość to jest sztylet, to palący żar,
jak podstępna żmija w serce sączy jad.
Czuję już na sobie jej morderczy wzrok,
bo sam śledzę każdy zalotników krok.
Chciałbym uciec, zanim ogień spali mnie,
lecz tak wielki płomień w morzu zgasić chcę.
Tylko przedtem niech mi powie ten, kto wie,
czemu w takiej strasznej babie kocham się.
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Rybą smażo-
ną handluje Jaakov.
Gdzież to przyrządził ją?
Na patelni Mazełtow.
Ajaj, ależ patelnię ma ten Mazełtow!
A któż to zrobił ją?
To zacny Jaakov.
Bułką świeżą
handluje Jaakov.
Gdzież to upiekł ją?
W piecu Mazełtow.
Ajaj, ależ piec ma ten Mazełtow!
A któż postawił go?
To zacny Jaakov.
Nacią i kolendrą
handluje Jaakov.
A gdzież posadził to?
W ogrodzie Mazełtow.
Ajaj, ależ ogród ma ten Mazełtow!
A któż uprawił go?
To zacny Jaakov.
STROFY NA PASCHĘ (Pesah a la mano)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz, Filip Łobodziński
Purim, Purim już za nami,
Paschę, Paschę, Paschę mamy.
Ej, chłopaki, pójdę z wami,
też chcę tłuc orzechy z migdałami.
Aman, aman, aman, aman, aman,
błogosławieństwo dał nam Pan.
Aman, aman, odpuścił winy nam,
błogosławieństwo dał nam Pan.
Purim, Purim już za nami,
Pachę, Paschę, Paschę mamy.
Nigdzie nie pójdziesz, w domu musisz zostać,
pilnuj, by myszy chleba nie naniosły.
Aman…
Purim, Purim już za nami,
Paschę, Paschę, Paschę mamy.
Przez dni osiem jeść będziemy wszyscy
chrzan i macę, mięso i jarzyny.
Aman…
STROFY NA PURIM (Coplas de Purim)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz
W taką noc jak noc Purim
spać nie może chyba nikt,
już z kominów bucha dym,
upiec trzeba stosy ciast.
Święty dzień, święty czas,
święta Ester, króluj nam,
w takie święto każdy Żyd
niechaj będzie druh i brat.
Już szykuje się Haman,
już po krewnych kazał słać,
wie, że przyszedł śmierci czas,
jutro przecież jest Purim.
Święty…
A ty, Zeres głupia, milcz,
już i tak naplotłaś mi!
To przez ciebie w dzień Purim
ja, twój mąż, zawisnąć mam!
Święty…
Nie poskąpcie łaski dziś
dla biedaków, braci swych,
i dla chrześcijan, Turków i
dla najpodlejszego z nas.
Święty…
Nie poskąpcie marcepanów
ni nugatów, ni migdałów,
zimnych mięs także niemało
trzeba nam przy pełnych dzbanach.
Święty…
Pamiętajcie też o rybach
i pieczeniach, i głowiznach,
wszelkie mięsa, trzeba przyznać,
dobre są przy pełnych dzbanach.
Święty…
Niech nikt nie odmawia picia,
czy to z kadzi, czy z kielicha,
niech nikt się nie waży dzisiaj
dolać wody nam do wina.
Święty…
Trzeba posłać pannom młodym
i słodycze, i klejnoty,
niech mąż nie zapomni o tym,
że to uczuć są dowody.
Święty…
ŚPIEWAJĄ SKOWRONECZKI (La roza enflorese)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Prześlicznie róża kwitnie,
rozkwita maj co krok,
lecz blask księżyca niknie,
mą duszę spowił mrok,
lecz blask księżyca niknie,
mą duszę spowił mrok.
Śpiewają skowroneczki,
ich trele z wiatrem mkną,
mój los i moja dusza
dziś w twojej mocy są,
mój los i moja dusza
dziś w twojej mocy są.
Przybywajże, gołąbko,
przybywaj, błagam cię,
przybywajże, najmilsza,
przybywaj, ocal mnie,
przybywajże, najmilsza,
przybywaj, ocal mnie.
TORA NAM ZOSTAŁA DANA (Hi Torah lanu nitana)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Oto cała doskonałość,
źródło wody kryształowej,
więc należne złóżmy hołdy
i wyznajmy naszą małość,
z twarzy niech nam bije światłość,
łaska spływa na nasz dom,
jak u ludzi z Baal Hammon,
bardzo w Prawie oczytanych.
Tora nam została dana.
Tańce, śpiewy, bębny, flety
towarzyszą niech radości,
hymny zanieśmy donośne.
I mężczyźni, i kobiety
niech śpiewają dziś wersety
Panu, który się objawił.
Módlmy się, żeby to sprawił,
byśmy ujrzeli Mesjasza.
Tora nam została dana.
Śpiewaj, cały Izraelu,
Temu, co świat podtrzymuje,
każdy niechaj wyśpiewuje
dzisiaj wiarę swą ku niebu.
Wreszcie po całopaleniu,
po niedolach i ofiarach
zbawi nas najświętsza wiara,
o to módlmy się do Pana.
Tora nam została dana.
TRZY SIOSTRY (Tres hermanicas)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz
Były raz sobie siostry –
jak róża białe, cudne jak kwiat –
były raz sobie siostry,
trzy siostry były raz.
Dwie już wydane za mąż –
jak róża białe, cudne jak kwiat –
dwie już wydane za mąż,
kochanka trzecia ma.
Więc z woli ojca swego –
jak róża biała, cudna jak kwiat –
więc z woli ojca swego
do Rzymu ruszać ma.
Lecz droga wiedzie prosto –
jak róża białą, cudną jak kwiat –
lecz droga prosto
do strasznej twierdzy bram.
A tam już sto zasadzek –
jak róża białej, cudnej jak kwiat –
a tam już sto zasadzek
strzec i pilnować ma.
Bezradny więc kochanek –
jak róża białej, cudnej jak kwiat –
bezradny więc kochanek
w odmęty skacze fal.
Ramiona niczym wiosła –
jak róża białe, cudne jak kwiat –
ramiona niczym wiosła,
jak statek ciało ma.
I płynie do kochanki –
jak róża białej, cudnej jak kwiat –
i płynie do kochanki,
do niedostępnych bram.
A ona mu łańcuchy –
jak róża biała, cudna jak kwiat –
a ona mu łańcuchy
zza grubych rzuca krat.
I do dziś z ukochanym –
jak róża biała, cudna jak kwiat –
i do dziś z ukochanym
na tronie siedzi tam.
Były raz sobie siostry –
jak róża białe, cudne jak kwiat –
były raz sobie siostry,
trzy siostry były raz.
UJRZAŁEM PIĘKNĄ DAMĘ (Caminando por la plaza)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ujrzałem piękną damę,
gdy szedłem dziś przez plac,
złociste miała włosy,
jak cudny była kwiat,
złociste miała włosy,
jak cudny była kwiat.
Do ciebie, piękna pani,
należy me życie całe,
do ciebie moje serce
rwie się jak oszalałe,
nie wiem, co robić mam,
nie wiem, co mówić mam,
nie wiem, co robić mam,
nie wiem, co mówić mam.
Jej wdzięczna, smukła kibić
wznieciła we mnie żar,
a serce moje biło,
aż słów mi było brak,
a serce moje biło,
aż słów mi było brak.
Do ciebie…
Dopiero jestem w kwiecie
mych osiemnastu lat
i wiedz, że takim ogniem
goreję pierwszy raz,
i wiedz, że takim ogniem
goreję pierwszy raz.
Do ciebie…
Ciebie jedną pokochałem
i musisz moją być,
więc rzeknij jedno słowo,
bez ciebie nie chcę żyć,
więc rzeknij jedno słowo,
bez ciebie nie chcę żyć.
Do ciebie…
URODZIŁEM SIĘ NA RAZ (A la una yo naci)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Carlos Marrodán
Urodziłem się na raz
a na dwa dorosłem już
na trzy miałem swoją panią
a na cztery wziąłem ślub
wziąłem ślub z miłością swą
Powiedz, miłą, skąd przychodzisz
chciałbym poznać życie twe
jeśli nie masz swej miłości
ja obrońcą twym być chcę
Urodziłem się…
Gdy na wojnę odchodziłem
dwa-m całusy na wiatr słał
jeden matce przeznaczony
drugi-m całus tobie dał
Urodziłem się…
[A la una yo nací
a las dos me engrandecí
a las tres tenía amante
y a las cuatro me casí
me casí con un amor.]
W LETNI WIECZÓR DNIA PEWNEGO (Una tarde de verano)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
W letni wieczór dnia pewnego
do arabskiej wsi przybyłem
i nad źródłem pochyloną
zobaczyłem tam dziewczynę.
Poprosiłem po arabsku:
– Pozwól mi odpocząć chwilę,
chcę napoić moje konie,
długą drogę dziś przebyłem.
– Nie mów do mnie po arabsku,
panie mój, bo będę milczeć,
urodziłam się w Hiszpanii
i z tęsknoty za nią ginę.
Byłam dzieckiem, gdy Maurowie
mnie porwali w złą godzinę,
proszę, zabierz mnie ze sobą,
chcę zobaczyć mą ojczyznę.
– Za twą wierność i urodę
chętnie oddam swoje życie,
jedź więc ze mną do Hiszpanii,
chcę przedstawić cię rodzinie.
– Jedźmy zaraz, ukochany,
jedźmy, proszę, jak najszybciej.
Gdy Maurowie nas dogonią,
z ręki ich niechybnie zginiesz!
Kiedy wreszcie w moje strony
doprowadził nas gościniec,
zobaczyłem, jak łzy wielkie
po jej twarzy płyną ślicznej.
– Czemu płaczesz, moja piękna?
Przecież nieba ci przychylę.
– Płaczę, bowiem tu spędziłam
najpiękniejsze życia chwile.
Tu z mym ojcem i z mym bratem
przychodziłam zrywać lilie
i choć było to tak dawno,
ja na pewno się nie mylę.
– Ojcze, matko, drzwi otwórzcie!
Wielką dla was mam nowinę:
chciałem przywieźć narzeczoną,
a przywiozłem tu siostrzyczkę!
ŻYCIE JEST JAK MOST (La vida es un pasaje)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Życie ludzkie jest jak ruchomy most,
wszyscy nim na oślep mkną,
ale śmierć nas czeka tam na wprost –
już u świata prawdy wrót.
Wysłuchajcie, bracia, moich słów:
na tym świecie wiele dróg
prosto wiedzie was pod śmierci próg –
a wszystkimi rządzi fałsz.
Chyba każdy z nas to hańbą zwie,
gdy o bliźnich mówić źle;
może prawda to, a może nie –
wszak tym światem rządzi fałsz.
Wiele kolorowych strojów masz,
ale cóż ich wątek tka?
Środkiem naszych najpiękniejszych szat
wciąż fałszywa biegnie nić.
Narodziny, młodość, zabawa, grzech,
ślub i praca, płacz i śmiech,
wszystko w końcu rozwiązuje śmierć –
bo tym światem rządzi fałsz.
Życie ludzkie jest jak ruchomy most,
wszyscy nim na oślep mkną,
ale śmierć nas czeka tam na wprost –
już u świata prawdy wrót.
Ray Charles
DAJESZ Z BUTA, JACK (Hit the Road, Jack)
Słowa i muzyka: Percy Mayfield
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dajesz z buta, Jack i już nie wracaj więcej, więcej, więcej tu
dajesz z buta, Jack i nie wracaj więcej tu
(Sorry, jak??)
Dajesz z buta, Jack i już nie wracaj więcej, więcej, więcej tu
dajesz z buta, Jack i nie wracaj więcej tu
Kobieto, kobieto, to są słowa złe
bo ty złą kobietą jesteś, ja to wiem
ale skoro mówisz tak
to spakować się przychodzi czas (Tak jest!)
Dajesz z buta, Jack i już nie wracaj więcej, więcej, więcej tu
dajesz z buta, Jack i nie wracaj więcej tu
(Sorry, jak??)
Dajesz z buta, Jack i już nie wracaj więcej, więcej, więcej tu
dajesz z buta, Jack i nie wracaj więcej tu
– O, błagam, nie rób tego mi, na miły Bóg
przyjdzie dzień, że ja stanę na nogach znów…
– Gadaj zdrów, wszystko jasne, chyba sobie kpisz
jesteś do niczego jak kościelna mysz…
– No, skoro mówisz tak
to spakować się przychodzi czas (Tak jest!)
Dajesz z buta, Jack i już nie wracaj więcej, więcej, więcej tu
dajesz z buta, Jack i nie wracaj więcej tu
(Sorry, jak??)
Dajesz z buta, Jack i już nie wracaj więcej, więcej, więcej tu
dajesz z buta, Jack i nie wracaj więcej tu
Serge Gainsbourg
BÓG PALI CYGARA (Dieu fumeur de havanes)
Słowa i muzyka: Serge Gainsbourg
Tekst polski: Filip Łobodziński
Bóg codziennie pali cygara
szare chmury niebem gna
nocą też, nie tylko za dnia
tak jak ja, kochana ma
A ja tylko jaram szlugara
wśród niebieskich dymu kół
łzy do twoich oczu płyną znów
nade mną chyba tylko…
Bóg codziennie pali cygara
wyznał mi to zresztą sam
mówił: „Dym sprowadzi na was raj”
ja to wiem, kochana ma
A ja tylko jaram szlugara
gdy ich nie mam, czuję ból
blask księżyca spływa na nas znów
otwórz oczy, na mój…
Bóg codziennie pali cygara
w dali On, ty blisko tak
jak zatrzymać cię przy sobie mam
powiedz mi, kochana ma
A ja tylko jaram szlugara
żarzy się ostatni już
chcę go ujrzeć w oczach twoich znów
kochaj mnie, na miły Bóg
Słowa i muzyka: Serge Gainsbourg
Tekst polski: Filip Łobodziński
Na puzonie
monotonnie
nieuchronnie
wrzucam gaz
w gramofonie
w gwiazd milionie
nuda tonie
wpadam w trans
Na puzonie
monotonnie
w łóżku płonie
nocy las
Boże, to nie
moje dłonie
błądzą po mnie
gaszą blask
Na puzonie
monotonnie
tak upojnie
drży i łka
siłą zionie
wzdycham do niej
niech pochłonie
zniszczy nas
Na puzonie
monotonnie
moje skronie
mówią pas
żegnaj, pionie
to już koniec
na agonię
na mnie czas
Tom Jobim
Słowa i muzyka: Newton Mendonca, Antonio Carlos Jobim
Tekst polski: Joanna Karasek
Mówisz, że fałszywie moja miłość brzmi
i to jedno zdanie przykrość sprawia mi
bo tylko ci wybrani mają taki jak ty słuch
a ja dysponuję tym, co dał mi Bóg
To niesprawiedliwe, lecz powtarzasz wciąż
że do mej piosenki znów się zakradł błąd
jak mam cię przekonać – uwierz słowom tym
że to bossa nova, bardzo naturalny rytm
Zapewne nie wiesz ani nawet nie przeczuwasz
że ci, którzy fałszują, mają serca tak jak ty
na twoim zdjęciu, które mam od kilku dni
zobaczyłem nagle dziś niewdzięczność twą
A więc proszę, uwierz wreszcie w miłość mą
tę największą, jakiej dotąd nie znał nikt na świecie
bo kiedy słuchasz Beethovena z płyt, to nie wiesz już
że ci, co tak fałszują swe piosenki
miewają serca, lecz brak im głosu
że ci, co tak fałszują swe piosenki
mają serca tak jak ty
Vladimir Vysockij
Słowa i muzyka: Vladimir Vysockij
Tekst polski: Filip Łobodziński
Już kamień pewna dzierży dłoń –
więc wzwyż, na szczyt!
I strach już spadł w przepaści głąb –
i znikł, i znikł.
But się obsuwa raz po raz
mnie trzeba iść
gór niezdobytych nie zna świat
mój będzie szczyt
Nieuczęszczane szlaki w krąg –
i mój wśród nich
i nie przetartych ścieżek gąszcz –
i ta – na szczyt!
Niejeden tu na wieki legł
wiatr druhem mu
ja jedną z nieodkrytych ziem
mam z tyłu już
Błękitny zbocze zdobi tren –
to lodów blask
gdzie granit dumnie wznosi się
tam czyjś był ślad
marzenia moje mkną już w dal
sięgają chmur
najczystsze na tym świecie zaś
są śnieg i lód
Pamiętać będę zawsze więc
że tu wśród gór
zdławiłem w sobie słabość, lęk
wygrałem bój
– Wysoko zajdziesz w życiu, wiedz! –
niósł się szept fal
a zaraz, co to był za dzień?
Ach, środa, tak…
Anna Serafińska
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński, Tomasz Gąssowski
Już teraz wiesz
każdy włos w inną stronę
oczy szaro-zielone
okruch nocy na twarzy
zmiętej snu makijażem
powiem ci też
że twe czułe „dzień dobry”
lepiej tuli od kołdry
że twój oddech nieśpieszny
jest od kawy cieplejszy Może ty mi poradzisz
jak najlepiej wygładzić
kanty, których pełno w tym domu Tak poznać chcę
święto twoje, twój co dzień
(o przepraszam, ty słodzisz?)
i co bierzesz pod prysznic
(może chcesz soku z wiśni?)
nauczysz mnie
z której strony się kładziesz
(łyżki w drugiej szufladzie)
partytury twej ręki
(chcesz na twardo czy miękko)
Może ty mi poradzisz
jak najlepiej wygładzić
kanty, których pełno w tym domu
Dokoła spójrz
tak wygląda tu z rana
ja ciut nie pozbierana
książki, zdjęcia, gazety
ciasno trochę, niestety
lecz skoro już
tyle się tu zmieściło
starczy miejsca na miłość
na dwa kapcie, szczoteczkę
i na co zechcesz jeszcze
Może ty mi poradzisz
jak najlepiej wygładzić
kanty, których pełno w tym życiu
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński, Tomasz Gąssowski
Spójrz na mnie
patrz jak najdłużej i możliwie często
zachłannie
reklamuj swe nieogarnione księstwo
bez nerwów
spokojnie zerkaj, śledź i całuj wzrokiem
obserwuj
zanurzaj mnie w jeziora dwa głębokie Chcę się poczuć jak Gioconda
chcę się w oczach twych przeglądać
tak się spełnia, co się marzy
w mym odbiciu ci do twarzy Utkałam
ze spojrzeń naszych mocną pajęczynę
uznałam
że mogę na niej całe życie płynąć
patrzyłam
i czułam, że chcę nura dać do środka
wskoczyłam
szczęśliwie wiem, że dna już tam nie spotkam
Chcę się poczuć jak Gioconda
chcę się w oczach twych przeglądać
tak się spełnia, co się marzy
w mym odbiciu ci do twarzy
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
„Nikt w życiu bardziej się nie liczy
niż ten, co zamiast szeptać, krzyczy,
pamiętam to od szkolnej ławki”
– powiedział dybuk do Seravki. „To jednak wrzątek? Jednak wrzawa?
Nie ciche wino? Miękka trawa?
Dźwięku w hałasie nie odszukam”
– rzekła Seravka do dybuka.„A co ty jesteś taka święta?
Niuansów nikt nie zapamięta!
Spal raptularze, zdjęcia, szafki!”
– powiedział dybuk do Seravki.
„A co ty jesteś taki mądry?
Wystaw ty może nos spod kołdry,
Gadać frazesy to nie sztuka”
– rzekła Seravka do dybuka.
„Sprzedam ci stół wraz z nożycami,
wal, skutek jest gwarantowany,
opadną życia zbędne skrawki”
– powiedział dybuk do Seravki.
„Co ty, dybuku, wiesz o życiu?
Co o kochaniu, graniu, piciu?
O miejskich parkach i zaułkach?”
– rzekła Seravka do dybuka.
„Wiem, bo znam życie aż do końca,
wiem, że to sprawa jest nużąca,
nie wierzę w sny ani w zabawki”
– powiedział dybuk do Seravki.
„Chcesz mi powiedzieć, że nie warto
ufać drobiazgom, chwilom, żartom?
Cóż za okrutna to nauka!”
– rzekła Seravka do dybuka.
„A po co deptać krok po kroczku?
Po co stać sobie gdzieś na boczku?
To teleturniej, wielkie stawki!”
– powiedział dybuk do Seravki.
„Ty jesteś chyba bardzo chory,
bo skąd by brała się ta gorycz?
Śmiechem spróbuję ją wypłukać”
– rzekła Seravka do dybuka.
„Ani się waż! Śmiech to trucizna,
szyderczy jad, choć – muszę przyznać –
przyjemnie brzmią nieduże dawki”
– powiedział dybuk do Seravki.
„Ja nie uduszę cię, nie struję,
Tylko cię w czoło pocałuję,
Klasnę i powiem: BYŁA MUKA!”
– rzekła Seravka do dybuka.
Jak powiedziała, tak zrobiła,
jeszcze raz wszystko to prześniła,
dybuka opisała sprawki
– więcej nie dręczył już Seravki.
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński, Tomasz Gąssowski
Lubię, gdy mówisz szeptem i po włosku
Gdy deszczyk skropi mi sukienkę w kropki
Gdy jestem miękka całkiem tak jak z wosku
Gdy tajemnica chyłkiem nas spod nieba tropi Noc ma smak, powietrze zapach twoich warg
Kocham cię za każdy twój szczególny znak
Czy to dixieland, czy kundel wyje blues?
Płyńmy stąd, już czeka na nas Wielki Wóz Tu tajemnica swe zostawia ślady
Pełne są moje włosy twego śmiechu
Tak chyba pachniał sen Szeherezady
Dłonie wędrują wciąż na tropach grzechu
Noc ma smak, powietrze zapach twoich warg
Kocham cię za każdy twój szczególny znak
Czy to dixieland, czy kundel wyje blues?
Płyńmy stąd, już czeka na nas Wielki Wóz
Bonnie 'Prince' Billy
Słowa i muzyka: Will „Bonnie Prince Billy” Oldham
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dałem ci dziecko –
nie nazwałaś go naszym
już więcej nie mogłem dać nic…
Dałem ci dom –
ty nie chciałaś w nim straszyć
więc powiedz, gdzie mam teraz żyć…
Dałem ci drzewo –
ty nie chciałaś cienia
dałem ci koszmar –
nie chciałaś go przegnać
dałbym ci sen –
ty zbudzisz się z niego
więc nigdy już nie pójdę spać
dałbym ci skarb –
uszczknęłabyś z niego
i zostałby po perłach pusty ślad
moja, o moja
powiedz mi, co takiego
w miłości budzi twój strach?
Dałem ci ciało –
raniłaś je zadrą
dałem sześć żyć –
zmarnowałaś ich dwakroć
pusty zostałem
bez słów i bez sił
nie starczam ci choćby na kęs
ty się rozwiałaś
w powietrzu jak pył
ja wdycham ten pył co dzień…
Charles Trenet
Słowa i muzyka: Charles Trenet, Albert Lasry
Tekst polski: Filip Łobodziński
Szum fal
jak srebrny sen
co hen, mknie w morską dal
suknie deszczowych pań
szum fal
porywa do tańca o świcie
Szum fal
anielski blask
co lśni jak złoty szal
niebo śni w ciszy dnia
szum fal
obłoki się kąpią w błękicie
Spójrz w krąg
wśród krzyku mew
trwa śpiew trzcinowych łąk
spójrz w krąg
wśród niskich drzew
śpi starych łodzi rząd
Szum fal
kołysze je
do snu, co mknie w morską dal
niczym miłosny wiersz
szum fal
kołysze me serce przez życie
Spójrz w krąg
wśród krzyku mew
trwa śpiew trzcinowych łąk
spójrz w krąg
wśród niskich drzew
śpi starych łodzi rząd
Szum fal
kołysze je
do snu, co mknie w morską dal
niczym miłosny wiersz
szum fal
kołysze me serce przez życie
Filip Łobodziński
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Afekt Apetyt na ciebie Afrodyzjak Adoracja Amor
Bliskość Burza Bajeczna Błogość Bicie serca Bez pamięci
Czułość w Cierpieniu Cud Ciepłego Ciała
Ćwiczymy Dalej
Dopełnienie Duszy Dzikie opętanie Delikatny Dotyk Dłoni
Eliksir Emocji Erotyczna Egzaltacja Ekstaza
Fantazje Fetysze Flirt Fascynujący Figle
Fale Gorąca
Gesty Gładka skóra Głaskanie Gorączka Godów
Historia miłosna Hipnotyczny Huragan Harmonia Harce we dwoje
Intymne Igraszki Impulsy Iskrzące Intensywnie
Idealna Jedność
Jedwabiste włosy Jęki Język ciała Jeszcze Jeszcze
Kokieteryjne Kuszenie Kocham Kochasz Kwiat Kosmos
Leżę z Lubością Leniwie Liryczne Lato w zimie
Lgnę Łapczywie
Łagodnie Łakniemy Łzy radości w Łóżku
Magiczna Mgła w oczach Marzenie Mania Miłości
Na całość Natchnienie Nienasycone siódme Niebo
Namiętna Orgia
Ogień w Otwartych ramionach Oszałamiające Oddanie
Pragnienie Pieszczoty Piękna Pasja Płomienne Pocałunki
Romantyczna Randka Rzucasz urok Rumieniec Rozkosz
Ręce Splecione
Sam na Sam Szczęście w Słodkim Szaleństwie
Świat przesłaniasz Śmiałością Śmiechem Ślubuję
Teraz Tulę Taniec Tęsknota za Tajemnym Tête-à-Tête
Tajfun Uniesień
Urocze Usta Uwodzą Upojne Uczucie w Uścisku
Więź Westchnienie Wabiące Wyrok najsłodszy
Zaloty Zmysłowe Zbliżenie Zespolenie
Źródło Życia
Żar namiętności Żądza Żywotna Żal rozstania
Afekt Apetyt na ciebie Afrodyzjak Adoracja Amor
Bliskość Burza Bajeczna Błogość Bicie serca Bez pamięci…
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
artysta się budzi o świcie
(choć wie, że nie musi bynajmniej)
i martwi się, czym należycie
Pegaza powinien nakarmić
inaczej to bydlę kapryśne
na grzbiet go natchniony nie weźmie
lecz samo podskoczy, zawiśnie
i szydzić z wysoka zeń będzie
artysta więc ma do wyboru:
właściwą gdzieś znaleźć mu karmę
lub podjąć się jednak mozołu
i dzieło wytworzyć niezdarnie
poeta nad kartką zawisa
i w cieniu krnąbrnego Pegaza
z uporem zaludnia ją pismem
a potem uśmierca wyrazy
jak śmiesznie wygląda to z góry
jak bardzo Pegaza to cieszy
gdy malarz swój pędzel zje z furii
gdy rzeźbiarz wciąż maca powietrze
gdy skrzypek z rozpaczą łzy łyka
rozgrzewa smyk do czerwoności
pianista klawisze naciska
lecz w nich dziś sonata nie gości
z artysty się Pegaz uśmieje
skrzydlato-kopytnym chichotem
a kiedy już spłynie na ziemię
artysta odchody uprząta
i myśli: lecz gdybym uwięził
bydlaka i wziął go na lonżę
i on mi się tu nie rozpędzi
i ja nic napisać nie zdążę
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
W radiowych serwisach czy w telewizji
nie usłyszysz o nich chociażby słowa
nic dziwnego, ponoć przecież działają
w pojedynkę, sami sortują towar
Wprzód go zamawiają u producentów
rusznikarzy mowy, baronów rytmu
rymowładnych łotrów, psów metafory
i tych, co dozują białą śmierć rymu
Tu rusza machina: skład i łamanie
nota o autorze, projekt okładki
druk, oprawa – wszystko czarno na białym
i już w magazynach piętrzą się paczki
Tak pracują w ciszy mowy wiązanej
wydają, sprzedają, wbrew światu wierzą
że są w stanie wygrać swą wojnę z prozą
handlarze poezją, muzy dilerzy
Niektórzy kupują wprost z arsenałów
inni korzystają z usług księgarni
nieupoważnieni, nie przeszkoleni
bez żadnej licencji – rząd jest bezradny
Na szczęście dość liczne są ochotnicze
oddziały odwyku, co bez wytchnienia
prostują umysły uzależnionym
i wiele tomików idzie na przemiał
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Którejś nocy rzekli do siebie
“gdzie ty tam i ja gdzie ty tam i ja”
i wzięli się za ręce
wszystko co mieli na dwa podzielili
po prostu między siebie
jeden plus jeden równa się dwa
lecz kiedyś on tak cicho szepnął
“ty jesteś tu lecz mnie tu już nie ma”
i puścił jej rękę
i wszystko co mieli na dwa podzielił
po prostu na dwa
dwa minus jeden równa się zero
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
AU!!! KTO TAM?!!
Ktoś odcina pępowinę, ktoś ukłuje, ktoś zawinie
ktoś mnie karmi, ktoś zagląda, czy w pieluchach mam porządek
mówi się o Październiku, że to był na wodę pic
Billie Holiday umiera, a ja o tym nie wiem nic
Pierwszy ryk, pierwszy smok, pierwszy ząb, pierwszy krok
drugi ząb, trzeci, czwarty i zgryz krzywy nie na żarty
w radiu leci Karin Stanek, w kosmos leci Gagarin
gdzieś daleko lecą Love Me Do i Blowin’ in the Wind
Co jeszcze? Co dalej? Co jeszcze?
Jakie dni, jakie wiatry, jakie deszcze?
Co dalej? Co jeszcze? Co dalej?
Jakie dreszcze, jakie prądy, jakie fale?
PANI IDZIE!!!
Okulary nie do pary, ćwiczę cyfry i litery
Asia głaszcze mnie w przedszkolu, w ryj na Mokotowskim Polu
Stonesi z dymem Kongresową, płoną dymy nad My Lai
dzieci-kwiaty palą karty, słowem – dziwny jest ten świat
W kinie Help, w domu Bach, Abel to był też twój brat
morze, góry – ale beksa! – w domu krzyki, w szkole kleksy
Wawa w marcu, w sierpniu Praga, coś zaczynam kumać już
zanim jeszcze na Księżycu po Armstrongu opadł kurz
Co jeszcze…
GOL!!!!!!!!!!
Sosna, Klucha, Święta Trójka, śmierć widelcom, męska bójka
piszę artykuły ścienne, łapię w Łebie salmonellę
Polska-Anglia złoty strzał, w ustach mam francuski smak
zaraz Pol Pot, zaraz punk, już nadciąga nowy tan
Zakochani są wśród nas, w zimnej chwili pierwszy raz
w Stoczni come on everybody i komuna nie da rady
dała radę, strzały, pały, rośnie beznadziei mur
jedną dłonią chwytam plik bibuły, drugą gram G-dur
Co jeszcze…
SZTANDAR WON!!!!
Dzidzia nosek ma zadarty, w mieście stanął stół bez kantów
piszę, gadam etatowo, daję nura w obce słowo
dzidzia bardzo pięknie śpi, z teczek wylatuje rój
ja forsuję szklane drzwi, niedźwiedź w barłóg wraca swój
Operacje się udały, przybywają nowe szramy
dorośleją małe dzidzie, w formę scalam dziwne życie
z kraju pralin regulamin, NATO ma nam chronić dom
każda śmierć zabija mocniej – jaki będzie dalszy ciąg?
Co jeszcze…
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Swoim uściskiem
Tlen mi odbierasz
Domowe ognisko
Z głodu umiera
Lampy pogasły
W ciemności chodzę
W popiele z żarówek
Po kostki brodzę
Gdy mam cię blisko
To jest cię zero
Kiedy cię nie ma
To jesteś dopiero
Wiem, że zawrócić
Można bieg rzeki
Wystarczy góry
Z morzem zamienić
Ale to miało
Mieć inny sens
Więdnę jak aria
Na strunie G
Ty dzielisz światy
Na twoje i moje
Ja chcę je dzielić
Z tobą i w tobie
Podaj ostatnią
Rękę ratunku
Od złego zbawię
Ją pocałunkiem
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński; trad.
Psioczy elektorat na wybrańców swych
na akwizytorów marzeń tudzież mód
modląc się pod krzyżem z brzozy we mgle ściętej
a – my śpiewajmy: „nie poradzisz, bracie mój”…
„Hańba! Zdrada! Kłamstwo!” – w studiu goście lżą
„Jebać Żyda” – postuluje szalikowy chór
człowiek człowiekowi wiecznie jest człowiekiem
my śpiewajmy do znudzenia, że „kumple to grunt”…
Po łańcuszku szczęścia ciarki mkną przez kraj
tata mamę z liścia, mama – synka w łeb
chłopca wnet przytuli miłujący klecha
my śpiewajmy: „mamo, tato, małym chłopcem znów być chcę”…
„Wstrząsające fakty! Znamy prawdę! Szok!
Czemu go zabiła? Czemu zdradził ją?”
Słupki i klikalność pasą się do syta
a – my śpiewajmy: „no wyjdź, wyjdź ze mną stąd”…
Rodak ślini się do wydmuszkowych gwiazd
zawiść miesza z brednią i z rechotem jad.
My, żule tej parafii, kończąc nasz testament,
odkładamy instrumenty, uciekamy, cześć, pa…
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Możesz stracić pracę
Albo dach nad głową
Możesz stracić kasę
Ale nie mnie
Możesz stracić pamięć
Wiarę i nadzieję
Nerwy lub cierpliwość
Ale nie mnie
Możesz stracić zmysły
Głowę albo rozum
Możesz stracić wszystko
Ale nie mnie
Możesz stracić życie
Stracić możesz nawet
Kogoś na szafocie
Ale nie mnie
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Straszny był korek na drodze do jej dłoni
największa miłość przed guzem nie uchroni
arterie w gorączce, pulsuje szybkie tętno
nabuzowani, o mało co nie pękną
Jeden jej ruch – i pierzcha tłum
wreszcie ją mam – sam na sam
patrzy w górę
do okna podchodzi, zerka na drzewa
i prosi mnie, bym jej zaśpiewał
piosenkę do wiersza Stachury
Straszny był korek na drodze do jej serca
idę i czuję tłusty oddech czyjś na plecach
już łokcie w ruch, chociaż depczą mi po piętach
u wszystkich, widać, sytuacja jest napięta
Jeden jej ruch – i pierzcha tłum
wreszcie ją mam – sam na sam
rany boskie
do okna podchodzi, zerka na drzewa
i prosi mnie, bym jej zaśpiewał
piosenkę do wiersza Szymborskiej
Straszny był korek na drodze do jej łózka
nie było jak po mieście się poruszać
więc każdy swego koguta w mig wystawia
ulice dyszą w tej godzinie szczytowania
Jeden jej ruch – i pierzcha tłum
wreszcie ją mam – sam na sam
o, skubana
do okna podchodzi, zerka na drzewa
i prosi mnie, bym jej zaśpiewał
piosenkę do wiersza Leśmiana
Jeden jej ruch – i pierzcha tłum
wreszcie ją mam – sam na sam
ot, łajdaczka
do okna podchodzi, zerka na drzewa
i prosi mnie, bym jej zaśpiewał
piosenkę do wiersza Wojaczka
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Gdzieś tu kręci się śmierć
Niekiedy w nocy
Czuję jej zapach
Budzę się rano
Pełen tęsknoty
Gdzieś tu kręci się śmierć
Wczoraj wieczorem
Zamiotła mi pokój
Dzisiaj w ogrodzie
Skopała grządki
Gdzieś tu kręci się śmierć
Słyszę ją spoza
Drzwi zatrzaśniętych
Któregoś dnia może
Wpadnie na piernik
Podobno śnię jej się po nocach
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Ta dziwna pora między trzecią a czwartą rano
Pies wyje do neonu, bo nie ma już księżyca
I nic już albo jeszcze się nie dzieje
I ledwie widzisz grochy mej sukienki
Gonimy się z porannym wiatrem po ulicach
Pod lunaparkiem wreszcie mówisz że mnie kochasz
Diabelski młyn nad moją głową niczym aureola
Na placu chowam się za obeliskiem
A ty mi obiecujesz gwiazdy wszystkie
I zrywasz kwiaty co marnują się na klombach
Czy to przypadek że ja biegnę i że ty mnie gonisz?
I że uciekam ci pod pomnik bogini miłości?
Ona taka piękna i bez szaty
Lecz ja wiem że już jej nie dam szansy
Bo przecież ty jej wcale to a wcale nie obchodzisz
Cichutko przemykamy obok pakamery stróża
Skąd płynie niedopalonego radia strużka
I chyba jestem prawie przekonana
Pójdziemy dziś całować się po bramach
Gdy obejmujesz mnie kolejka górska rusza
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Ociekające głodem kły
a w ślepiach czujny blady błysk
węch bezbłędny
nerw napięty
przez tak znajomy nocny mrok
bez szmeru stawia zwinny krok
Zmienia się – regularnie
zmienia się – nieustannie
to przekleństwo
bezwzględny i okrutny
zmienia się zmienia się zmienia się
w przeciwieństwo
Za dnia garnitur, miękki głos
perfumy, co tumanią nos
dłoń zadbana
kawa z rana
błękitny w okularach wzrok
i nieporadny, wolny krok
Zmienia się – regularnie
zmienia się – nieustannie
to przekleństwo
bezbronny i łagodny
zmienia się zmienia się zmienia się
w przeciwieństwo
O zmierzchu zmiana, zmiana w brzask
w dzień Mozart, nocą dziki wrzask
patrz do tyłu
nie ma zmiłuj
w dzień spokój, nocą dziki strach
powraca jak w najgorszych snach
Zmienia się – nie inaczej
zmienia się – a świat płacze
ofiara w futrze
o szarzejącym świcie
zmienia się zmienia się w bestię
w garniturze
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
z drogi, śledzie, muchy, dziwki
jest zielone, jazda stąd
z drogi, dresy i osiłki
jadę na spotkanie z nią
liczę linie na asfalcie
w lewo – prosto – światła – w bok
mijam benzynowe stacje
mijam sklepy, księżyc, blok
drogę zna mój wóz
zna jej każdy skręt
już zostało mi
tylko przecznic pięć
straszny dzisiaj ruch
z ronda zjechać chcę
już zostało mi
tylko przecznic pięć
dłonie mdleją na kierownicy
ten sam pomnik, w karku ból
mam zawrót głowy od księżyca
kierunkowskaz mierzy puls
straszny dzisiaj ruch
z ronda zjechać chcę
już zostało mi
tylko przecznic pięć
jakoś z pętli tej
muszę wyrwać się
jestem blisko, tuż
tylko przecznic pięć
Słowa i muzyka: Maciej Rysiewicz, Filip Łobodziński
Małe stacyjki, deszczem ochrzczone
Wiatrem zza drogi w kurz otulone
Małe stacyjki…
Zimą zmarznięte, latem spragnione
Strachem przejęte, troską zmęczone
Boją się ludzkich twarzy spóźnienia
I poczekalni snu nieistnienia
Małe stacyjki…
Chciałyby wszystko wstrzymać na chwilę
Świateł czerwonych lichtarz zapalić
Ludzi obudzić, hałas uciszyć
Mit ostatniego wagonu zniszczyć
Małe stacyjki deszcze ochrzczone
Wiatrem zza drogi w kurz otulone
Bezsilne, cuchnące, zniszczone
Małe stacyjki…
Szalet zamknięty, klucz u kasjera
Słyszysz? To pociąg ciszę zabiera
Małe stacyjki…
Zimą zmarznięte, latem spragnione
Strachem przejęte, troską zmęczone…
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Powiem ci, co to jest blues:
Wciąż się uczę smaku
Nowych win i nowych kar
Koniaków i cwaniaków
Moje życie składa się
Z gorących obietnic
Lecz za zakrętem czeka mnie
Finał bardzo letni
Tylko najszczęśliwsi z nas
Już na łożu śmierci
Wiedzą, że ich życia cel
Jest nieosiągnięty
Więc ja z życiem śpieszę się
Bo tak się zdarzyć może
Że swój cel osiągnę już
A życie ciągle w drodze
TERAZ WEZMĘ NOGI ZA PAS, SZUKAJ WIATRU W STANIE CHIAPAS
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Ktoś mi bukiet dał pokaźny,
ja to wzięłam na poważnie.
Ktoś mi błysnął gwiazd feerią,
a ja wzięłam to na serio.
Ktoś o siódmym mówił niebie,
a ja wzięłam to do siebie.
Ktoś monetę rzucił drobną,
a ja wzięłam to za dobrą.
Ktoś się szlajał gdzieś do rana,
ja go wzięłam na barana.
Ktoś pompował swoje ego,
ja go wzięłam jak swojego.
Ktoś mi ofiarował mękę,
a ja wzięłam go za rękę.
Coś tu było i się zmyło,
a ja wzięłam to za miłość.
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Szli tak już godzinę
przeszli drogi szmat
chcieli trafić na
przyzwoitości ślad
w sklepach, w ogłoszeniach
na ulicach
wiosna była w pełni
słońcem błyszczał świat
Tam jej nie ma, trzeba naprzód iść
przyzwoitość musi gdzieś tu być
Szli tak przez dzień cały
już zapadał mrok
za przyzwoitością
wypatrzyli wzrok
w radiu i w kawiarniach
w całym mieście
wiosna była gwarna
brzęk i śmiech, i tłok
Tam jej nie ma, trzeba dalej iść
przyzwoitość musi gdzieś tu być
Szli już cały miesiąc
lecz choć mieli szkic
portret pamięciowy
nie wskórali nic
przeszukali tajną
kartotekę
w sądzie jej nie znano
mówią, że to pic
Tam jej nie ma, trzeba dalej iść
przyzwoitość musi gdzieś tu być
Szli tak, aż dotarli
przed najwyższy tron
i przed majestatem
uczynili skłon
i szepnęli śmiało:
„Przyzwoitość”…
Lato uciekało
bił jesienny dzwon
„Przyzwoitość musi gdzieś tu być…”
„Tak – pan władca rzecze – mam ją gdzieś”
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
Przed nami spójrz fajerwerki i hałas ja słyszę wyraźnie twych obietnic szept dziś świat i kosmos cały obraca się w rytmie tańca naszych zakochanych serc Umarł Stary niech żyje Nowy Rok niech niesie wiarę nadziei i miłości czyni czary niech żyje wiecznie Nowy Rok! Za nami spójrz nasze pierwsze spotkanie szukałem twych rąk i ust właściwych słów więc chciałbym dzisiaj zanim marzenie stanie się ciałem do chwil tamtych wrócić znów Umarł Stary dobry poczciwy Rok co przyniósł dary nadziei i miłości czynił czary ach gdyby ożył Stary Rok…
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
W moim bloku
ściany wokół.
Lista chorób
lokatorów.
Bluzgi z wyżyn
– polski pidgin:
joby lecą
o byle co.
Mega-sąsiad,
tęga rąsia,
w łeb małżonkę
za jej mrzonkę.
Ta już pełza,
tonie we łzach.
I choć puchnie,
zwiedza kuchnię.
Miesza wywar
z męża przywar,
warzy kaszę
na kaszanę.
Przed snem liczy
królewiczów
i do rana
liże ranę.
Ich pociecha
w mig ucieka
i napawa się
McPawiem.
Mnie wykańcza
ten harmider.
Włączam/włanczam
teleschizor.
Na ekranie
(ot, skaranie!)
talk-show, co wszczął
chichot lichot.
Tam gospodarz,
wzór amanta
(typ Hugh Granta),
zwiększa podaż
dyrdymałów.
Więc pomału
tabun gości
się mu mości.
Szklarz z piekarzem
i malarzem,
korsarz Łukasz
z abordażem,
murarz-tynkarz
z balejażem
i kalendarz
z aptekarzem.
W cenie: banał.
Zmieniam kanał.
Szwarceneger
z tłumem megier.
Już po walce
tańczy walce.
Znam na wylot
te zakalce.
A brzuch walczy,
bo głód wilczy.
Winda warczy.
Wanda wirczy.
Kot mi kicha
(to mi kicha!).
Mleko kipi.
Sąsiad wypił
i po prostu
zjechał pod stół.
A ja wolno
liczę do stu.
Leczę kości
i szczękościsk.
W tym bezsensie
śnię bezsennie.
Bo od roku
święty spokój
już nie mieszka
w moim bloku.
Słowa i muzyka: Filip Łobodziński
to było w innym życiu
pamiętam jak przez mgłę
pisałam
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
w powietrzu na papierze
na wodzie korze drzew
na liściu
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
z półmroku wydostałam
najcudowniejszą z tęcz
w kolorach
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
tak miało być już zawsze
już nic nie miało zmieść
mych zaklęć
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
nie wzięłam pod uwagę
że zima zbliża się
śpiewałam
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
z papieru z wody z kory
szaruga mróz i śnieg
wytarły
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
i wszystko gdzieś przepadło
pozostał pusty dźwięk
bez sensu
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
to było w innym życiu
lub tylko miałam sen
że piszę
ka-o-ce-
-ha-a-em
ce-i-ę
Gal Costa
OSTATNI TRAMWAJ (Trem das onze)
Słowa i muzyka: Adoniran Barbosa
Tekst polski: Carlos Marrodán, Joanna Karasek
Uciekam, cześć, pa
uciekam, cześć, pa
nie mogę już dłużej z tobą być
nawet gdyby chciał
ale muszę iść
mieszkam daleko stąd
tramwaj ucieknie mi
a na taryfę forsy nie mam
a tu już dwunasta pięć
I tak mówiłem ci już
mam inne sprawy
moja matka nie śpi
gdy w nocy nie ma mnie
ma w domu tylko mnie
zresztą muszę mamie przynieść chleb
——
Nao posso ficar
nao posso ficar nem mais um minuto com voce
Sinto muito amor, mas nao pode ser
Moro em Jacana,
Se eu perder esse trem
Que sai agora as onze horas
Só amanha de manha.
Alem disso mulher
Tem outras coisas,
Minha mae nao dorme
Enquanto eu nao chegar,
Sou filho unico
Tenho minha casa para olhar
Mais eu nao posso ficar…
Guy Beart
Słowa i muzyka: Guy Beart
Tekst polski: Filip Łobodziński
To Amsterdam
nie brak tam Boga, nie brak dam
widziały damy oczy me
lecz Boga nie
to Amsterdam
To Amsterdam
nad wodą dusze pośród tam
jest woda, gdziekolwiek się ruszysz
lecz brak duszy
to Amsterdam
To Amsterdam
rower z tramwajem sam na sam
a statki ciągle kochają się
wprost na szosie
to Amsterdam
Jest tam Bóg
i są też damy
widzę damy
więc gdzie jest Bóg?
To Amsterdam
nie brak tam Boga, nie brak dam
widziały damy oczy me
lecz Boga nie
to Amsterdam
To Amsterdam
guldenów z diamentami kram
kupno i sprzedaż, bierz, co chcesz
wiaterek też
to Amsterdam
To Amsterdam
jest tu van Gogh i jest van Dam
są małpy, skalpy i trofea
są w muzeach
to Amsterdam
Jest tam…
To Amsterdam
Chiny, Afryka i islam
kochają się i cały świat
jak brata brat
to Amsterdam
To Amsterdam
hipopotamy i mrówki tam
połączył pocałunku cud
zuchwały ciut
to Amsterdam
To Amsterdam
Bóg Abrahama – czy go znam?
Ten młody bonza na nabrzeżu –
czy to Jezus?
To Amsterdam
Jest tam…
To Amsterdam
nie brak tam Boga, nie brak dam
widziały damy oczy me
lecz Boga nie
to Amsterdam
To Amsterdam
przed sklepem płonie ptasi klan
i robi pięknym manekinom
małe kino
to Amsterdam
To Amsterdam
w hammamach, w saunach, mówię wam
Marcuse ogłasza swe przesłania
na posłaniach
to Amsterdam
Jest tam…
To Amsterdam
z haszyszem sklep niejeden znam
balsamem pokrył dym samotny
jedną z dam
to Amsterdam
To Amsterdam
mój duch pod niebo wzleciał sam
w mych plecach drzwi ktoś starym nożem
mu otworzył…
To Amsterdam
To Amsterdam
nie brak tam Boga, nie brak dam
widziały damy oczy me
lecz Boga nie
to Amsterdam
Jaromír Nohavica
Słowa i muzyka: Jaromír Nohavica
Tekst polski: Jarosław Gugała
Przez miasto wczoraj szedł
Wędrował głównym traktem
Przez miasto wczoraj szedł
Ja z okna go widziałem
Na flecie pieśni grał
A brzmiało to jak dzwon
I był w tym wieczny żal
Ten piękny długi ton
I nagle zrozumiałem
Że przecież to jest On
To jest On
Wybiegłem na ulicę
Już do snu rozebrany
Tam śmieci z popielnicy
W nich szczury się chowały
A w ciepłych łóżkach sen
Miłość, niemiłość i
Zwolniony obrót scen
Rodzinnych zwykłych dni
Odpowiedź chciałem mieć
Na pytań moich plik
Pytań plik
Na na na na…
Dognałem go chwyciłem
za dziwny jego płaszcz
cały z wężowej skóry
szedł z niego zimny wiatr
Gdy w twarz mu popatrzyłem
On wrony w oczach miał
A wokół oczu bliznę
Na ciele pełno ran
I nagle zrozumiałem
Kim jest ten dziwny pan
Dziwny pan
Gdy ujrzał wreszcie mnie
Miał przerażenie w oczach
A w ustach trzymał flet
Od Hieronima Boscha
Na wodzie kręgów rój
Księżyca w górze sierp
są jak sumienia wrzód
gdy rzygam do WC
I nagle zrozumiałem
To przecież Darmodziej
Darmodziej
Mój Darmodziej
Wagabunda i serc i losu
Znika za dnia – wraca tu
We śnie już po zmroku
Mój Darmodziej – piękne zło
Jad ma pod językiem
Nosi po domach nam wciąż
Igły ze słownikiem
Przez miasto wczoraj szedł
Ten dziwny domokrążca
Ale nie przyjdzie już
Wykrwawił się po drogach
Zabrałem jego flet
ten, który brzmiał jak dzwon
a był w nim wieczny żal
ten piękny długi ton
i nagle zrozumiałem
że przecież ja – to on
ja – to on
Wasz Darmodziej
Wagabunda i serc i losu
Znikam za dnia – Wracam tu
We śnie już po zmroku
Wasz Darmodziej – piękne zło
Jad mam pod językiem
Noszę po domach wam wciąż
Igły ze słownikiem.
Na nanana…
Wasz Darmodziej Wagabunda i serc i losu
Znika za dnia – wraca tu
We śnie już po zmroku
Słowa i muzyka: Jaromír Nohavica
Tekst polski: Jarosław Gugała
Widziałem jak dzikie konie
cwałują w nocy mrok
W noc duszną pachnącą tytoniem,
mroczną noc…
Cwałem, galopem bez uzdy i siodła
krainą rzek i gór
Czort wie, jaka wiara je tam wiodła?
Jaki ból…
Może to bezkres i horyzont,
może wieczności zew?
W naszym domu głód życia nie zginął
Jeszcze nie!
W nozdrzach naszych zapach klaczy,
widać jeziora brzeg.
Miłowanie to w piersiach naszych
dzika pieśń!
Skłaniają głowy tataraki
Stają szpalery traw,
gdy zbójnika – król i dworaki
ślą na kaźń!
Chciałbym jak koń dziki pędzić pędzić
Nie patrzeć nigdy wstecz
Handlarzom koni się zerwać z uwięzi
Tego chcę!
Widziałem dzikie konie…
Słowa i muzyka: Jaromír Nohavica
Tekst polski: Jarosław Gugała
Ujrzałem kometę, po niebie leciała
chciałem jej zaśpiewać, ale się schowała
jak łania uciekła w leśne oczerety
a w oczach zostały mi złote monety
I skryłem monety do ziemi pod dębem
gdy znowu przyleci – nas tu już nie będzie
nas tu już nie będzie – los marny człowieka!
Ujrzałem kometę – chciałem jej zaśpiewać…
O wodzie o trawie o lesie
o śmierci, z którą zmierzyć przyjdzie się
miłości i zdradzie i świecie
i wszystkich ludziach co żyli tu na tej planecie…
Na dworcu niebieskim wciąż dzwonią wagony
Kopernik i Kepler badali ich tory
aż w końcu spisali odwieczne zasady
te które do dzisiaj na plecach dźwigamy,
To jedna z największych tajemnic przyrody,
że tylko z człowieka się człowiek narodzi,
że tylko z korzeni drzew rosną gałęzie,
krew naszej nadziei wędruje po świecie.
Nanana…
Ujrzałem kometę – a była jak rzeźba
wielkiego artysty, którego już nie ma
gdy chciałem jej dotknąć i wspiąć się do nieba
do naga obnażył mnie bezsens pragnienia
Jak posąg Dawida z białego marmuru
patrzyłem na niebo, szukałem tam cudu,
że może tu wróci – ot próżność człowieka!
Lecz nas tu już nie będzie – ktoś inny jej zaśpiewa…
O wodzie o trawie o lesie
O śmierci, z którą zmierzyć przyjdzie się
Miłości i zdradzie i świecie
Będzie to piosneczka o nas… i komecie…
Słowa i muzyka: Jaromír Nohavica
Tekst polski: Jarosław Gugała
Przez Galicji ziemie zła wichura gna
To mało cośmy mieli zabrała woda nam
Jak spłoszone ptaki uciekamy stąd
Jak listy zagubione tak my krążymy wciąż
Jeszcze płonie ogień i trzaska drewno
Ale pora iść już spać
A za tamtą górą jest Sarajewo
tam jutro rano ślub będziemy brać
Na wieki nas w kościele połączy dobry ksiądz
Wiązankę z tamaryszku rzucimy w rzeki toń
A woda ją zabierze aż na morza brzeg
My dwoje tu na dole – nad nami nieba biel
Jeszcze płonie ogień i trzaska drewno
Ale pora iść już spać
A za tamtą górą jest Sarajewo
Tam jutro rano ślub będziemy brać
Z białego kamienia nam zbuduję dom
Z dębowego drewna solidnie zrobię go
Żeby każdy wiedział jak kochałem Cię
będzie stał na wieki, na dobre i na złe.
Jeszcze płonie ogień i trzaska drewno
Ale pora już iść spać
A za tamtą górą jest Sarajewo
Tam jutro rano miłość chcę Ci dać…
Joni Mitchell
Słowa i muzyka: Joni Mitchell
Tekst polski: Filip Łobodziński
Rano mróz jak siny sęp nad miastem smętnie siadł
z zimnego nieba sfrunął i lato jednym kęsem zjadł
gdy słońce zwodzi chłodnym blaskiem
a dreszcze strząsną z drzewa każdy liść –
to czuję mus, by ruszyć stąd
lecz coś mi nie pozwala iść
Ja czuję mus, by ruszyć, kiedy łąkę w krąg okrywa rdza
lato gaśnie, braknie dnia, a zima jest tuź, tuź
Upalne dziewczę miałem, smagłe jak lipcowy skwar
choć tylu innych chciało na nią kuszący rzucić czar
lecz kiedy liście spadły z drzew
a nicpoń wiatr znów kazał im się wzbić
poczuła mus, by ruszyć stąd
bo juź czas jej było iść
Poczuła mus, by ruszyć, kiedy łąkę w krąg okryła rdza
lato gasło, brakło dnia, a zima była tuź
Źołdacy zimy wznieśli swój chełpliwy, mrożny wrzask
i kto ma zostać – temu grób, kto źyw – temu w drogę czas
gęsi jodełkowym kluczem
nim śnieg nadejdzie, w niebo chcą się wzbić
poczuły mus, by ruszyć stąd
w zawody z wiatrem iść
Poczuły mus, by ruszyć, kiedy łąkę w krąg okryła rdza
lato zgasło, zbrakło dnia, a zima była tuż
Do ognia pięć kolejnych szczap, pod szyję gruby koc
przybłędo zimo, całuj klamkę w tę polarną noc
jak mam uprosić lato, by
zostało jeszcze, choćby tylko dziś?
Ono czuje mus, by ruszyć stąd
więc mu jednak trzeba iść
Ono czuje mus, by ruszyć, kiedy łąkę w krąg okrywa rdza
władztwo jego gaśnie, a zima jest tuż, tuż
i ja czuję mus, by ruszyć, kiedy łąkę w krąg okrywa rdza
lato gaśnie, braknie dnia…
TEN NOCNY LOT (This Flight Tonight)
Słowa i muzyka: Joni Mitchell
Tekst polski: Filip Łobodziński
„Tu wasz kapitan – rozległ się głos –
Tam lądujemy, gdzie łuna lśni”
Ujrzałem tuż nad miastem grzechu
spadającej gwiazdy ostatni błysk
to nie ta, która dałaś mi
tamtej ciepłej nocy za garażem
nie ta pierwsza, co spełnia ludzkie sny
nie Północna, co prowadzi żeglarzy
Jasna gwiazdo, tak dobrze znasz zakochanych los
niech zawraca wielki ptak – po co gnałem na ten nocny lot?
Dłoń masz tak czułą jak anioł stróż
ale w spojrzeniu czai się przygana
gdy mam się odezwać, brakuje mi słów
a może miłość jest przereklamowana?
Niebo nade mną, miasto tam w dole
ciemno wokół, w dali plamki skrzą
ciemno, ciemno, chandra kole
światłem swoim przegnaj mi z serca mrok
Jasna gwiazdo, tak dobrze znasz zakochanych los
niech zawraca wielki ptak – po co gnałem na ten nocny lot?
Szampan nie zdołał wypłukać cię ze mnie
muzyka nie wypłasza cię z pamięci
właśnie leci: „Żółty jad, zazdrości okrutny jad
słowa odmienia, czyni serce z kamienia”…
Już w górę klapy, podwozie w dół
czy tylko dla mnie masz ciepły kąt?
Czy twój samochód już naprawiony?
Czy się odnajdziemy, gdy zawrócę stąd?
Jasna gwiazdo, tak dobrze znasz zakochanych los
niech zawraca wielki ptak – po co gnałem na ten nocny lot?
Karel Kryl
Słowa i muzyka: Karel Kryl
Tekst polski: Jarosław Gugała
Dla szczurów resztek garść
na misce po gulaszu;
miłosne listy jak
karciany wist w mariaszu.
Przed drogą buty zdjąć,
pod kocem głowę schować,
zjeść resztki, otrzeć pot
i się onanizować…
Miłość – ukryta gdzieś głęboko
Wojna – dziś jest dziewczyną moją
Z nią się kocham w dzień
I z nią jestem nocą
Miłość – jak słońce na chusteczce
Miłość – soczystą jak czereśnie
kiedyś chcę Ci dać
jeżeli tu wrócę…
Dwadzieścia krótkich lat
i znaczek na berecie;
dorosły uśmiech mam
– dziecinne usta z petem.
Za paskiem dumnie tkwi
nabite „Parabellum”;
głośno śpiewamy w rytm
pięć kroków od burdelu…
Miłość – ukryta gdzieś głęboko…
Dla szczurów resztek garść
I torba na naboje.
Hasła z latryny ścian
dla mężczyzn i dla kobiet.
Wciąż czasu brak na sen
a śmierć nam zgniata palce
nim znów zwalimy się
nachlani na kanapę…
Miłość – ukryta gdzieś głęboko…
Ludowe hiszpańskie
JOTA O GRZEBYKU (Jota de los peines)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nie ze złota jest, ale z kryształu
grzebyk, który we włosach ci lśni
gdy go śledzę oczami pomału
znika mi, znika mi, znika mi, znika mi, znika mi, znika mi, znika mi
znika mi koza, co wlazła w szkodę
przyłapuje mnie wnet strażnik zły
co powodem jest mojego pecha?
Tylko ty, tylko ty, tylko ty, tylko ty, tylko ty, tylko ty, tylko ty
Na świat przyszły wszystkie kwiaty
w ten dzień, gdy się narodziłaś
dlatego ci dali na chrzcie
imię Marii Boleściwej
Nie ze złota…
Śpiewaj, przyjacielu, śpiewaj
a śpiewaj dobrze i głośno
twoja miła nic nie słyszy
bo śpi dziś bardzo wysoko
Nie ze złota…
Kupiłaś sobie buciki
myślałaś, że wyjdziesz za mąż
kupiłaś ich ze dwie pary
a zostałaś starą panną
Nie ze złota…
Modliłaś się co dzień z rana
do świętego Antoniego
i prałaś go wciąż po twarzy
bo nie dał narzeczonego
Nie ze złota…
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
Raz pan Kocur sobie siedział
na poddaszu, gdzie mieszkanie rau-miau-miau-miau-miau
na poddaszu miał mieszkanie
Kiedy nagle się dowiedział
że chce wyjść za niego za mąż rau-miau-miau-miau-miau
że chce wyjść za niego za mąż
pewna szara kotka piękna
z którą dawno już się żenić rau-miau-miau-miau-miau
z którą dawno chciał się żenić
tak się cieszył, że aż zleciał
z dachu, gdzie swoje mieszkanie rau-miau-miau-miau-miau
z dachu tam, gdzie miał mieszkanie
Złamał sobie wszystkie żebra
i koniec ogona złamał rau-miau-miau-miau-miau
i koniec ogona złamał
Kiedy kondukt szedł na cmentarz
przeszedł przez ulicę Rybną rau-miau-miau-miau-miau
przeszedł przez ulicę Rybną
Zapachniała rybka świeża
i pan Kocur wnet zmartwychwstał rau-miau-miau-miau-miau
i pan Kocur wnet zmartwychwstał
PIEŚŃ WESELNA Z VILLASECO DEL PAN (Galas de Villaseco del Pan)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Chwała, chwała małej białej róży
chwała. chwała chwatu, co ją przytuli
chwała, chwała małej róży białej
chwała, chwała chwatu, co ją przygarnie
Wiwat, wiwat państwo młodzi
wiwat ich małżeński stan
wiwat ksiądz, wiwat świadkowie
wiwat goście oraz ja
Chwała…
Wędrowałeś przez dni wiele
oglądałeś wiele róż
ale przecież najpiękniejszą
miałeś zerwać właśnie tu
Chwała…
Panna młoda smutna
weseli świadkowie
a pan młody pyta:
– Co cię trapi, powiedz?
– Nic a nic mi nie jest
tylko że się boję
nocy, którą razem
spędzimy w alkowie…
Jak piękna jest winorośl
gdy dojrzeją wszystkie grona
lecz dla grona zakochanych
najpiękniejsza panna młoda
Chwała…
Szlachetna winnica
piękne grona rodzi
a z dobrej rodziny
męża brać się godzi
z grona szlachetnego
zacne wino zrobisz
a z dobrej rodziny
żonę brać się godzi
Żegnaj swoje przyjaciółki
bo odchodzisz, młoda panno
i wraz z mężem nas opuszczasz
jak swój kłos opuszcza ziarno
Chwała…
POŚRÓD PÓL ZAKWITŁY KWIATY (En el campo nacen flores)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Jarosław Gugała
Pośród pól zakwitły kwiaty
pośród pól zakwitły kwiaty
na dnie morza są korale
w moim sercu kwitnie miłość
w moim sercu kwitnie miłość
w twoim fałsz i udawanie
Pośród pól tych cię szukałem
pośród pól tych cię szukałem
lecz znalazłem tylko kwiaty
już myślałem, że mnie wołasz
już myślałem, że mnie wołasz
ale to śpiewały ptaki
Nie chcę już, byś mnie kochała
nie chcę już, byś mnie kochała
ani żebyś o mnie śniła
tylko chcę, byś pamiętała
tylko chcę, byś pamiętała
jak ma miłość wielką była
POZDROWIENIE WESELNE (Principio de la ronda del talamo [El saludo]))
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz
Aby rozpocząć rondę
jako się godzi
świętych i cichych nocy
życzę waszmości
Aby rozpocząć rondę
umiłowaną
świętych i cichych nocy
życzę ci, pani
Świętych i cichych nocy
życzę dziewczynie
i każdemu też życzę
co z nią tu przyjdzie
Gwiazdek na ciemnym niebie
jest sto dwanaście
z tymi, co na twej buzi
jest sto czternaście
Jesteś jak śnieg, co leci
w puszystych płatkach
i dlatego cię kocha
boś tak powabna
Jesteś jak śnieg, co leci
w bielutkich mgiełkach
i dlatego cię kocha
boś najpiękniejsza
Jesteś jak śnieg, co leci
w śnieżynkach drżących
i dlatego kochają
cię jego oczy
Jesteś jak tak ta różyczka
moim ogródku
z zewnątrz jesteś czerwona
a biała w środku
Jesteś jak ta różyczka
aleksandryjska
w nocy jesteś czerwona
w dzień biała tylko
Ptaszek wesoły sfrunął
na twoją buzię
myśląc, że twoje usta
to są dwie róże
SŁÓW DWANAŚCIE (Doce palabras)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
sześć słów jak sześć ramion świecznika
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
siedem słów jak Siedem Radości
sześć słów jak sześć ramion świecznika
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
osiem słów jak ośmioro chórów
siedem słów jak Siedem Radości
sześć słów jak sześć ramion świecznika
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
dziewięć słów jak dziewięć miesięcy
osiem słów jak ośmioro chórów
siedem słów jak Siedem Radości
sześć słów jak sześć ramion świecznika
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
dziesięć jak dziesięcioro przykazań
dziewięć słów jak dziewięć miesięcy
osiem słów jak ośmioro chórów
siedem słów jak Siedem Radości
sześć słów jak sześć ramion świecznika
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
jedenaście jak jedenaście dziewic
dziesięć jak dziesięcioro przykazań
dziewięć słów jak dziewięć miesięcy
osiem słów jak ośmioro chórów
siedem słów jak Siedem Radości
sześć słów jak sześć ramion świecznika
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
Oto i słów dwanaście
słuchajcie i pamiętajcie:
dwanaście słów jak dwunastu apostołów
jedenaście jak jedenaście dziewic
dziesięć jak dziesięcioro przykazań
dziewięć słów jak dziewięć miesięcy
osiem słów jak ośmioro chórów
siedem słów jak Siedem Radości
sześć słów jak sześć ramion świecznika
pięć słów jak pięć ran Jezusowych
cztery jak czterech ewangelistów
trzy słowa jak Trójca Najświętsza
dwa jak tablice Mojżeszowe dwie
jedno jak Ten, co się zrodził w Betlejem
to najczystsze Słowo jest
ŚWIĘTO TRZECH KRÓLI (Buenos Reyes)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Anira Trusiewicz, Filip Łobodziński
Niech pochwalon będzie Jezus
w Sakramentach świętych Swych
chórem zgodnym powitajmy
wszystkich tych, co żyją w Nim.
Świętem Króli się radujcie
Chrystus się narodził znów
i po wieczność wyśpiewujcie
Jego chwałę dzień po dniu
Dobrych Króli Trzech!
Gdy noc przyszła wigilijna
znak zwiastował przyjście Pana
promienistą i łagodną
Gwiazdką powrót Swój oznajmiał
tedy abyśmy poczuli
Bożą miłość w naszych sercach
wspólnie cieszcie się, panowie
bo to są Trzech Króli święta
Wielebny księże proboszczu
rękę do sakiewki włóżcie
ofiarujcie dwa grosiki
muzykantów dziś wspomóżcie
Jezus zrodził się w Betlejem
dajcie jadła i napoju
Jezus zrodził się w Betlejem
więc weselmy się pospołu
Dobrych Króli Trzech…
WRĘCZANIE BUKIETU (Entrega del ramo)
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Ten bukiet weź, panno młoda
od twych swatek ten bukiet weź
chwyć dłonią łodyżkę cienką
ostrych listków nie bójże się
Aj aj aj podlejże swoje goździki
aj aj aj podlejże swoje lilijki
aj aj aj to ci zakwitną przepięknie
aj aj aj jak cię tak kocham szalenie
Jak pięknie ci z tym bukietem
i owoce jeszcze ci dam
byś czuła, że cię kochamy
choć przybyłaś tu z daleka
Aj aj aj…
Weźże te kwiaty ode mnie
piękne klamry spinają je
zachowaj je długie lata
może będziesz pamiętać mnie
Aj aj aj…
Ślub bierzesz dziś, rzucasz wianek
my dziewicę żegnamy tak
ślub bierzesz dziś, rzucasz wianek
i tak żegnasz na zawsze nas
Aj aj aj…
Słowa i muzyka: ludowe
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nim wybije zegar północ
to na pierwszą bić zaczyna
spośród wszystkich pięknych panien
tyś w mym sercu jest jedyna
A o drugiej zaczynałem
śnić obrazek najprawdziwszy
powiedz, dziewczę, na mą miłość
powiedz, powiedz, że się ziści
A o trzeciej zaczynałem
rzeźbić wieżę marmurową
która życie mi daruje
jeśli zgodzisz się być moją
Jeśli zgodzisz się być moją
wziąć mój portret bądź łaskawa
powiedz, miła, czy mnie zechcesz
zanim nie wybije czwarta
Wziąć mój portret bądź łaskawa
i surowo nie spoglądaj
powiedz, miła, czy mnie zechcesz
zanim nie wybije piąta
Król tak oto postanowił
Mario, któraś jak kwiat cudna
powiedz, miła, czy mnie zechcesz
zanim nie wybije szósta
A o siódmej siedem noży
które ranią moje serce
one śmierć mi podarują
jeśli, miła, mnie zechcesz
Nic innemu nie przyrzekaj
Mario, któraś jak kwiat cudna
powiedz, miła, czy mnie zechcesz
zanim nie wybije ósma
O dziewiątej mnie złapali
i wsadzili do więzienia
przez to jedno twoje słowo
o, klejnocie mego serca
O dziesiątej mnie puścili
wypuścili mnie z więzienia
przez to jedno twoje słowo
o, klejnocie mego serca
Jedenasta, czas już przyszedł
czas już przyszedł, by się żegnać
prędko za mąż wyjdź, kochana
mnie weź za swojego męża
No i wreszcie północ bije
zegar swą wędrówkę odbył
prędko za mąż wyjdź, kochana
niech już będę panem młodym
Luis Eduardo Aute
Słowa i muzyka: Luis Eduardo Aute
Tekst polski: Carlos Marrodán
Podejdź
odrzuć wszystkie słowa, zakazy oraz prawa
zapomnij, czy nas czeka nagroda albo kara
i chodź
w naszą nagość
zapalmy w nas światło
stańmy się ciałem rozmiłowanym
Podejdź
zdejmij z siebie bluzkę, spódnicę, sztuczne gesty
zdejmij z siebie kłamstwa, wstydliwość, wszystkie grzechy
i chodź
w naszą…
Podejdź
nie zasłaniaj okien i piersi nie zasłaniaj
odkryj najpiękniejszą z nieznanych map świata
i chodź
w naszą…
Podejdź
chcę wszystkie twoje lądy odkryć i je nazwać
chcę dotrzeć do pierwszego wersetu z dziejów świata
i chodź
w naszą…
Monty Python
CHIŃCZYK MI W SMAK (I Like Chinese)
Słowa i muzyka: Eric Idle
Tekst polski: Filip Łobodziński
Świat gorzej ma się niż po ciężkim tryprze,
szaleńcy konstruują sterty bomb,
trwa bój w Kaszmirze, w hucie i na Cyprze,
ja zaś bym chciał wystąpić z pieśnią tą:
Chińczykom tak
Chińczyk mi w smak
wzwyż ma tyle, ile ja na wznak
lecz miły jest, na głowie zaś frymuśny ma kłak
Chińczykom tak
Chińczyk mi w smak
już jest ich cały miliard, już miejsca im brak
więc lepiej ich polubić owak czy siak
Chińczykom tak
Chińczyk mi w smak
gdy pisze, za krzakiem stawia krzak
Chińczyk jest przytulny i ufny jak psiak
Chińczyk ma swój gust
ich dania to istny raj dla ust
poza tym przecież wymyślili owo i to:
choćby Mao, Tao, pekińczyka, I Cing i go
Więc Chińczykom tak
Chińczyk mi w smak
z nim mądry się czuję jak żak
tu Zen, tu ping-pong, tu jin-jang, a jak!
Chińczyk nie jest kiep
Konfucjusz to był nieprzeciętny łeb
gdy przyjąć, że darwinizm potwierdzić się da
przeżyją nas Chińczycy, jak dwa razy dwa.
Chińczykom tak
Chińczyk mi w smak
wzwyż ma tyle, ile ja na wznak
gdy mówi, to jakby wciąż wzdychał na wspak
I razem:
Uo sian czunguo żen,
uo sian czunguo żen,
uo sian czunguo żen,
nin hao ma, nin hao ma, nin hao ma nin.
Chińczykom tak
Chińczyk mi w smak
i kuchnię wspaniałą ma on wszak:
trepangi, ciupangi, już rymu mi brak
ERIC POŁOWA ĆMY (Eric the Half a Bee)
Słowa i muzyka: Eric Idle, John Cleese
Tekst polski: Filip Łobodziński
Solista:
Połowa ćmy: pytamy, czy
pół-nie-być wszak musiałaby?
Połowa ćmy – to wiemy my –
pół-jest, ma czuł… i odw… i skrzy…
Są jakieś py-?
Na temat ćmy powiemy:
by–ć lub nie być integralnej ćmy
jest problem, czy poleje łzy,
gdy w pół ją przetną losu kły.
I śpiew!
Wszyscy:
Tra-la-li, raz, dwa, trzy,
Eryk Połowa Ćmy.
R S T U V W Y,
Eryk Połowa Ćmy.
Solista:
Owa żałosna reszta ćmy,
co na wpół śpi – ciekawym, czy
to śmieć, co skurczył się i drży?
Wszyscy:
Nie, to Eryk Połowa Ćmy!
Hajdarada, hajdurudy,
Eryk Połowa Ćmy.
Ho-ho-ho, typ-ty-ry,
Eryk Połowa Ćmy.
Solista:
Pierzchają gzy, kiedy-y-y
dwie ćwierci widzą chityny.
Ja pytam, czy zostaniesz ty
pół-moją w te pędy?
Wszyscy:
Pół-jego w te pędy.
Solista:
Żoną w te pędy.
Koniec.
Głos:
John F. Kennedy?
Solista:
Nie, „żoną w te pędy”.
Głos:
Aha.
Wszyscy (cicho):
John F. Kennedy…
Słowa i muzyka: Michael Palin
Tekst polski: Filip Łobodziński
Finlandia, Finlandia,
tak pragnę odwiedzić ten kraj,
pieszo czy na kucyku,
lub się bycząc na wznak
przed telewizorem…
Finlandyjko ty ma.
Jesteś blisko Rosji,
a Japonii – nie.
Od Kairu kawałek,
od Wietnamu hen.
Finlandia, Finlandia,
tak pragnę odwiedzić ten kraj,
spożyć fińskie śniadanie
i poznać kilka słów.
Finlandio, Finlandio,
ziemio moich snów.
Pomijana, wypchnięta
gdzieś za mapy brzeg,
przedostatnia (przed Belgią)
z turystycznych Mekk.
Finlandia, Finlandia,
tak pragnę kiedyś zwiedzić ten kraj
o drzewach wyniosłych
w zasadzie bez gór.
Finlandio, Finlandio,
ziemio moich snów.
Finlandia, Finlandia,
tak pragnę kiedyś zwiedzić ten kraj
o drzewach wyniosłych
w zasadzie bez gór.
Finlandio, Finlandio,
ziemio moich snów.
Ziemio moich snów…
Słowa i muzyka: Eric Idle, John Du Prez
Tekst polski: Filip Łobodziński
Z umiarem nas życie pieści, to fakt,
aż rzygać ci się chce,
i ludzkiej głupoty, i fałszu masz dość –
uprzytomnijże więc sobie, że…
twa planeta kręci się z prędkością
aż dwudziestu czterech kilometrów na minutę dzień za dniem,
orbituje zaś z prędkością osiemdziesiąt razy większą
wokół Słońca, które nam zapewnia tlen.
Słońce zaś, i ty, i ja, i miliardy innych gwiazd
milion pięćset kilometrów w ciągu dnia
pokonują w krąg w ramieniu mknąc spiralnym Drogi Mlecznej –
wiedz, że tak galaktyka się zowie twa.
Gwiazd galaktyka ma ćwierć biliona,
na trzysta tysięcy świetlnych lat ocenia się średnicę jej.
W centrum gruba na szesnaście coś tysięcy świetlnych lat,
chociaż w naszym kącie pięciokrotnie mniej.
Ten nasz kąt do jądra Drogi Mlecznej
ma kiloparseków dziesięć, czyli dość daleko, można rzec.
Cała Droga Mleczna zaś to ledwie cząstka tego,
co w całym Wszechświecie krąży uciekając precz.
Bowiem Wszechświat się rozszerza w każdą stronę od momentu,
gdy nastąpił Wielki Wybuch vel Big Bang.
Kilkanaście już miliardów lat fenomen taki trwa,
choć dokładnie ile – tutaj nadal jest różnica zdań.
To, że człowiek się narodził w takim gąszczu praw kosmicznych,
jest tak nieprawdopodobne, że aż dziw.
Lepiej znajdźmy gdzieś tam w niebie inteligencji ślad,
bo tu na Ziemi jest totalny syf.
KOMPOZYTORZY (Decomposing Composers)
Słowa i muzyka: Michael Palin
Tekst polski: Filip Łobodziński
Beethoven zgasł, został dzieł jego blask,
Mozart też już nie pójdzie po chrzan,
już Brahmsa czy Liszta nie ujrzy ten świat
i Elgar też już nie jest ten sam…
Schubert i Chopin stwarzając symfonie
umieli się zdobyć na żart,
lecz od echa ich śmiechu minęło
sto siedemdziesiąt już lat…
Ci, co składali z nut piękno,
dziś sami rozkładają się.
Słuchać może, kto chce, Beethovena,
lecz sam Beethoven – już nie…
Händel i Haydn, Rachmaninow też
kochali coś zjeść – bez dwóch zdań.
Dziś nikt im już dań nie przynosi,
bo sami są dziś jednym z dań…
Verdim, Wagnerem zachwycał się tłum,
doskonałym brzmieniem ich dzieł.
Fortepiany ich wciąż grają pięknie,
lecz ich dłonie – to przykre – już nie…
Ci, co składali z nut piękno,
dziś sami rozkładają się.
Możesz oddać swój hołd Débussy’emu,
lecz wątpliwe, by usłyszał cię…
Claude-Achille Débussy – zmarł w roku 1918.
Christoph-Willibald Gluck – zmarł w 1787.
Carl-Maria von Weber nie czuł się najlepiej w 1825, w 1826 skonał.
Giaccomo Meyerbeer – wciąż na chodzie w 1863, całkiem nie na chodzie w 1864.
Modest Mussorgski – w 1880 chodził na przyjęcia, żegnaj, zabawo, w 1881.
Johann-Nepomuk Hummel – wesoło gawędził do północy z przyjaciółmi w piwiarni co wieczór jeszcze w 1836 roku, w 1837 – koniec.
Słowa i muzyka: Terry Jones
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nie ukrywam, że martwi mnie,
iż Bliski Wschód
zalał się znowu krwią,
i nie ukrywam, że martwi mnie
system odbioru bagażu
z lotniska Heathrow.
Nie ukrywam, że martwi mnie,
jak wynaturza dziś
moda tak wielu z nas,
i nie ukrywam, że martwi mnie,
iż w telewizji nadają
coś jeszcze raz.
Nie ukrywam, że martwi mnie,
iż świat się zalał krwią,
i nie ukrywam, że martwi mnie
system odbioru bagażu
z lotniska Heathrow.
Nie ukrywam, że martwi mnie
to, iż łysieję,
i dokąd zmierza świat,
i nie ukrywam, że martwi mnie
to, iż coraz więcej
przybywa mi lat.
Nie ukrywam, że martwi mnie
ciągły postęp i smog,
nie ukrywam, że martwi mnie
cywilizacyjny szok,
nie ukrywam, że martwi mnie to,
oj martwi mnie to,
martwi, oj martwi…
Nie ukrywam, że martwi mnie
stan naszych rzek i mórz,
nie ukrywam, że martwi mnie,
czy może mam przestać już,
nie ukrywam, że martwi mnie
dalszy ciąg pieśni,
bo nie jest to majstersztyk,
i nie ukrywam, że martwi mnie,
czy byłoby lepiej,
gdybym się zabrał i znikł.
Oj tak, martwi mnie,
iż trzeba by przerwać pieśń
i że pojęlibyście to
szybciej ty, ty i on,
i nie ukrywam, że martwi mnie
system odbioru bagażu
z lotniska Heathrow.
Nie ukrywam, że martwi mnie,
iż miałem przerwać pieśń,
nie ukrywam, że martwi mnie,
iż wszyscy mnie mają gdzieś,
i nie ukrywam, że martwi mnie
system odbioru bagażu
z lotniska Heathrow.
Słowa i muzyka: Terry Jones, Michael Palin, Fred Tomlinson
Tekst polski: Filip Łobodziński
Nigdy nie chciałem być fryzjerem. Marzyłem, by zostać drwalem! Skakać z pnia na pień podczas spławiania drzew potężnymi rzekami Kolumbii Brytyjskiej… Sekwoje, modrzewie, jodły, smukłe sosny! I wiele innych gatunków drzew szpilkowych!… Wdychać zapach świeżo ściętego drzewa!… Słuchać trzasku padających pni!… A u mojego boku – kochana dzieweczka! I razem byśmy śpiewali! Śpiewali!
Jestem drwal,
niech o tym każdy wie,
co nocą śpi,
a za dnia rżnie.
Chór:
Oto drwal,
niech każdy o tym wie,
co nocą śpi,
a za dnia rżnie.
Wycinam las,
wałówkę jem,
zaglądam do dwóch zer.
Zakupy robię w środy,
po południu jadam ser.
Chór:
Wycina las,
wałówkę je,
zagląda do dwóch zer,
zakupy robi w środy,
po południu jada ser.
Oto drwal,
niech każdy o tym wie,
co nocą śpi,
a za dnia rżnie.
Wycinam las
i depczę ruń
po puszczy skacząc sam.
Zakładam damskie ciuszki,
na podbój miasta gnam.
Chór:
Wycina las
i depcze ruń
po puszczy skacząc sam.
Zakłada damskie ciuszki…?
Na podbój miasta gna?
Oto drwal,
niech każdy o tym wie,
co nocą śpi,
a za dnia rżnie.
Wycinam las,
pończoszki mam,
staniczek, cały strój.
Ach, chciałbym być dzieweczką,
jak tato drogi mój!
Chór:
Wycina las,
pończoszki ma?
Staniczek? Cały strój?…
A dali jazda!
Oto drwal,
niech każdy o tym wie,
co nocą śpi,
a za dnia rżnie.
Słowa i muzyka: John Gould, Eric Idle
Tekst polski: Filip Łobodziński
Chowam sto tysięcy funtów po szufladach,
w sofie mam schowany franków zacny wór,
marki też gromadzę sobie,
bo na pesos nie zarobię,
za dolary mógłbym kupić Chiński Mur.
Czy ktoś zna cudowniejszego coś niż forsa?
Czy ktoś zna coś piękniejszego niźli szmal?
Mówią mi: „Masz chorą główkę”,
a ja lubię mieć gotówkę,
bez kasy jakoś bardziej w życiu żal.
Czy ktoś zna cudowniejszego coś niż forsa?
(Forsa forsa forsa)
Kto narzekał, gdy mu z nieba gronio spadł?
(Forsa forsa forsa)
Czuję w tym podnietę,
faszeruję więc skarpetę.
Rachunkowość sprawia, że się kręci świat.
(Świat świat świat)
Chomikuję, pókim żyw,
filantropia to jest syf,
bo to forsa forsa forsa forsa forsa forsa forsa forsa przecież wprawia w ruch ten świat.
(Forsa forsa forsa……….)
Słowa i muzyka: David Howman, Adre Jacquemin, Michael Palin
Tekst polski: Filip Łobodziński
Brian…
ów osesek Brian…
on rósł,
rósł, rósł i rósł,
aż wyrósł zeń,
aż wyrósł zeń
chłopiec Brian,
o tak, chłopiec Brian.
Parę rąk i nóg,
i nos, i brzuch
posiadał ów chłopiec Brian,
który rósł,
rósł, rósł i rósł,
aż wyrósł zeń,
no więc aż wyrósł zeń
istny młodzieniec Brian,
istny młodzieniec Brian.
I na twarzy miał pryszcze,
och, na twarzy miał pryszcze,
głos mu zmężniał, a włos
porósł twarz, tors i coś,
dzięki czemu był kimś,
kto za grosz nie mógł być
panienką Brian,
żadną panną Brian.
Przyszedł golenia czas,
chlania, zwalania gruch…
Wkrótce z panną co raz
kładł się spać dzielny zuch –
mężczyzna Brian,
ów mężczyzna Brian,
mężczyzna Brian.
PIOSENKA FILOZOFICZNA (Bruces’ Philosophers Song)
Słowa i muzyka: Eric Idle
Tekst polski: Filip Łobodziński
Immanuel Kant
uwielbiał kant,
praktycznie bez rozumu,
bo Heideggerem,
zupełnym zerem,
pomiatał wobec tłumu.
Gottfried Leibniz
miał ich za nic,
sam nie dorósł zaś do Hegla,
lecz Thomas Hobbes
miał najgorszy klops,
bo ni w ząb nie chwytał Schlegla.
John Stuart Mill,
ten znawca kił,
gdy podtruł się agrestem,
za Kartezjuszem,
mawiał: „Rzygam, a więc jestem”.
Gdyby Nietzsche
mógł przed oblicze
przywołać Ludwiga Wittgensteina,
byłby zeń jak z Freuda
kompletny niedojda
i niewyobrażalna kupa łajna.
Arystoteles
miał fest interes,
i w Platonie był obryty,
zaś z W. Ockhama
był kawał chama,
co ciął wciąż zbędne byty.
A smętna morda
Kierkegĺrda
cuchnęła niczym skrofuł.
Koniec baśni
o cnotach filozofów.
PLEMNIK TO RZECZ ŚWIĘTA (Every Sperm Is Sacred)
Słowa i muzyka: David Howman, Andre Jacquemin, Michael Palin, Terry Jones
Tekst polski: Filip Łobodziński
Tata:
Zamknęli fabrykę. Nie ma już pracy. Jesteśmy bez środków do życia. Chodźcie bliżej, maleństwa. Niestety muszę was sprzedać na eksperymenty naukowe. Taki los. Kościół katolicki nie pozwala mi używać tych małych gumowych skafanderków. A dokonał cudownych rzeczy: zachował potęgę i majestat, a nawet tajemnicę Kościoła rzymskiego, świętość sakramentów i niewidzialną jedność Świętej Trójcy. Gdyby pozwolił mi zakładać gumowe skafanderki na fiuta, nie mielibyśmy teraz problemów.
Synek:
A mamusia nie może sobie czegoś zainstalować?
Tata:
Nie, jeśli chcemy pozostać wyznawcami najpopularniejszej religii na świecie.
Synek:
Racja.
Tata:
Widzicie, my wierzymy… Powiem to tak:
Na świat przyjść mógłbym jako buddysta
czy hindus, czy mormon, czy Żyd,
czy wręcz jako mahometanin,
lecz przyznam się – nie jest mi wstyd,
że rzymski jam katolik,
od poczęcia aż do dziś dnia,
byłem nim, zanim się narodziłem,
zaszczyt ten przypadł tylko nam.
Bo czyś dryblas, średniak czy konus,
czyś półgłówek, czy spryciarz na schwał,
katolikiem jesteś, gdy tylko
tata miał swój złoty strzał.
Albowiem…
Plemnik to rzecz święta,
więc nie niwecz jej.
Ten, kto zapamięta,
ma do nieba glejt.
Dzieci:
Plemnik to rzecz święta,
więc nie niwecz jej.
Ten, kto zapamięta,
ma do nieba glejt.
Dziecko:
Judasz niech nasieniem
chlapie byle gdzie.
Bóg sprawi, że godzina
zapłaty przyjdzie wnet.
Dzieci:
Plemnik to rzecz ważka,
każdy przyda się
na rodziny łonie
i w parafii twej.
Mama:
Wytrysk innowiercy
błahą zdradza chuć.
Spermę kto oszczędza,
tego kocha Bóg.
Sąsiedzi:
Plemnik to rzecz święta,
więc nie niwecz jej.
Sąsiadki:
Ten, kto zapamięta –
Dzieci:
– ma do nieba glejt.
Ksiądz:
Plemnik to rzecz ważka.
Narzeczeni:
Każdy przyda się.
Druhny:
Na rodziny łonie.
Biskupi:
I w parafii twej.
Dzieci:
Plemnik – rzecz potrzebna,
lecz nie dla płytkich ruj.
Grabarze:
Bóg je wykorzysta…
Żałobnik:
– Mój!
Żałobniczka:
——–I mój!
Trup:
—————- I mój!
Zakonnice:
Poganie się spuszczają
w krzakach raz po raz.
Figury:
Za to marnotrawstwo
Bóg spuści na nich głaz.
Wszyscy:
Plemnik to rzecz ważka,
każdy przyda się
na rodziny łonie
i w parafii twej.
Plemnik to rzecz święta,
więc nie niwecz jej.
Ten, kto zapamięta,
ma do nieba glejt.
Tata:
Teraz rozumiecie już chyba, skarbeńki, dlaczego nie mogę was dłużej utrzymywać. Bóg tak nas pobłogosławił, że nie mogę was już wyżywić.
Synek:
A może byś tak obciął sobie jaja?
Tata:
To nie takie proste. Bóg wszystko widzi, nie da się nabrać na taki numer. To, co robimy sobie, robimy i Jemu.
Córka:
Mógłbyś je stracić w wypadku.
Dzieci:
Właśnie!
Tata:
Dzieci, wiem, że staracie się pomóc, ale podjąłem już decyzję. Przemyślałem wszystko dokładnie i wybrałem dla was eksperymenty medyczne.
Sąsiad:
Spójrz na tych cholernych katolików, którzy ten cholerny świat zapełniają tymi cholernymi ludźmi, których nie są w stanie wyżywić, do ciężkiej cholery!
Jego żona:
A kim my jesteśmy?
Sąsiad:
Protestantami. I jestem z tego dumny.
Jego żona:
Dlaczego mają tyle dzieci?
Sąsiad:
Bo po każdym stosunku muszą urodzić dziecko.
Jego żona:
To samo można powiedzieć o nas.
Sąsiad:
Co to ma znaczyć?
Jego żona:
Że mamy dwoje dzieci i mieliśmy dwa stosunki.
POCHWAŁA PENISA (Penis Song [Not the Noel Coward Song])
Słowa i muzyka: Eric Idle
Tekst polski: Filip Łobodziński
Dobry wieczór Państwu. Oto piosenka, której nauczyłem się ostatnio na Karaibach.
Strasznie jest cudownie mieć penisa,
kutasa swego ceni każdy z nas,
bo kocha, gdy mu sterczy
chwacki drut spomiędzy ud,
czy to będzie figlarz monstrum,
czy haniebnie tyci fiut.
Więc wiwat nasz zaganiacz, rysio, wacek
i pyta niech żyje nam sto lat,
hurra nasz pędzel, pała cyk
czy też pradawny rząp.
Możesz trzepać go przykładnie
lub z zapałem na nim trąb.
By cię zaś nie zapuszkował
byle palant, wał i głąb,
laskę w gumkę lepiej włóż.
Dziękuję Państwu.
SENS ŻYCIA (The Meaning of Life)
Słowa i muzyka: Eric Idle, John Du Prez
Tekst polski: Filip Łobodziński
Skąd my tu wzięliśmy się?
Czy Bóg istnieje, czy być może nie?
I co nas czeka Tam po wszystkim, kto wie?
Jaki jest ten nasz życia sens?
Czym za młodu nasiąknie Jaś,
tym od starego Jana ponoć jechać ma…
Czy Pan Bóg z nieba nami w kości wciąż gra?
Qu’est-ce que c’est ten nasz życia sens?
Czy to my ustalamy zasady tej gry?
Czy jej cel każde z nas tutaj zna?
A może jesteśmy wiązkami wstąg
samoodtwarzającego się DNA?
Co nas czeka, gdy śmierć przyjdzie już?
Piekło czy niebo? Czy wędrówka dusz?
Czy nasz ślad przykryje zapomnienia kurz?
Jaki jest ten nasz życia sens?
Od tylu er świat padołem jest łez,
gorzki smak ich każde z nas tutaj zna,
badaczy zaś zdaniem jesteśmy wiązkami wstąg
samoodtwarzającego się DNA.
No więc, skąd, skąd wzięliśmy się?
Po co strach dręczy ciebie i mnie?
Jak się skończy ta nasza groteska, kto wie?
Was ist das, unsere życia sens?
Le sens de la vie,
il senso della vita, qual’e?
SERENADA WENERYCZNA (Medical Love Song)
Słowa i muzyka: Eric Idle, John Du Prez, Graham Chapman
Tekst polski: Filip Łobodziński
Opuchnięty nasieniowód
to rozkoszy nocnej ślad,
zapalenie zaś napletka
potrwa pewnie parę lat.
Kurzajki na penisie to
pamiątka słodkich chwil.
Ów maj wciąż żyje w nas
w postaci dwóch dorodnych kił.
Ty masz grzybicę sromu,
ja zaś na mosznie świąd.
Wspominam nasze schadzki,
choć organ całkiem zwiądł.
Do twoich krętków tęsknią moje,
ja swój drapię świerzb
i okołoodbytniczy
liszaj czochram też.
Rzeżączka genitalia
zmacerowała mi,
do twej drożdżycy pochwy
wzdycham od stu dni.
Pamiętam, jak syfilityczne
całusy tobiem kradł…
Na widok moich kłykcin
lekarz w istny zachwyt wpadł.
Gonococcalis urethritis,
streptococcalis ballinitis,
meningo myelitis,
diplococcalis cephalitis,
epididimitis,
interstitialis keratitis,
syphilitica choroiditis,
anterior uveitis.
Ogniste dymienice
w pachwinach mają raj,
żal mego serca współgra
z pieczeniem moich jaj.
Kłamałaś mi, żeś czysta,
jam też podobnie łgał,
dziś oklapł ten, co niegdyś
przy tobie mężnie stał.
Egzemę mi mosznową
sprzedała twoja dłoń,
me krocze zzieleniało,
najądrza też mnie ćmią.
Ból przy siusianiu
przypomina mi o szankrach twych.
Nauce chciałem sprzedać jądra,
lecz nie wzięli ich.
Gonococcalis urethritis,
streptococcalis ballinitis,
meningo myelitis,
diplococcalis cephalitis,
epididimitis,
interstitialis keratitis,
syphilitica choroiditis,
anterior uveitis.
SIĄDŹ MI NA TWARZY (Sit on My Face)
Słowa i muzyka: Harry Parr Davies, Eric Idle
Tekst polski: Filip Łobodziński
Siądź mi na twarzy,
wyznaj mi swą miłość.
Ja siądę tobie
nie chcąc ci być dłużnym.
Gdy będę u rozkoszy wrót,
spomiędzy własnych ud
usłyszę twój jęk.
Siądź mi na twarzy,
otul mnie ustami,
a ja siądę tobie
tchu cię pozbawiając.
Jeśli wciąż nie wiesz,
że sześćdziesiąt dziewięć
odbierze ci mowę
i że stracisz głowę –
to nic, wystarczy tylko siąść.
SZANTA KSIĘGOWYCH (Accountancy Shanty)
Słowa i muzyka: Eric Idle, John Du Prez
Tekst polski: Filip Łobodziński
Cała naprzód, panie referencie!
PIT-PIT-PIT-podwyżka!
PIT-PIT-PIT-podwyżka!
Płyńmy w dal! (Po faktur kres!)
Płyńmy w dal! (Po faktur kres!)
Dmij, wietrze, na Księgowym Morzu,
za nami niech zostanie ląd,
umiemy snadź
o płynność dbać
i bilansować stany kont.
My, pogotowie rachunkowe,
chronimy was od deficytu raf,
od kryzysów, ujemnych sald,
bankructwa burz i wiru plajt.
Żeglujmy więc wśród księgowości fal!
WSZELKIE SZKARADZIEŃSTWO (All Things Dull and Ugly)
Słowa i muzyka: Graham Chapman, Eric Idle, John Cleese, muzyka trad.
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wszelkie szkaradzieństwo,
co pierzcha nam spod stóp,
węże i robactwo –
poczciwy stworzył Bóg.
On w żmiję jadowitą
plugawe życie tchnął,
i osę, i komara,
wypuścił ze swych rąk,
Wszelkie obrzydlistwo
od wągrów aż do pcheł
i ohyda wszelka –
to liczne z Bożych dzieł.
On mambę oraz kobrę
i ich paskudny jad,
rekiny, ośmiornice –
powołał na ten świat.
Wszelka wstrętna franca
syf, wysięk oraz wrzód,
zgorzel i gangrena –
to wielki Boży cud.
Amen.
ŻYCIE MA TEŻ BLASK (Always Look on the Bright Side of Life)
Słowa i muzyka: Eric Idle
Tekst polski: Filip Łobodziński
Cóż, bywa w życiu źle,
człowiek w żywy kamień klnie
ze wstrętem wypluwając każdy kęs…
Gdy się wgryzasz w życia trzewia,
przestań jęczeć – wszak to rewia!
Zaśpiewaj, zagwiżdż, zapamiętaj więc,
że…
oprócz cienia życie ma swój blask,
oprócz mroków życie ma swój blask.
Los dławi cię obrożą?
Jutro będzie lepiej!
Uśmiechnij się, zaśmiewaj się do łez!
Coś gnębi cię i truje?
Nie bądź smętnym wujem,
gwiżdż na to – tu jest pogrzebany pies.
Bo oprócz tego życie ma swój blask,
oprócz tego życie ma swój blask,
więc co chcesz, to twierdź,
nad i kropkę stawia śmierć,
ten absurd pozna z czasem każde z nas,
licho pal twój grzech,
pora jest na śmiech,
więc chichocz – może to ostatni raz?
Bo oprócz tego życie ma swój kres,
pomyśl o tym, nim żeś, bracie, sczezł.
Życie jest jak sracz,
bacznie w górę patrz,
by nie zbrukał ciebie stamtąd ktoś
i uznał to za żart…
Bo po rozdaniu kart
śmierć się będzie z ciebie śmiała w głos.
(Tak, oprócz tego życie ma swój blask,
oprócz tego życie ma swój blask.)
Głowa do góry, pidzwąsie!
(Oprócz tego życie ma swój blask,
oprócz tego życie ma swój blask.)
Na morzu bywa gorzej…
(Oprócz tego życie ma swój blask…)
No bo co masz do stracenia? Powstajesz z niczego, obracasz się w nic, co tracisz? Nic!
(Oprócz tego życie ma swój blask…)
Z niczego nie powstanie nic, rozumiesz? Dlatego oni na tym przedstawieniu nie zarobią. Nawet im się nie zwróci! Mówiłem im! Więc czego się zamartwiasz?…
Paolo Conte
Słowa i muzyka: Paolo Conte
Tekst polski: Jarosław Gugała
Czekam przez cały rok na lato
A ty znienacka dziś mówisz mi,
że jedziesz sobie na wakacje…
Nad głową słyszę silników ryk…
To twój samolot nad dachami;
Ty lecisz w górę – ja wpadam w dół…
Błękitne,
to popołudnie za błękitne jest jak na mój gust,
bez ciebie
nie umiem sobie sam poradzić i zdycham tu…
Dlatego
już prawie prawie wsiadam w pociąg,
by jechać za tobą w świat,
lecz pociąg mój i pragnienia
w przeciwną stronę zaczynają gnać…
Czuję się jak bym znów był dzieckiem
i w mieście został w wakacje sam…
Nudzę się tu niemiłosiernie,
snuję się smętnie to tu to tam…
Teraz jest zresztą jeszcze gorzej,
bo moich dziadków nie ma i psa…
Błekitne… zaczynają gnać…
Zaczynam bawić się w safari,
ogród to dżungla; dąb – baobab!
Tak było kiedy byłem mały,
teraz nie bardzo już tak się da…
Za dużo kręci się tu ludzi,
nie ma safari i nie ma lwa…
Błękitne… zaczynają gnać…
WYJDŹ ZE MNĄ STĄD (Via con me)
Słowa i muzyka: Paolo Conte
Tekst polski: Jarosław Gugała
Wyjdź, wyjdź, no wyjdź ze mną stąd…
No przecież nic cię tu nie trzyma…
No przecież nie ten bukiet kwiatów…
Wyjdź, wyjdź, na co ci nuda i szarówka…
No i ta muzyka…
I kilku smętnych tych facetów…
It’s wonderful, it’s wonderful, it’s wonderful, good luck my baby!
It’s wonderful… I dream of you…
Chips, chips…
Wyjdź, wyjdź, no wyjdź ze mną stąd…
Rzuć się na oślep w miłość ślepą,
by się nie zgubić w wielkim świecie…
Wyjdź, wyjdź, by się nie zgubić w wielkim świecie,
zrobię ci spektakl wszelkiej sztuki
i główną rolę zagram w nim…
It’s wonderful…
Wyjdź, wyjdź, no wyjdź ze mną stąd…
Rzuć się na oślep w miłość ślepą…
No zostaw w końcu tych facetów…
Chodź, chodź, ciepłą kąpiel nam zrób…
W łazience wisi szlafrok frote…
Zobacz jak szaro jest za oknem…
It’s wonderful…
Paul Simon
MOST NAD ZMĄCONĄ WODĄ (Bridge over Troubled Water)
Słowa i muzyka: Paul Simon
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy przydusi cię
życia krzyż
i strąci cię na dno
otrę twoje łzy
masz ciągle mnie
choć inni drwią
i zatrzaskują drzwi
niczym most nad zmąconą wodą
u stóp legnę twych
Gdyby domem twym
były mróz i śnieg
a dachem głuchy mrok
ja przygarnę cię
będę tuż, tuż
pomimo chmur
pomimo wichrów złych
niczym most nad zmąconą wodą
u stóp legnę twych
Piękna panno, płyń
płyń przez świat
już nocy pierzcha cień
spełnia się twój sen
jeśli chcesz, by
ktoś ci podał dłoń
ja płynę śladem twym
niczym most nad zmącona wodą
ulgę niosę ci
Raimon
JESTEM, KIM JESTEM (Só qui só)
Słowa i muzyka: Joan Timoneda, Raimon
Tekst polski: Agnieszka Rurarz
Jestem, kim jestem, lecz to nie ja
albowiem miłość sprawiła, że milczę
I pewien jestem, że stanę się niczym
zaś jeśli jestem, to fantazją tylko
albo człowiekiem, któremu się śniło
że dostojeństwem dorównywał mężom
albowiem miłość sprawiła, że milczę
I całkowicie jestem odmieniony
a przecież byłem ja niegdyś wolnością
teraz w miłości sidłach uwięziony
widzę, że niemal odchodzę od zmysłów
albowiem miłość sprawiła, że milczę
Jeżeli jestem, to żyję na świecie
i coraz bardziej nienawidzę siebie
pośród wszystkiego jedynie postrzegam
tę, co mej męki stała się przyczyną
albowiem miłość sprawiła, że milczę
Słowa i muzyka: Raimon
Tekst polski: Filip Łobodziński
Jest noc
noc długa i czarna jak noc
Jest z nami zawsze i wszędzie
jest wokół, jest w każdym z nas
Jest noc
noc długa i czarna jak noc
Ślepy swym śmiechem zagłusza
łzy niemego, nocne łzy
obojętni, mali, głupi
umieramy, pragnąc żyć
Jest noc
noc długa i czarna jak noc
Okrywa nam serca
co noc
noce bogów
noce demonów
noce dzieciństwa
noce wigilijne
stare noce odeszły
nowe noce u drzwi
Jest noc
nie widać końca nocnych dni
jest noc
Słowa i muzyka: Raimon
Tekst polski: Jarosław Gugała, Wojciech Wiśniewski
Czasami pokój
to tylko strach
strach we mnie, strach w tobie
strach ludzi, którzy nienawidzą nocy
czasami pokój
to tylko strach
Czasami pokój
ma zapach śmierci
umarłych na zawsze
tych, którzy są już tylko ciszą
czasami pokój
ma zapach śmierci
Czasami pokój
jest jak pustynia
bez głosów i drzew
jak ogromna pustka, w której giną ludzie
czasami pokój
jest jak pustynia
Czasami pokój
zamyka usta i wiąże ręce
zostawia tylko nogi, byś mógł uciec
czasami pokój
Czasami pokój
jest tylko słowem
pustym słowem, które nic nie mówi
czasami pokój
Czasami pokój
krzywdzi bardziej
czasami pokój
krzywdzi bardziej
Robert Troup
DROGA SZEŚĆ I SZEŚĆ (Get Your Kicks on Route 66)
Słowa i muzyka: Robert Troup
Tekst polski: Filip Łobodziński
Wszystko rzuć, mosty spal i motor weź
Na zachód sześćdziesiątą szóstą jedź
Z wiatrem pędź tam, gdzie sześć i sześć
Leć do Miasta Aniołów ile sił
Czeka cię aż dwa tysiące mil
Z wiatrem pędź tam, gdzie sześć i sześć
Ledwie miniesz Saint Louie
Jesteś w Missouri
W bok do Oklahomy pędź jak szalony
I patrz – masz za sobą
Teksańską niezmierną dal
Mijasz Estacado
Most nad Kolorado
Przez pustynię, San Bernardino…
Ten rajd w Chicago początek ma
Przez kraj do Kalifornii gnaj
Z wiatrem pędź tam, gdzie sześć i sześć
Ledwie miniesz Saint Louie
Jesteś w Missouri
W bok do Oklahomy pędź jak szalony
I patrz – masz za sobą
Teksańską niezmierną dal
Mijasz Estacado
Most nad Kolorado
Przez pustynię, San Bernardino…
Ten rajd w Chicago początek ma
Znów przez kraj do Illinois gnaj
Z wiatrem pędź tam, gdzie sześć i sześć…
The Beatles
KIEDY SZEŚĆDZIESIĄT CZTERY STUKNIE MI (When I’m Sixty-Four)
Słowa i muzyka: Paul McCartney
Tekst polski: Filip Łobodziński
Gdy miną lata i stracę włos,
zestarzeję się,
czy życzenia będziesz mi przysyłać wciąż,
walentynki, flaszkę bordeaux?
Jeżeli wrócę nad rankiem, to
nie zatrzaskuj drzwi,
niech trwa nasz miesiąc,
kiedy sześćdziesiąt
cztery stuknie mi.
Tobie stuknie też…
Ja nie opuszczę cię,
jeśli tylko chcesz.
Przydam się w domu, naprawię kran,
gdy się zacznie psuć,
ty w fotelu zrobisz mi na drutach szal,
a w niedzielę pryśniemy w dal.
Skopię ogródek, załatam płot,
powiedz tylko, czy
przetrwa nasz miesiąc,
kiedy sześćdziesiąt
cztery stuknie mi?
Latem wynajmiemy sobie mały dom na wyspie Wight,
licząc każdy grosz,
czy nas będzie stać…
Wnuki pojawią się:
Vera, Dave i Chuck.
Przyślij odpowiedź, dajże mi znak,
nie chcę czekać już,
napisz, proszę, jaka jest decyzja twa.
Siedem Nieszczęść, całuję, pa.
Wpisz w puste miejsce: „Chcę z tobą być
po kres moich dni”.
I niech trwa nasz miesiąc,
kiedy sześćdziesiąt
cztery stuknie mi.
Słowa i muzyka: George Harrison
Tekst polski: Filip Łobodziński
Czy ty małe znasz prosiaki?
Wokół mają gnój
marnie żyją te prosiaki
wciąż brukają strój
i nic, tylko gnój
przez całe życie
A czy większe znasz prosiaki?
Obcy jest im znój
noszą spinki, muchy, fraki
za nic mają gnój
status chwalą swój
przez całe życie
W chlewie czują się jak w domu
i nie dbają o cały świat
czy coś myślą – nie wiadomo
może by im spuścić łomot?
Wszędzie łażą te prosiaki
naprzód oraz wspak
do knajp nocą wraz z żonami
pchają się na znak
że im przyszedł smak
na świńską szynkę
Vinicius de Moraes
DZIEWCZYNA Z IPANEMA (Garota de Ipanema)
Słowa i muzyka: Marcus Vinicius da Cruz de Mello Moraes, Antonio Carlos Jobim
Tekst polski: Carlos Marrodán, Filip Łobodziński
Popatrz, jak idzie na plażę, tak piękna i sama
cudownie słoneczna i rozkołysana
kołysząc i fale, i niebo, i mnie
Nigdy w bogatym mym życiu tu w Ipanema
nie przeszedł przede mną wspanialszy poemat
i nikt nie rozhuśtał tak morza i mnie
Ach, czemu jestem samotny
ach, ileż w świecie urody
bo cóż mnie może obchodzić
to, co jest piękne, lecz nie jest moje
i też odchodzi samotnie
Gdyby chociaż wiedziała, że gdy mnie mija
to wszystko dokoła swym wdziękiem okrywa
i w miłość zamienia i smutek, i śmiech
MARIA JEST JAK INNE (A Maria vai com as outras)
Słowa i muzyka: Marcus Vinicius da Cruz de Mello Moraes, Antonio „Toquinho” Pecci Filho
Tekst polski: Filip Łobodziński
Maria – piękna to dziewczyna
i mieszka we wsi z nami tu
niby jest jak każda inna –
Mario, obiad zrób
Mario weźże ślub…
Lecz miała jeszcze coś poza tym
choć nikt o tym z nas nie wiedział, nie
że poza garami
i zalotami
od grzechu jeszcze Marią była też
Zjaw się tu i tam – duchu, przybądź znów
zjaw się tu i tam – duchu, przybądź znów
zjaw się tu i tam – duchu, przybądź znów
nie opuszczaj mnie
zjaw się tu i tam – duchu, przybądź znów
zjaw się tu i tam – duchu, przybądź znów
zjaw się tu i tam – duchu, przybądź znów
nie opuszczaj mnie
Maria piękna, tajemnicza
nie poszła za innymi w ślad
na bogini morza święto
nie chciała bawić się
na plaży pośród skał
herbaty liści nie suszyła
nie tańczyła, by jej oddać hołd
więc bogini morza
zemściła się, sroga
zabrała chłopca Marii w morza głąb
Zjaw się tu…
SAMBA BŁOGOSŁAWIEŃSTWA (Samba de bençao)
Słowa i muzyka: Marcus Vinicius da Cruz de Mello Moraes, Baden Powell de Aquino
Tekst polski: Carlos Marrodán, Filip Łobodziński
Lepsza jest jasna noc niż dzień pochmurny
lepiej jest być radosnym niż być smutnym
radość to jest największy boski dar
lecz żeby stworzyć sambę pełną piękna
to nutka tu smutku jest niezbędna
niezbędna jest smutku odrobina
inaczej nie warto tworzyć samb
To tak, jak kochać kobietę, która jest tylko piękna
w kobiecie musi być coś więcej poza urodą
coś ze smutku
coś z tęsknoty
z cierpienia,
coś z niespełnionej miłości
w kobiecie musi być coś ulotnego, coś niepewnego
jej miłość jutrzejsza musi być inna niż wczorajsza
tak jak samba na niedzielę nie może być sambą na środę
Zamiast samby dowcipu nie opowiesz
lecz możesz w rytm samby się pomodlić
bo samba to również smutku psalm
bo w niej smutek kołysze się i śpiewa
a w tym smutku nutka jest nadziei
zawsze w smutku nadziei odrobina
że jutro opuści smutek nas
To tak, jak z tymi ludźmi, którym wydaje się, że życie to gra w zielone
ostrożnie stary
nie ma się co oszukiwać
życie jest na serio i mamy je tylko jedno
a jeśli ktoś chce mi udowodnić, że ma dwa
to musi przynieść mi zaświadczenie
z własnoręcznym podpisem Pana Boga
potwierdzonym przez odnośne biuro notarialne
życie to sztuka spotykania się
choćbyś się nawet przez całe życie rozmijał
bo zawsze gdzieś czeka na ciebie kobieta
z miłością w oczach
i przebaczeniem w dłoniach
Swej miłości do rytmu samby dodaj
a zobaczysz, że nic już nie pokona
tej urody, co każda samba ma
bowiem samba zrodziła się w Bahia
i choć w rymach jest biała, to jej siła
choć dziś biała w wierszu, to jej siła
kryje się w czarnym sercu każdej z samb
STARZEC I KWIAT (O velho e a flor)
Słowa i muzyka: Marcus Vinicius da Creuz de Mello Moraes, Luis Enrique Bacalov, Antonio „Toquinho” Pecci Filho
Tekst polski: Filip Łobodziński
Pytałem nieba, morskich fal
poetów, królów, chmur i traw
pytałem, gdzie jest miłość, błądząc tam i tu
nikt mi nie umiał tego rzec
i już marzyła mi się śmierć
gdy oto dobiegł mnie głos kwiatu jak ze snu:
– Miłość jest tęsknotą
jest kolcem ostrym
a nie każdy kwiat go ma
miłość jest jak życie
gdy krwią zakwitnie
dla nas jak miłosny kwiat
Słowa i muzyka: Marcus Vinicius da Cruz de Mello Moraes, Baden Powell de Aquino
Tekst polski: Carlos Marrodán
Ach, miła moja, zostań jeszcze
patrz, za oknem smutne deszcze
patrz, jak w smutku moknie wiersz
Tak, musisz zostać choć na chwilę
przecież gniew na pewno minie
niech z nas spłynie żalu deszcz
Ach, ma miłości, puść w niepamięć
wszystkie bóle, wszystkie żale
wszystkie moje słowa złe
Nie, nie zamykaj drzwi za sobą
zostaw je choć uchylone
wróć modlitwą albo dniem
Ach, ma miłości, nie porzucaj
nie zostawiaj w pustych lustrach
pustych świtów dłoni mych
Tak, możesz zabrać zapach włosów
zmierzch twej skóry, jutrznię oczu
tylko siebie zostaw mi
Ach, gdybyś choć się domyślała
ile smutku w pożegnaniach
w których nikt nie mówi nic
ach, sama byś się odwróciła
przytuliła i ukryła
w mych ramionach swoje łzy