Kolejna odsłona „Tej przedostatniej niedzieli” przyniosła diametralną zmianę w układzie i repertuarze koncertu. Pierwszy bodaj raz wystąpiliśmy w sekstecie (na scenie kwintet), czyli w formacji Hernik-Wojtczak-Kalisz-Gugała-Łobodziński (+Karlsbad), a więc bez Tomka Gąssowskiego. Szkoda, ale do naprawienia za miesiąc.
Zmiany? Przede wszystkim wsączyliśmy znów trochę starszych piosenek Llacha do programu – wszystko zaczęło się od Rozbójnika, który z perkusją zabrzmiał soczyście, był Kwiecień 74, Kura i zaaranżowane z lekka karaibsko Życie, które w tej postaci może okazać się jednym z naszych koncertowych faworytów. Zagraliśmy też kilka piosenek sefardyjskich, a całość zwieńczyli (a nie rozpoczęli, jak dotąd) Kumple. Atmosfera jak zwykle przekroczyła normę i należy się dziwić, że po Polsce jeszcze nie krążą legendy o tych comiesięcznych spotkaniach. A może krążą?