Po dwóch latach pojawiliśmy się ponownie na „Nadziei”, festiwalu im. Jacka Kaczmarskiego. Tym razem tematem koncertów specjalnych były motywy żydowskie, co przymusiło nas do odkurzenia programu „Sefarad”. Oj, graliśmy go uprzednio 19 lat temu… Czyli tak jakbyśmy go w ogóle nie grali – tym bardziej, że zmieniło się nam instrumentarium. Jarek już dawno nie ma legendarnego Casio, Filip nie ma tamburynu, a Marek Wojtczak zupełnie gardzi gitarą basową. No i – Tomek Hernik, który ze swymi trzema puzonami, dwoma akordeonami, jednym dudukiem i własną nutą wywraca wiele naszych starych koncepcji. Z Tomkiem wszyscy pozostali musza się powściągnąć, żeby zrobić miejsce, co jest oczywiście zdrowe.
W każdym razie od „Narodzin Abrahama” przez „Strofy na Purim”, „Urodziłem się na raz”, nie zarejestrowaną na płycie z 1991 roku wiązankę weselną, „Życie jest jak most” po „Strofy na Paschę” przyrządziliśmy godzinę muzyki, którą nam grało się bardzo dobrze, podobno publiczności dobrze się też słuchało. W każdym razie przyjemnie powrócić do tych piosenek, bo w nich już o nic innego nie chodzi, tylko o nastrój i muzykę.
Nazajutrz Jarek wystąpił w meczu piłkarskim, grając na prawej obronie. Drużyna Fundacji im. JK, w której szeregach walczył, wygrała z drużyną www.kaczmarski.art.pl pierwszy raz w dziejach tych zmagań, a trzeciego gola fundatorzy strzelili z akcji wyprowadzonej przez Jarka właśnie. W tym czasie Filip usiłował wszcząć na trybunie burdę stadionową (wraz z prominentnymi postaciami polskiej polityki – marsz. Bogdanem Borusewiczem i Henrykiem Wujcem), czyli zagrzewali piłkarzy do boju niewybrednymi okrzykami „Dajesz!” i jedli kołobrzeskie ogórki. Ot, pseudokibice.