Super jest zadziwić publiczność. Szczególnie, gdy gra się te same piosenki któryś raz. Ale opłatkowa publika, zgromadzona w podziemiach hotelu Marysin Dwór, reagowała żywo jak niegdyś studenci w czasach dawnych. Szczere śmiechy czy westchnienia po każdej znaczącej frazie dają wiarę, że jeszcze nie czas się wycofywać.
Program stricte Brassensowski, skondensowany do 50 minut, w długiej, zajazdowo urządzonej sali. Długi stół, a u jego końca my z Tomiem Hernikiem. Teoretycznie mógłby się wydawać, że goście, czekający na deser po wieczerzy, wolą się zająć gawędą z sąsiadami – a tu pełne skupienie. I podśpiewywanie. Były dedykacje.
I był z nami Carlos, nasz przyjaciel, nasz movens i nasz spiritus. I było świetnie. „Jak ja lubię ten Śląsk…” – westchnął Filip, cytując Bogusława Lindę z filmu „Magnat”…