W wigilię Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego, wypadającego w 2011 roku 90. urodziny Tadeusza Różewicza i w dniu wyborczym, wykorzystaliśmy cisze wyborczą, by pohałasować w lubianym przez nas miejscu – absolutnie niezwykłym. Drewniana chałupa schroniskowa z całkiem pojemną salą, najmniejszą sceną świata i fajnym personelem za kantorem i za barem – pierwszy raz odwiedziliśmy ich w zimie, powtórzyliśmy teraz i nie zawiedliśmy się. Coś do tej małej wioski wśród Orlich Gniazd w Jurze ciągnie publikę z odległych miast i miasteczek, nie tylko z pobliskiej Częstochowy, ake i z Krakowa, Ostrowca Świętokrzyskiego i skąd tam jeszcze… Ludzie, którzy wiedzą, po co jadą, a wciąż reagują na nasze piosenki, jakby odkrywali je na nowo.
Program zdominowały tym razem piosenki sefardyjskie, tworząc mocny trzon w środku koncertu. Czy to dobrze? Na pewno pokazaliśmy coś innego, niż graliśmy tu poprzednio. A po koncercie podczas biesiady przybyłe trio gitarowe zrobiło śpiewaną imprezę, w której też trochę zaistnieliśmy. Gdyby to było lato, powiedzielibyśmy, że do brzasku. Dobre miejsce, dobrzy ludzie, dobry nastrój do grania.