2014-06-12
Czyli wożenie połamanego chrustu do lasu. Bo jak inaczej nazwać koncert piosenek Lluisa Llacha po polsku w sercu Katalonii? Ale to nie był nasz pomysł :). Zaprosili nas polski Konsulat Generalny i lokalna fundacja Itaca (promująca kulturę katalońską na świecie – choć tym razem promowała w Katalonii wypromowaną już wcześniej w Polsce kulturę katalońską).
Strach był. Tym bardziej, że mieliśmy zagrać bez perkusji, typowym składzie, za to literalnie wszystko Llacha, co umieliśmy zagrać – czyli całą płytę Mur plus Kiedy wyrzuci mnie fala na zmarłych brzeg i Życie. Do tego ułożyliśmy konferansjerkę po katalońsku – próba wymowy odbyła się przed koncertem pod surowym uchem dwóch przyjaciółek Katalonek – ruszyliśmy w długą.
Koncert chyba się bardzo podobał, Katalończycy płakali (niektórzy), Polacy byli szczęśliwi, że Polska się tak fajnie zaprezentowała. Na bis poszły dwie piosenki sefardyjskie. Ale najważniejsza była scenografia…
Bo występ odbył się na dachu Muzeum Historii Katalonii, grubo po zachodzie słońca. Za nami wisiał księżyc w pełni, a niżej – port w Barcelonie i kompletnie pojechana panorama miasta, z morzem, wzgórzami i w ogóle (w ogóle szczególnie!). Jakieś zdjęcia z tego koncertu wiszą na naszym profilu na FB, kilka jest też na niniejszej stronie.
Wcześniej w ciągu dnia Jarek i Filip udzielili długiego wywiadu rozgłośni Catalunya Radio, najważniejszej tamtejszej stacji, w programie na żywca, prowadzonym przez jedną z największych gwiazd żurnalistyki, więc zaszczyt jak się masz. Zagrali też okrojoną aranżacyjnie wersję Muru.
Organizacyjnie wszystko wypadło bardzo dobrze (nasze doświadczenia z Saragossy nie powtórzyły się), i to pomimo, że nasz menedżer nie pojechał z nami. Instrumenty czekały na nas grzecznie, dobre nagłośnienie, dźwięk był całkiem OK, choć akustyk nie rozumiał, co śpiewamy. Dało radę.
Podobno chcą nas zaprosić ponownie. Tym razem z Sefaradem!