Ten występ, całkiem prywatny, przysporzył nam sporej famy w gnidowatych mediach, specjalizujących się w gmeraniu w nieczystościach, które same wydalają.
Dawno, dawno temu poproszono nas o zagranie na urodzinach pewnej pani. Sprawa została dograna, za uczciwą dla wszystkich cenę. Krótki występ, ale treściwy. Termin znany, umowy podpisane. W tzw. międzyczasie fundator, mąż tej pani, dostał bardzo ważną funkcję publiczną. ZR wahał się, ale że umowa obowiązuje, a do niczego nas poza jednorazowym zagraniem nie zobowiązywała, uznaliśmy, że jedziemy z koksem. I pojechaliśmy. Pół godziny Brassensa głównie, z wisienką w postaci Monty Pythona. Rąsia, goździk i do domu, a impreza prywatna rozwijała się już bez nas.
Dwa dni potem tabloidy wyniuchały i… się zaczęło. A że u ważnej osoby. A że to podważa wiarygodność tego czy owego. Prym w fochach i piętnowaniu wiodły czołowe autorytety dziennikarstwa, które na co dzień wszak tabloidów nie czytają, przynajmniej oficjalnie. Czysty kontrakt, który nie mógł mieć żadnych reperkusji w innych sferach życia, nagle stał się tematem dla zawodowych gmeraczy i osądzaczy. Akurat żadna afera nie była na tapecie, więc na siłę sklecono ją z naszego występu urodzinowego. I tyle. Wszystkiego dobrego Jubilatce jeszcze raz. A my gramy dalej.