Wszystko na świecie ma swój koniec!
– tak starożytny mędrzec Pylon
lat temu tysiąc i ogoniec
nad ciałem żony swojej schylon
wściekłością ze swych ust wybryznął
widząc, że przestał być mężczyzną.
Ten cytat z poematu „Pernambuko” (niedrukowanego) to tylko ornamencik taki. Ale coś jest na rzeczy: koniec ze ściśle teatralną formułą festiwalu Malta w Poznaniu. Coraz częstsze tam koncerty niemal czysto muzyczne… W tym roku zaproszono nas ze ściśle Brassensowskim programem.
Usytuowanie sceny w pobliżu klubu festiwalowego (w uliczce J. B. Quadro w Starym Rynku) gwarantowało liczną, rozochoconą publiczność, która może nie do końca pilnie wsłuchiwała się w niuanse liryczne i rymowe, ale za to rzęsiście nas oklaskiwała. Słychać było nawet zagrzewające nas do boju okrzyki (rozpoznaliśmy głos Adama Ferencego). Choć pora była późna, grubo po dobranocce. Grające przed nami świetne Kormorany słyną z ducha improwizacji, więc na scenę weszliśmy chyba koło w pół do północ. W dodatku obciążeni wieścią o śmierci Michaela Jacksona.
Zagraliśmy pełny program Brassensa, z „Panegirykiem”. Poznań zawsze nam się świetnie kojarzył, co podtrzymał. I zaczęliśmy wakacje. W ich trakcie zagramy w Kołobrzegu.