Powtórka z rozrywki, czyli druga odsłona „Tej przedostatniej niedzieli”. Czy będzie trzecia? Najwcześniej jesienią. Jeżeli dożyjemy, a stołeczna publiczność nadal będzie chciała przychodzić.
I tym razem było gęsto na scenie od muzyków i nieprzewidzianych wydarzeń. Pokazaliśmy w trakcie bisów dwie nowości – „Kometę” Jaromira Nohavicy w przekładzie Jarka i „Adam dał imiona zwierzętom” Boba Dylana w przekładzie Filipa. Do innych niespodzianek – także podczas bisowania – należało gremialne, ostro bluesowe i dość spontaniczne wykonanie „Goryla”, z fragmentami wtrąconymi z Danuty Rinn i grupy Dżem. Cóż, szło na całego. Ale publiczność łaskawie przymknęła ucho na improwizacje na gorąco. Pewną ciekawostką byłą grupa anglojęzycznych turystów, którzy koniecznie chcieli wejść „na jazz”, nie dali się zniechęcić zapowiedziom, że to nie będzie jazz, długo siedzieli, jedli i gadali, nie rozumiejąc ni słowa z tego, co śpiewamy. Wreszcie zrejterowali. Ale tylko oni.