Pierwszy raz graliśmy na tej scenie. Czy raczej na tym kiju od szczotki, bo miejsca na balety to w Muranowie nie ma. Ale też i choreografii nie przewidzieliśmy, więc było całkiem dobrze.
Nasz niespełna godzinny koncert towarzyszył 7. Tygodniowi Kina Hiszpańskiego. Poprzedzeni pięknym wstępem Abla Murcii, zaprzyjaźnionego z nami dyrektora Instytutu Cervantesa w Warszawie, zagraliśmy program złożony z pieśni Lluisa Llacha. Pierwszy raz od towarzyskiego bardziej występu w Miradorze półtora roku wcześniej. Koncert w Muranowie miał miejsce dokładnie w 40. rocznicę pierwszego recitalu Llacha w mieście Terrassa pod Barceloną. I w równie dokładnie 50. urodziny Jacka Kaczmarskiego. Niesamowite, jak historia jednej piosenki wciąż się przeplata. Tą piosenką jest oczywiście L`estaca, czyli Mur w naszym wykonaniu, a Mury w wersji Jacka. Od Muru zaczęliśmy. Abel mówił, że ma do nas pretensje, bo choć jest Katalończykiem, o Llachu z naszej winy myśli częściej po polsku. Tradycyjnie więc zaśpiewaliśmy pierwszą zwrotkę Muru w oryginale. Wśród kilkunastu utworów zmieściliśmy dwie względne nowości, czyli Rozbójnika i Kurę w zmienionych aranżacjach.
Całość zakończyliśmy drugą częścią Dzwonów żałobnych (W mojej pamięci / wykopcie grób…).
A dlaczego – szerzej o tym w blogu Filipa. Po naszym koncercie wyświetlony był film: Lluis Llach – wieczny rewolucjonista. To także film o Dzwonach właśnie.